czwartek, 27 sierpnia 2015

"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 7

"Rodzimy się w jeden dzień. Umieramy w jeden dzień. W jeden dzień możemy się zmienić. I w jeden dzień możemy się zakochać. Wszystko może się zdarzyć w ciągu zaledwie jednego dnia."

          Właśnie schodziłam po schodach oparta o poręcz kiedy w drzwiach zobaczyłam Luke. Od razu na moich ustach pojawił się uśmiech. Chciałam się rozpłakać bo znów przypomniałam sobie o moich przyjaciołach, jednak Kai to chyba wyczuł i przeszył mnie lodowatym wzrokiem. Otrząsnęłam się i podeszłam do Luki.
-Hej.- uśmiechnęłam się przyjacielsko.
-Cześć Yuukiś! Jak się dzisiaj czujesz?
-Jest w porządku...- uśmiechnęłam się. -A u ciebie?
-Też dobrze.- uśmiechnął się szeroko i wyciągnął zza pleców paczuszkę ciastek domowej roboty.
-To dla mnie?- ucieszyłam się.
-Mhm. Specjalnie piekłem wczoraj wieczorem... naszła mnie wena na nowy smak makaroników.
-Jaki?- otworzyłam puszkę żeby sprawdzić.
-Śliwkowe i bananowe.
          Wzięłam smak śliwkowy
-Mmm... naprawdę dobre...- mruknęłam z pełną buzią.
-Wiem... dlatego nie rozumiem dlaczego nikt nie wymyślił jeszcze takiego smaku.
-Ja też nie...- wepchnęłam sobie do ust bananowy.-Te są jeszcze lepsze...- powiedziałam z pełnymi ustami.
          Kai chciał sięgnąć po jednego makaronika do puszki, wtedy ja przytuliłam do siebie i zabrałam poza zasięg jego ręki.
-Moje.- powiedziałam ze złośliwym uśmiechem.
          Zmarszczył brwi.
-Nie bądź taka zachłanna...
-No dobrze...- udałam skruchę i podałam mu puszkę.
          Kiedy chciał sięgnąć po makaronika to przesunęłam puszkę w bok i robiłam tak w kółko dopóki się nie zdenerwował.
-Argh! Jesteś złośliwa.-warknął.
         Luca zachichotał cicho.
-Nic za darmo...- zaśmiałam się krótko.
-Okej. Zapłacę na swój sposób.- mruknął i przyciągnął mnie do siebie obdarowując pocałunkiem.
          Kai miał te same zimne usta co Wiktor. Zarumieniłam się zakrywając usta i spojrzałam mu w oczy. Przez chwilę patrzył mi w oczy, po czym szybko chwycił jeden makaronik i oddalił się trochę.
-Dzięki.- powiedział z uśmiechem.
          Trudno było się domyślić czy ten pocałunek był tylko po to by odwrócić uwagę czy było w nim coś więcej niż złośliwość. Postanowiłam się opanować. Rumieniec zszedł z mojej twarzy i odwróciłam się w stronę Luki.
-Dziękuje.
-Proszę bardzo. Pójdziemy do twojego pokoju?
-Jasne.- uśmiechnęłam się i ruszyliśmy do mojego pokoju.
          Przysiadłam na łóżku i wskazałam Luce fotel na przeciwko mnie.
-Okej. O czym dzisiaj porozmawiamy? 

-Wiesz... trochę boję się iść do waszej szkoły...- mruknęłam nieśmiało.
-Dlaczego?- spojrzał na mnie troskliwie.
-Boje się, że mnie nie zaakceptują...- mruknęłam. -A co jeżeli mnie znienawidzą?- przewidywałam najgorsze scenariusze.
-Spokojnie. Nie musisz się martwić. Będę z tobą, i Kai i Tsuki, no i Hinata też.
-Hinata? To ten rudy?
-Tak. Ten co cię obserwuje, gdy myśli że nie widzisz.
          Zaśmiałam się krótko.
-Tak. Pamiętam go.
-No, i masz swojego własnego stalkera.- zaśmiał się.
-Nie wiem czy mam się cieszyć czy płakać.- powiedziałam żartobliwie.
-Chyba cieszyć...
          Westchnęłam.
-Nie szukam chłopaka... mam większe problemy. -powiedziałam poważnym tonem.
-Oj... ale to znaczy, że jesteś ładna.
          Zarumieniłam się lekko i nic nie odpowiedziałam.
-No co?
-Nie... nic po prostu mnie zaskoczyłeś.- mruknęłam nieśmiało. -Dawno tego od nikogo nie słyszałam.
-Myślałem że słyszysz to codziennie... jesteś naprawdę ładna.- uśmiechnął się.
-Błagam przestań... - zakryłam mu usta rękami. -Bo się zarumienię.
-Eh, okej. Jeśli nie lubisz tego słyszeć...
-Nie... to nie tak... każda dziewczyna lubi to słyszeć, ale kiedy słyszę komplementy robię się nieśmiała...- mruknęłam lekko zarumieniona.
-Hah. Spoko. Rozumiem...
-Nie mów, że ty nie... - uśmiechnęłam się.
-Może trochę... ale tylko gdy Tsuki to mówi. Robi to tak... uroczo.
          Uśmiechnęłam się szeroko i poklepałam go delikatnie po policzku.
-Mało takich przystojniaków jak ty widziałam.
-Hah. Dzięki. Miło to słyszeć.- uśmiechnął się szeroko.
          Telefon w kieszeni bluzy Luki zadzwonił.
-Ojej. To chyba Tsuki wzywa mnie do domu...
-Ah... szkoda...- mruknęłam lekko przyćmiona.
-Tak... szkoda.- odebrał telefon.-Halo? Już wracam.
          Wstałam i odprowadziłam go do drzwi. Pożegnałam go i czekałam, aż wyjdzie poza pole mojego widzenia. Nagle obok mnie jakby znikąd zmaterializował się Kai. Odskoczyłam od niego przerażona.
-O, cześć.
-Przestraszyłeś mnie!- uderzyłam go przyjacielsko w ramie.
-Cóż. Nic na to nie poradzę, że jestem taki strasznie... przystojny.- zaśmiał się.
-Hahaha.- zaśmiałam się. -Świetny żart... Myślałeś żeby zapisać się do kółka kabaretowego?
-Nie... mam inne zajęcia.
-Chyba nie zrozumiałeś aluzji...- mruknęłam.
-Możliwe że nie...
-Nie uważasz, że jesteś zbyt narcystyczny?- powiedziałam krzyżując ręce.
-A ty nie uważasz, że jesteś niska? Takie fakty się wie.
-Ale ja zawsze mogę założyć szpilki a ty co możesz zrobić ze swoim charakterem.- odgryzłam się mu.
-Nie nadrabiam sztucznie swoich braków. Akceptuję się takim jakim jestem.
-Ja bym nie była w stanie się zaakceptować, gdybym była tobą.- warknęłam.
-Na szczęście nie jesteś mną.- odparł chłodno i wyszedł.
-Nawet nie wiesz jak się z tego powodu ciesze!- krzyknęłam do niego i pobiegłam do swojego pokoju.
           Weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko. O morfinie nie ma mowy, ponieważ lekarka zabrała wszystkie zapasy ze sobą. Sumienie mnie zaczęło zżerać... w końcu to ja zaczęłam kłótnie... Nie! To nie ty. To jego wina, że jest jak paw i nie zwraca uwagi na uczucia innych. Leżałam na łóżku przez długi czas bijąc się z myślami. W końcu wstałam z łóżka i zaczęłam działać. Pomaszerowałam wolnym krokiem do jego pokoju i zapukałam do drzwi.
-Kto tam?
-To ja...- powiedziałam cicho i oparłam się o drzwi.
-Aha...- burknął nie szczególnie zadowolony. -Wejdź.
           Uchyliłam lekko drzwi i przecisnęłam się przez szparę. Spuściłam nieśmiało wzrok na podłogę.
-Przyszłam cię przeprosić...- mruknęłam cicho.
-Za co? Za to, że jestem dumnym idiotą? To nie twoja wina.- podniósł głowę znad rąk. W jednej trzymał scyzoryk, a w drugiej kawałek drewna.
-Nie... to ja przesadziłam... nie powinnam ci wytykać wad, gdy sama nie jestem idealna.- powiedziałam podchodząc bliżej.
-Nikt nie jest idealny...
-Tylko odreagowuję złość. Czuję się spokojniej gdy mam nóż w ręce. Jeszcze nie wiem co wyrzeźbię.
-To moja wina..?- zapytałam podłamana.
-Nie. To nie z twojego powodu mam nóż ciągle pod ręką.
-A z jakiego..?- zapytałam niepewnie bo wiedziałam, że nie lubi o sobie mówić.

          Spuścił wzrok.
-Nie musisz udawać, że cię interesuję...
          Stanęłam wyprostowana z wbitym w niego wzrokiem. Podniosłam w górę rękę jakbym przymieżała się do uderzenia, ale tylko pstryknęłam go w czoło.
-Najchętniej palnęłabym cie w ten pusty łep, ale wiem, że mnie to bardziej zaboli niż ciebie...
          Spojrzał na mnie zdziwiony. 

-Ale o co ci chodzi?
-Myślisz, że gdybyś dla mnie nic nie znaczył to bym przyszła do ciebie i cie przeprosiła?
-Niektórzy tak robią żeby nie mieć tego na sumieniu...
-Jak mam ci udowodnić, że mi na tobie zależy? - zapytałam przejęta.
-Nie musisz. Wystarczy, że to mówisz... że pokazujesz, troszczysz się.
          Pogłaskałam go po policzku.
-Pamiętaj, że jestem tu dla ciebie.
-Pamiętam...
          Uśmiechnęłam się. 

-To powiesz mi... dlaczego?- zapytałam delikatnie.
-To z powodu trudnego dzieciństwa...
          Spojrzałam na niego czule i przykucnęłam na przeciwko niego. Delikatnie wyciągnęłam z jego dłoni nóż i kawałek drewna. Położyłam je na biurku. Złapałam za jego ręce.
-Co się dzieje?
-Nie... nic. Od kiedy jestem tutaj nic mi nie jest.
-Możesz mi powiedzieć...
-A co chcesz wiedzieć?
-Dlaczego nosisz przy sobie nóż?- zapytałam delikatnie.
-Ah, z przyzwyczajenia.- zaśmiał się krótko.
-Jezu... kiedyś przyprawisz mnie o zawał. - fochałam się, ale po chwili się zaśmiałam cicho.
-Hah... spokojnie. Postaram się tego nie zrobić.
          Uśmiechnęłam się do niego.
-Powiedz mi coś więcej o sobie... zawsze rozmawiamy o takich błahych sprawach... chce się trochę o tobie dowiedzieć...
-Nie mówię o sobie, bo nie pytasz... zapytaj o to co dokładnie chcesz wiedzieć.
-Jakie jest twoje hobby?
-Hmm... lubię malować, uprawiać sport, grać na fortepianie...
-Naprawdę?- zdziwiłam się i złapałam jego dłoń wewnętrzną strona do siebie i delikatnie przejechałam po niej palcami. -Faktycznie masz bardzo delikatne opuszki.
Drgnął i błyskawicznie zabrał rękę.
-C-co? Co ty robisz?- zarumienił się.
-Pianiści mają bardzo delikatne opuszki palców.- mruknęłam zdziwiona jego reakcją.
          Udawał obojętnego ukrywając rumieniec.
-Ahm... okej. Twoje palce też są dość delikatne.-mruknął.
-Ponieważ też gram.- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Może kiedyś zagramy razem...
-Z przyjemnością.- uśmiechnęłam się do niego.
-Okej... to... jak już się pogodziliśmy, to gdzieś się przejdziemy?
-Z chęcią.- uśmiechnęłam się i wstałam.
-Okej. Gdzie chcesz iść?
-Uwielbiam twój ogród...
-Możemy tam pójść.
-Super.- ucieszyłam się i poszliśmy do ogrody.
          Przycupnęłam na fontannie i rozkoszowałam się zimnym powietrzem.
-Przyjemnie tu...- uśmiechnął się.
-Tak, bardzo.- uśmiechnęłam się odgarniając kosmyk włosów za ucho.
          Patrzył na mnie ukradkiem. Siedział na ławce niedaleko fontanny. Zwróciłam się w jego stronę i w ciemności dostrzegłam jego oczy wbijające we mnie wzrok. Odwróciłam szybko twarz i zarumieniłam się. Nadal patrzył, czerpiąc z tego coraz większą satysfakcję. Nie odważyłam się ponowie odwrócić w jego stronę. Zastanawiałam się dlaczego tak na mnie patrzy, ale bałam się zapytać. Nie wiem sama na co czekałam.
-Zrobiłaś coś z włosami?

-N-nie...- zdziwiłam się.
-Ahm... nie było pytania.
-D-dlaczego mi się tak przyglądasz?- zapytałam nieśmiało nie patrząc na niego.
-A, od tak sobie...
-Dlaczego jesteś taki obojętny?- odwróciłam na niego wzrok i chciałam usłyszeć odpowiedź prosto w oczy.
-Nie lubię pokazywać moich emocji...
          Wstałam i ruszyłam w jego stronę.
-Powiedz mi o czym myślisz..?
-O tobie...- wyrwało mu się.
          Nawet do niego nie doszłam tylko stanęłam jak wryta i nie wiedziałam co powiedzieć.
-Znaczy... ładna pogoda.- zarumienił się i uciekł wzrokiem w bok.
-T-tak... piękny zachód słońca...-mruknęłam wymijająco.
          Zaśmiał się.
-Lubisz zachody słońca?- zapytał z uśmiechem.
-Tak.- usmiechnełam się. -Ale nie tak bardzo jak oglądać gwiazdy.
-Tak... gwiazdy są naprawdę piękne.
-Jeśli oglądasz je z właściwymi osobami... są jeszcze piękniejsze.- mruknęłam spoglądając na niego.
-Czuję się wyróżniony...- uśmiechnął się lekko.
-To ja się czuje wyróżniona... straciłeś swój jedyny raz na mnie...- uśmiechnęłam się do niego.
-Tak... zobaczyłem że jesteś inna niż wszystkie. Nie mogłem dać ci umrzeć.
-Po czy stwierdziłeś, że jestem inna niz wszystkie?- zaśmiałam się.
-Po twojej wyjątkowej śmiałości.- uśmiechnął się.
-Po prostu jetem szczera...- westchnęłam. -Mówię to co myślę... tylko czasami zostawiam myśli dla siebie.
-To dobrze... lubię wiedzieć co myślisz bez grzebania ci w myślach.
-Oczekiwałabym tego samego od ciebie...- mruknęłam siadając obok niego i podkulając nogi.
-Nie potrafię się tak łatwo otworzyć...
-Rozumiem to...- uśmiechnęłam się.
-Naprawdę?- spojrzał na mnie zaskoczony. Jego oczy błyszczały żywo.
-Miałam okres, w którym się totalnie zamknęłam na ludzi i odpowiadałam na różne pytania tylko tak lub nie...- powiedziałam cicho.
-Mhm... kiedy to było?
-Po śmierci mojej babci...- powiedziałam cicho chowając głowę w kolanach.
          Objął mnie jedną ręką.
-Rozumiem...
          Spojrzałam w jego błyszczące oczy, w których odbijał się zachód słońca. Oparłam głowę o jego ramie i zamknęłam oczy.
-Dziękuję... za wszystko.- mruknełam.
-Nie ma za co...
          Zadrżałam z zimna. To był dość zimny wieczór i jeszcze przytulałam się do chłopaka o temperaturze ciała około zero stopni.
-Zimno? Rany... przepraszam. Czasami zapominam, że jestem taki zimny.
-Nic się nie stało... jest dobrze.- zadrżałam ponownie.
-Cała drżysz. Chodź do domu.
-Mhm...- mruknęłam i wstałam pocierając dłoń o dłoń. -Idziesz?- obróciłam się do niego.
-Tak.- podbiegł trochę i wyprzedził mnie. -Zawsze o krok przed tobą.- zaśmiał się.
-Tak bardzo lubisz być lepszy od innych?- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Nie. Lubię być przed nimi i torować im drogę.
          Gdy tylko się odwrócił rozpędziłam się i wskoczyłam mu na barana.
-Wio mój wierny rumaku!- zaśmiałam się.
-Haha. Nie za wygodnie ci?- zaśmiał się i przytrzymał mnie.
-Lepszy stąd widok.- powiedziałam przez uśmiech.
-No wiadomo...
-Ale wiesz.. są też plusy bycia niską... -uśmiechnęłam się.
-Nie chodzi o to, że jesteś niska... jakie plusy?
-Mieszczę się w miejsca, w które ty nie jesteś w stanie się zmieścić.- mruknęłam.
-Na przykład?
-Hmmm... rok temu schowali mnie do walizki i zawieźli wychowawczyni... o mało zawału nie dostała.- zaśmiałam się na wspomnienia.

-Haha. Kto miał takie poczucie humoru?
-Czarek...- uśmiechnęłam się. -Musiał mnie błagać, żebym to zrobiła... ale na końcu przekupił mnie słodyczami.
-To musiał być dopiero ubaw...
           Kai odprowadził mnie do pokoju a ja zeskoczyłam mu z pleców. Weszłam do pokoju i przez uchylone drzwi ostatni raz na niego spojrzałam.
-Dobranoc...

-Branoc.- uśmiechnął się i odszedł w kierunku swojego pokoju.
          Zamknęłam drzwi i uśmiechnęłam się sama do siebie. Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic. Gorący prysznic. Poszłam spać z mokrymi włosami.

          Już jutro spotkam inne wampiry.

piątek, 21 sierpnia 2015

"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 6

"Chciałabym umrzeć i ułożyć sobie życie od nowa."
          Obudziły mnie promienie słońca, które przedzierały się przez okno do pokoju. Pomieszczenie było duże i przestronne. W centrum pokoju stało duże, miękkie łóżko, na którym właśnie leżałam. Po mojej prawej stronie znajdowało się duże okno z siedziskiem. Zaraz obok okna stało duże biurko z ciemnego drewna. Na przeciwko biurka stała ogromna drewniana szafa i toaletka. Moja prawa ręka była podłączona do jakiś rurek, które były podłączone do specjalistycznego urządzenia, które jest używane w szpitalach. Na prawej ręce miałam wbity także wenflon, do którego wprowadzana była kroplówka. Lewa ręka była zabandażowana po łokieć.
          Zamruczałam niemrawo.
-O, widzę, że śpiąca królewna wstała...- mruknął chłopak siedzący na krześle obok łóżka.
          Skierowałam wzrok na niego i wzdrygnęłam się. Momentalnie odsunęłam się w przeciwną stronę i zakryłam się kołdrą jakbym chciała się odgrodzić od nadchodzącego niebezpieczeństwa. Poznałam też błyszczące, niebieskie oczy i pogardliwe spojrzenie. To był chłopak, który mnie zabił.
          Patrzył na mnie z dystansem, krzyżując przy tym ręce na piersi. 

-Długo się tak będziesz gapić?
-Co ja tutaj robię? - wydusiłam z siebie chrapliwym głosem.
-Jak narazie leżysz.- powiedział lekko żartobliwym tonem. Z powodu braku jakiejkolwiek reakcji dodał po chwili wywracając oczami. -Zemdlałaś z powodu utraty krwi.
-Powinnam teraz już nie żyć.- powiedziałam załamana i sięgnęłam po rurki, aby je odczepić.
-Ale żyjesz... Zostaw te rurki.- skarcił mnie widząc, że ruszam przewody.
          Puściłam je, ale nadal nie czułam się komfortowo w jego towarzystwie. Czułam bijący od niego chłód. Zmierzyłam go jedynie wzrokiem.
-Nagle zabrakło ci języka w ustach?
-Kim jesteś?- zapytałam go z brakiem szacunku.
-Nazywam się Kai, i od teraz jestem twoim panem pyskata panienko.- uśmiechnął się lekko
-Że co proszę?- warknęłam do niego.
-A to, że teraz należysz do mnie.- powiedział obojętnie jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
-Nie należę do nikogo... a szczególnie do takiego bachora jak ty!- wykrzyczałam do niego w złości.
          Zaśmiał się krótko. 

-Maleńka... jeśli będziesz taka niesforna tylko pogorszysz swoją sytuację.- powiedział spokojnym głosem.
-Raczej nie da się już jej pogorszyć...- powiedziałam cicho uwiadamiając to sobie.
-Jesteś tego pewna?- uśmiechnął się mrocznie.
-Ja miałam tam umrzeć...- wydukałam. -Nie powinno mnie tu być. Tak by było lepiej.- powiedziałam bez najmniejszego zawahania.
          Jego twarz złagodniała lekko. 

-Nie. Szkoda by było żebyś tak po prostu odeszła.- mruknął patrząc na mnie.
          Odwróciłam twarz w jego stronę. Nasze spojrzenia się spotkały. Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego błękitnych oczu. Zapanowała cisza. Chłopak wpatrywał się w moje oczy. Trudno było się domyślić co działo się w jego głowie. Miał szeroko otwarte oczy... mógł być zszokowany, zaskoczony, zauroczony lub po prostu się zagapić.
-"Przestań się tak na mnie patrzeć."- pomyślałam odwracają wzrok.
          Zamrugał i przestał się na mnie patrzeć. Nagle zadzwonił dzwonek telefonu. Dochodził z jego kieszeni.
-Ej. Zamierzasz odebrać ten telefon? - mruknęłam
-To nie twoja sprawa.- burknął odwracając się i sięgając do kieszeni.
          Odszedł kawałek ode mnie i odebrał telefon. 

-Ha... Co? Ale że teraz?! Jestem w sumie w trakcie... Nie! Dobra przyjdźcie, ale tylko na chwilę.- z rozmowy można było tylko wywnioskować, że rozmówca jest gadatliwy, ciekawski i wkurza Kaia.
-Kto to?- zapytałam bez cienia zainteresowania
-Chłopak mojego kumpla. Zaraz tu będzie. Strasznie chce cię poznać.
-Czy ja się przesłyszałam? Chłopak twojego kumpla?- zapytałam niedowierzająca.
-Nie, nie przesłyszałaś się. Jest coś takiego jak "wolność wyboru". Mój kumpel woli chłopaków.
-Sorki... po prostu jestem zaskoczona.- mruknęłam lekko się rumieniąc.
-Tylko proszę nie patrz na niego jak na dziwoląga. Jak będziesz miała jakieś wątpliwości to traktuj go jak dziewczynę.
-Jak dziewczynę?- zdziwiłam się.
-Tak. Jak dziewczynę. Jakiś problem?- uniósł jedną brew.
-Przecież jest chłopakiem... nie mogę go traktować jak dziewczynę...
-Jak uważasz...-wzruszył ramionami.
-Zawsze obchodzisz się tak z dziewczynami?- zapytałam z irytacją w głosie.

-Czasami gorzej.- uśmiechnął się łobuzersko.
          Spojrzałam na niego niepewnie.
-Chcesz się przekonać co potrafię zrobić?- zaśmiał się i zbliżył do mnie.
         Patrzyłam na niego zdziwiona i nie zdążyłam wypowiedzieć słowa a on pochylił się nade mną i przycisnął mnie do łóżka całując brutalnie w usta przygryzając przy tym moją wargę. Złapał moje ręce i dał mi nad głowę bym nie mogła nimi ruszyć i go uderzyć.
-Przestań!- krzyknęłam i zaczęłam się wyrywać.
-Nie.- powiedział z uśmiechem i zsunął ze mnie kołdrę. 
          Nagle, do pokoju weszła dwójka chłopaków. Jeden, niższy z jasno różowymi, kręconymi włosami o długości mniej więcej do połowy szyi i błękitnymi niczym niebo, dużymi oczami, wyglądający niewinnie, dziecinnie i spokojnie w białych jak śnieg ubraniach - bluzie i krótkich spodenkach. Drugi zaś o dojrzałym wyglądzie, ciemno niebieskich, krótkich włosach z grzywką lekko na bok i schowanych za okularami w czerwonych oprawkach, jasno brązowych oczach. Miał na sobie ciemne ciuchy przypominające szkolny uniform. 
-T-to nie tak jak myślicie.- mruknął Kai patrząc w ich stronę. 
          Leżał na dziewczynie, co wyglądało dość dwuznacznie. 
-Ha, wiedziałem!- zaśmiał się różowowłosy. 
         Chłopak w czerwonych okularach uśmiechnął się lekko. 
-Aż taki byłeś napalony, że nie mogłeś poczekać? 
         Blondyn zarumienił się mocno i odebrało mu mowę. 
         Wykożystałam jego niesubordynacje i wyrwałam jedną nogę z uścisku jego kolan. Sprzedałam mu kopniaka z kolanka w przyrodzenie. 
-Nie traktuj mnie jak rzecz. - mruknęłam zlizując krew z rozbitej wargi.
         Zwinął się z bólu i opadł na podłogę wyklinając pod nosem. Delikatny uśmiech na twarzy różowowłosego zamienił się w zmartwienie. 
-Kaiuś... nic ci nie jest?- podbiegł do niego szybko i uklęknął obok.
-Nic mu nie będzie.- powiedziałam z lekkim złośliwym uśmiechem. -Nie użyłam dużej siły. Dalej będzie mógł sprawiać przyjemność swoim dziewczyną.
          Niebieskowłosy zaśmiał się.
-Widzę, że dziewczyna z charakterem.- powiedział z uśmiechem. 
          Jego głos, choć rozbawiony brzmiał nadal dojrzale, przez niski ton i czystą barwę.
-Jestem Tsuki, a ten tutaj- wskazał ręką różowowłosego, który właśnie wbrew woli przytulał "biednego" Kaia -to mój chłopak Luca. Miło nam cię poznać.
-Mi również. Jestem... - rozległa się chwila wątpliwości. W sekundę wymyśliłam sobie nowe imię. -Yuuki.
-Więc co nasz kobieciarz próbował ci zrobić zanim został przyłapany?- zapytał trochę uspokojony ze śmiechu.
-Miał zamiar pokazać mi jak obchodzi się z kobietami.
-O ty świntuszku.- zaśmiał się różowowłosy. 
-Nie twoja sprawa.- burknął zaczerwieniony blondyn.
-Może poprawie... tak dla pewności?- zaśmiałam się krótko i spojrzałam na Kaia.
-Nie trzeba... - odpowiedział.
         Przy swoich przyjaciołach blondyn nie wydawał się już taki silny i władczy. Nawet nie był zbyt chłodny. Usiadłam wygodnie w pościeli i oparłam się o puszystą poduszkę. Luca puścił wreszcie szarpiącego się Kaia i usiadł na brzegu łóżka. Kai wstał i otrzepał się, po czym usiadł na krześle.
-Skąd jesteś?- zapytał ciekawsko różowowłosy.
-Z Polski... a wy skąd?- zapytałam zdziwiona.
-Ja z Włoch.- uśmiechnął się Luca. 
-A ja z tąd.- powiedział Tsuki.
-Z tąd... to znaczy skąd? - zapytałam niecierpliwie.
-Z Japonii. Kai z resztą też stąd pochodzi.- powiedział obojętnie Tsuki.
         Zapadła grobowa cisza. Potrzebowałam chwili, żeby to do mnie doszło. Ciszę przerwał mój krzyk.
-Jesteśmy w Japonii?!

-Mhm.- Luca uśmiechnął się do mnie. -Coś nie tak?
-Japonia to drugi koniec świata! Nie znam języka, zwyczajów...- zakryłam twarz rękami a holter, który monitorował mój rytm serca przyśpieszył pikanie.
-Ejejej... spokojnie. Też to przechodziłem. Nie martw się. Przyzwyczaisz się.- powiedział Luca łapiąc mnie za rękę.
          Wzięłam parę oddechów żeby się uspokoić 
-Dziękuję. - mruknęłam z uśmiechem do Luki.
-Zuch dziewczyna.- uśmiechnął się szeroko.
         Zarumieniłam się lekko i spuściłam nieśmiało wzrok.
-Zrozumiałaś co powiedziałem?
-No tak...- powiedziałam bagatelizując.
-Ale powiedziałem to po japońsku...
-Nie... powiedziałeś to...- usłyszałam swój głos. Zakryłam usta dłonią. Mówiłam innym językiem. -To nie możliwe... 
-Czyżbyś miała taką umiejętność jak Kai?- niebieskowłosy przypatrzył się mi.
-Umiejętność? Nie rozumiem...- mruknęłam.
-Takie... jakby magiczne zdolności. Każdy z nas je ma.
-Naprawdę?- zdziwiłam się. -Co jeszcze potrafisz?- zwróciłam się do Kaia.
-Czytać w myślach.- uśmiechnął się.
          Z mojej twarzy zszedł uśmiech. Zrobiłam się blada.
-Hej... coś się stało?- zapytał się Luca.
-To jest naruszanie czyjejś prywatności.- powiedziałam do Kaia stanowczo.
-Korzystam z tego tylko z konieczności. Normalnie zażywam leki żeby nie słyszeć ciągle cudzych myśli.
-To musi być męczące.- popatrzyłam na niego współczująco.
-Trochę... ale od kiedy biorę ten eliksir, jest lepiej.
-Możliwe, że ja też będę miała tę zdolność?- zapytałam nie przekonana.
-Bardzo możliwe. Możesz przejąć od Kaia jeszcze góra dwie zdolności.- wyjaśnił Tsuki.
-Interesujące... - mruknęłam zamyślając się.
-Możesz mieć jeszcze dwie unikalne zdolności. Swoje własne. Ja mam na przykład latanie i niewidzialność.- powiedział Luca.
-Łał...- byłam pełna podziwu dla Luki.
-To nic takiego.- różowowłosy zarumienił się lekko.
-Haha... jaki słodziak. - uśmiechnęłam się do niego.
-Słodziak? Ja?- zarumienił się jeszcze bardziej.
-Mhm. Słodko się rumienisz.- zaśmiał się Tsuki. 
-Ahm...- uśmiechnął się lekko zawstydzony. -A wracając do Yuuki... jak się czujesz?
-Nigdy nie czułam się lepiej.- uśmiechnęłam się. -To prawdopodobnie przez morfinę.
-Przez co?- zdziwił się Luca.
-Morfina to coś co uśmierza twój ból... nic nie czujesz... kompletnie nic...- powiedziałam cicho, ponieważ znałam to uczucie nawet bez podawania morfiny.
-Mhm... Fajne to?
-Wyobraź sobie, że nie czujesz bólu fizycznego, ale...- mruknęłam zakrywając twarz dłońmi i zaczęłam płakać. - jednak to nic nie robi z bólem psychicznym.
-Y-Yuuki... co się stało?- Luca zmartwił się i położył mi dłoń na ramieniu.
          Do pokoju weszła kobieta w średnim wieku ubrana w biały fartuch. 
-Czas pospać kochaniutka.- powiedziała wstrzykując mi coś do kroplówki. 
-Nie chce! Nie chce!- zaczęłam się rzucać.
          Kai podszedł do mnie i delikatnie położył mnie na łóżku.
-Ma rację. Musisz odpocząć.

-Proszę zostań. Nie zostawiaj mnie...- mruknęłam łapiąc go za rękę już lekko przyćmiona lekami.
          Był zaskoczony, ale złapał moją rękę.Ścisnął ją delikatnie i usiadł na brzegu łóżka.
          Ścisnęłam rękę Kaia mocniej nie będąc do końca świadoma tego co robię. Zapadła ciemność a ja rozluźniłam uścisk. Przez następny tydzień Luca przychodził do mnie i umilał mi czas, ale nie na długo, ponieważ po godzinie z nim spędzonej przypominałam sobie moich przyjaciół i zaczynałam płakać. Luca prawdopodobnie myśli, że to jego wina. 
          Kai siedzi ze mną całą noc. Zawsze jak wstaje widzę go śpiącego na krześle lub z głową na łóżku. Dystans między nami zaczął się zmniejszać, ale zawsze gdy idziemy w dobrym kierunku do przyjaźni on musi coś powiedzieć co mnie skrzywdzi. Cały czas przypomina mi o tym, że "jestem jego". Irytuje mnie to. Lekarka zaczęła zmniejszać moją dawkę morfiny z czego wnioskuje, że chyba wracam do zdrowia. Rana na przedramieniu się jeszcze nie zagoiła, ale mam założone na niej szwy i lekarka powiedziała, że nie stracę sprawności. Codziennie wychodzę z Kaiem na długie spacery do jego przepięknego ogrodu. Oprowadził mnie też po jego wielkiej rezydencji, która jest cztery razy większa jak moja willa. Byliśmy też w centrum handlowym, gdzie kupiłam sobie torbę do szkoły, parę ciuchów i cztery pary butów. Wymęczyłam go tam trochę. Jemy razem tylko obiady, ponieważ pozostałe posiłki zastępują mi kroplówki. Co nocy śni mi się rodzina i przyjaciele, którzy obwiniają mnie za to, że umarłam. Kai mówi mi, że to było najlepsze wyjście i że najmniej osób na tym ucierpiało. Lekarka oznajmiła, że spokojnie mogę iść do szkoły. Nie wiem czy się cieszyć czy płakać. 
         Boję się poznać inne wampiry.

środa, 19 sierpnia 2015

"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 5

"W naturze człowieka leży rozsądne myślenie i nielogiczne działanie."
           Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w szkole. Siedziałam sama pod ścianą. Nagle z prawej strony przyleciała do mnie wróżka, ta sama, która wczoraj powiedziała mi, że umrę.
-Wróciłaś.- była uśmiechnięta.
-Powiesz mi więcej o tym co się tutaj dzieje?- zapytałam prostując plecy o ścianę.
-Hmmm... jesteś obdarowana możliwością przewidywania przyszłości, jednak przyszłość można łatwo zmienić.- mówiła dalej nie przerywając. -To się stanie już jutro, jednak możesz ocalić swoich przyjaciół...
-Jak? Jak mogę to zrobić?- zadawałam pytania niecierpliwie.
-To nie będzie takie proste... musisz ewakuować całą szkołę na zewnątrz, a sama zostać w środku i...- nie mogła skończyć tego zdania.
-I...?- wiedziałam, że to co teraz powie to będzie dla mnie szok.
-Podciąć sobie żyły...- było to dla niej trudne do wypowiedzenia.
-Rozumiem...- byłam lekko zdezorientowana i nie wierzyłam w to co teraz powiem. -Zrobię to.
         Wróżka uśmiechnęła się do mnie słodko.
-Jak ci na imię?- chciałam się z nią zaprzyjaźnić przed śmiercią.
-Nie mam...- wydukała nieśmiało.
-Nazwę cię... Rin, jeśli się zgodzisz.- uśmiechnęłam się do niej przyjacielsko.
         Chyba zapomniałam że niedługo umrę.
-Dziękuję!- ucieszyła się. -Rin po japońsku oznacza przyjaciel.
          Gdy usiadła mi na palcu wskazującym mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Rin miała duże, błyszczące, szmaragdowe oczy. Jej włosy sięgały jej do ramion i były błękitne i puszyste. Rzęsy były długie i gęste. Sukienka, która miała na sobie przypominała gwieździste niebo a skrzydła zdawały się błyszczeć w ciemności. Na twarz Rin opadała gęsta równo ścięta grzywka. Twarz miała zarumienioną i uśmiechała się do mnie z taką życzliwością mimo tego, że wiedziała, że niedługo przejdę na drugą stronę...
-Rin... wracając do rzeczywistości... jak mam całą szkołę ewakuować na zewnątrz?- byłam trochę zaniepokojona.
-Może jakiś mały pożar?- uśmiechnęła się delikatnie.
-Dobry pomysł, ale gdzie i jak, żeby nikt nie zauważył?- nie byłam do końca przekonana.
-Co ty na toaletę damską?- znów się uśmiechnęła.
-Tak to dobry pomysł, ale kiedy to zrobić? Nie wiem, o której godzinie oni wpadną do szkoły...- co raz więcej przeszkód.
-O to się nie martw.- mruknęła puszczając mi oko. -Dzięki mojej różdżce mogę się również cofnąć czas.
          Podleciała do góry i zza pleców wyciągnęła koloru swoich włosów, małą różdżkę. Machnęła raz i jakby obraz przede mną zaczął się przewijać do tyłu. Wstałam z wrażenia na równe nogi, gdy czas nagle się zatrzymał a koło mnie stali moi przyjaciele i rozmawiali o zadaniu z matematyki, jakby nigdy nic.
-Klaudia zobacz na zegarek.- powiedziała jakby na czymś skupiona.
-Hmmm...- mruknęłam odsuwając rękaw ze złotego zegarka. - Dziesiąta jedenaście.
-Chyba najlepiej było by to zrobić na lekcji o dziewiątej dwadzieścia-pięć.
-Masz rację.- uśmiechnęłam się. 
         Przyzwyczaiłam się już do myśli, że umrę.
-To do zobaczenia za niedługo.- mruknęła z uśmiechem.
-Co?- zdziwiłam się.
          Nagle obudziły mnie otwierane drzwi limuzyny.
-Panienko już jesteśmy.- powiedział do mnie szofer.
-Ah... przepraszam zasnęłam.- mruknęłam do niego i wyszłam z limuzyny ciągnąc za sobą walizkę.
         Stanęłam przed szoferem i ściągnęłam z serdecznego palca, lewej ręki pierścionek zaręczynowy. Złapałam za jego dłoń, otworzyłam ją i położyłam na niej pierścionek.
-Ja nie...- chciał się sprzeciwić, jednak mu przerwałam.
-Proszę mu powiedzieć, że mu to zwracam, ponieważ nigdy więcej się już nie zobaczymy.- mruknęłam ze łzami w oczach zaciskając jego pięść na pierścionku.. -Proszę mu też powiedzieć, że będę za nim tęsknić.
-Tak zrobię.- powiedział wsiadając do kabiny kierowcy.
          Ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Otworzyłam je kluczem i zjechałam po nich w dół z przeokropnym rykiem. Waliłam z całej siły w drzwi. Po chwili uspokoiłam się i przypomniałam sobie gdzie jestem i która jest godzina. Mogłam pobudzić sąsiadów.
          Ściągnęłam buty i szybko pobiegłam na górę do swojego pokoju. Poszłam do łazienki i wzięłam długą, gorącą kąpiel. Rozmyślałam o tym jak wzniecić pożar w damskiej toalecie. Jedyne co mi przyszło do głowy to mały miotacz ognia, który Andrzej trzyma w szufladzie swojego biurka. Miotacz wyglądał jak zwykły dezodorant więc nie trudno będzie mi go przemycić do szkoły. Wróciłam do pokoju i z mokrymi włosami położyłam się spać.
          Spotkałam Rin od razu, ale tym razem to nie był sen o wampirach tylko o Oli i... Michale?! Znalazłam się w naszym miejscowym parku koło szkoły.
-Rin!- powitałam ją wielkim uśmiechem.
-Witaj z powrotem.- podleciała i przytuliła mnie w mój serdeczny palec lewej ręki.
          Wiedziała co się stało z pierścionkiem, który na nim był. Doceniała to co zrobiłam. Zanim Łukasz zdąży przyjechać do mojej szkoły ja już nie będę żyć więc to bez znaczenia.
-O co chodzi? Czemu tu jest Ola i Michał?- zapytałam troszkę zdenerwowana. 
          Naprawdę nie miałam ochoty widzieć twarzy Michała przed śmiercią.
-A więc znasz ich?- mruknęła z uśmiechem. -Poczekaj a za chwile sama wywnioskujesz.
-Dobrze.- powiedziałam obojętnie i usiadłam na ławce.
          Rin przycupnęła na moim ramieniu i przyglądałyśmy się dokładnie przebiegu wydarzeń. Chwila... że co?! Oni się całują?! O co w tym wszystkich chodzi? A... już rozumiem, przecież to jest przyszłość.
-A więc się pogodzą i wrócą do siebie.- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Tak. Ciesze się widząc zakochanych.- zarumieniła się. 
          Zobaczyłyśmy, że Ola z Michałem odchodzą w przeciwnym kierunku.
-Przenieśmy się jeszcze bardziej w przyszłość.- machnęła różdżką.
          Gdy się przeniosłyśmy w przyszłość zobaczyłam duży dom i gromadkę dzieci na ogródku - dwie dziewczynki i chłopca. Wszystkie dzieci miały czarne włosy a jedna z dziewczynek miała je kręcone.
-Dzieciaki na obiad.- zawołał znajomy głos. To była Ola.
          Weszłam do domu przez drzwi ogrodowe zaraz za dziećmi. Wszystkie usiadły grzecznie przy stole a Michał podszedł do gotującej coś na gazówce Oli i przytulił ją od tyłu.
-Co dzisiaj na obiad kochanie?- zapytał zmysłowym głosem.
          Byłam taka szczęśliwa, że są do tej pory razem. Przeszłam się po pokoju i moją uwagę przykuło jedno ze zdjęć na półce - moje zdjęcie. Stanęłam przed nim i zaczęłam się mu przyglądać. Łzy napłynęły mi do oczu i z trudem je stłumiłam w sobie. Nagle usłyszałam podwyższony głos Oli na jedną z córek.
-Klaudia uspokój się! Zachowujesz się zupełnie jak ciocia.
          Przyjrzałam się lepiej dziewczynce, na którą krzyczała Ola. Miała czarne, długie, proste włosy i niebieskie oczy. To jasne, że odziedziczyła to po Michale.
-Mamo poznam kiedyś ciocie Klaudie?- zapytała niczego nieświadoma dziewczynka.
          Ola popatrzyła na nią czułym spojrzeniem.
-Oczywiście. Jutro do niej pojedziemy.- uśmiechnęła się do niej Ola i uszczypnęła w policzek.
          Ku moim oczom ukazał się cmentarz.
          Obudziłam się i zaczęłam łapczywie łapać powietrze w swoje płuca. Szybko usiadłam na skraju łóżka i schowałam twarz w dłoniach opierając łokcie o kolana. Siedziałam tak chwilę dopóki nie wróciłam do rzeczywistości.
-Mam rzeczy do zrobienia.- mruknęłam cicho do siebie i wstałam.
          Poszłam na dół. Zjadłam obfite śniadanie składające się z jajecznicy i pokrojonego pomidora. Wróciłam na górę i zabrałam z biura Andrzeja jego miotacz ognia, który starannie schowałam w plecaku. Przemyłam twarz wodą i przebrałam się w obcisłe, ciemne jeansy i burgundową bluzkę z małą kieszonką na lewej piersi. Włosy zwyczajnie rozpuściłam. Wzięłam ze sobą plecak i zeszłam na dół. Podeszłam do kuchni i z szuflady wyciągnęłam nieduży, ale bardzo ostry nóż. Włożyłam go w osłonkę i schowałam do plecaka. Poszłam do przed pokoju i założyłam tego samego koloru co bluzka wysokie trampki firmy converse.
          Zamykałam dom chyba z dziesięć minut. Nie mogłam odejść stąd wiedząc, że więcej tu nie wrócę. Jednak zebrałam się i ruszyłam pod szkołę. W szkole spotkałam Ole, z której aż tryskała energia. Podeszła do mnie z uśmiechem i przytuliła.
-Hej Klauduś!- powiedziała szczęśliwa.
-Hej.- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Nie zgadniesz co się stało!- nie mogła się doczekać by mi powiedzieć.
-Czyżby Michał cię przeprosił?- powiedziałam troszkę obojętnie.
          Ola zaczęła mi się przyglądać badawczo, ale po chwili przestała i znów mnie  przytuliła.
-Tak! Tak!- wykrzyczała i puściła mnie. -Skąd wiedziałaś?
-Za dobrze cie znam.- skłamałam.

-W sumie to racja.- uśmiechnęła się. 
          Podczas tych dwóch lekcji, na których nie potrafiłam się skupić bo myślałam jedynie o tym, że już niedługo umrę ludzie się o mnie martwili, jednak ja mówiłam, że im się tylko wydaje i wymijałam temat. Nadeszła trzecia lekcja. Zaczęłam się cała trząść. Schowałam do kieszeni nóż i pod bluzkę mały miotacz ognia. Podeszłam do nauczycielki i zapytałam czy mogę iść do toalety a ona się zgodziła.
          Droga do toalety zdawała się ciągnąć godzinami, ale toaleta na pierwszym piętrze znajdowała się zaledwie dziesięć metrów ode mnie. Weszłam do toalety i sprawdzałam czy nikogo nie ma i czy nikt się nie kręci dookoła niej. Ostrożnie wyciągnęłam z pod bluzki miotacz ognia. Po całej toalecie porozrzucałam papier toaletowy. Zaczęłam od podpalenia drewnianych drzwi, które posiadała każda z trzech kabin po czym pod paliłam papier i wrzuciłam miotacz ognia do jednej z kabin uciekając, ponieważ wiedziałam, że zaraz dojdzie do niego ogień i wybuchnie.
-Aaaa!!!- zaczęłam piszczeć na cały regulator i biec w stronę gabinetu dyrektora. -Pali się! Pali się!
          Nagle z gabinetu wybiegł dyrektor.
-Co się dzieje? Dlaczego krzyczysz?- był wyraźnie przejęty.
-Chciałam wejść do łazienki, gdy nagle zobaczyłam ogień!- wskazałam palcem na toaletę, która była w zasięgu naszego wzroku.
          Z toalety wydobywał się dym. Nagle coś wybuchło. To był miotacz ognia.
-Uspokój się.- nakazał dyrektor i poszedł do swojego gabinetu. 
          Parę sekund później rozległy się trzy dzwonki oznaczające ewakuację w bezpieczne miejsce. Dyrektor wrócił do mnie.
-Wracaj do klasy.- rozkazał i wrócił do gabinetu.
-Oczywiście tak zrobię.- mruknęłam cicho do siebie w żarcie i schowałam się w schowku na miotły, od którego miałam klucz już od bardzo dawna bo lubiłam tam przesiadywać.
          Dyrektor instruował wszystkich, że mają zachować spokój bo to tylko mały pożar i najwyraźniej ktoś chciał sobie zażartować.
          Gdy nie słyszałam już żadnych kroków ani głosu dyrektora wyszłam  ze schowka patrząc w jedną i drugą stronę. Nikogo nie było. Starannie zamknęłam za sobą drzwi i wróciłam na drugie piętro gdzie wszystko miało się wydarzyć.
          Patrzyłam na nich wszystkich przez okno. Zaczęli rozchodzić się do domów.
-Żegnajcie.- mruknęłam cicho a łza spłyneła mi po policzku.
          Szybko ją otarłam i schowałam się za czterdziesto centymetrową ścianką takiej samej grubości oddaloną od okna o czternaście metrów. Zaczęłam się coraz bardziej trząść. Chciałam, żeby to się jak najszybciej skończyło. Spojrzałam na zegarek - dziesiąta dziewięć. Poczułam motylki w brzuchu. Wyciągnęłam z kieszeni nóż i ściągnęłam z niego osłonkę odrzucając ją gdzieś w bok. Przyśpieszyłam oddech przez co serce zaczęło mi szybciej bić. Byłam coraz bardziej zdenerwowana. Spojrzałam na nóż. Odbijało się w nim moje niewyraźnie odbicie. Ręce mi się trzęsły.
-I ja mam się zabić...?- mruknęłam cicho do siebie z pogardą.
         Nagle usłyszałam tuczące się szkło na podłodze.
-Kai, gdzie są wszyscy?- zapytał jakiś nieznajomy głos z dziwnym akcentem.
-Nie mam pojęcia.- wtedy po raz pierwszy usłyszałam jego zmysłowy głos.
-Tu jestem.- wysunęłam się zza ścianki a nóż schowałam za plecami.
          I wtedy pierwszy raz stanęłam z nim oko w oko. Podszedł do mnie powoli z rękami w kieszeniach po czym wyciągną jedną z nich i odgarnął mi włosy z twarzy.
-Hej maleńka. Gdzie się wszyscy podziewają?- zapytał z wyższością i obojętnym spojrzeniem. 
-Dobra skończ.- odrzuciłam jego rękę a on zdziwiony patrzył na mnie szeroko rozwartymi oczami. -Doskonale wiem po co tu jesteś.
-Tak, a niby skąd?- wyśmiał mnie z powalającym uśmiechem.
-To moja sprawa wampirku...- teraz to ja się uśmiecham a jego mina zrzedła choć nadal patrzy na mnie z wyższością.
          W tym momencie wyciągnęłam zza pleców nóż i rozcięłam sobie przedramię. Dwóch jego towarzyszy natychmiast się na mnie rzuciło i przycisnęło do ściany. Rudy chłopak przyglądał się mojej ranie i specjalnie mocniej ścisnął ją żeby krew szybciej wypływała. Cicho zajęczałam odwracając wzrok.
-Kai jej krew pachnie wyśmienicie.- powiedział oblizując się rudy. 
          Chciał zatopić swoje kły w moim przedramieniu, ale coś w ostatniej chwili nim potrząsnęło. Blondyn stał przede mną i patrzył na mnie zdezorientowany. Jednak po chwili wrócił do rzeczywistości.
-Wiem, czuję.- mruknął. -Zostawcie ją.
          Chłopaki spojrzeli na niego z niedowierzaniem i odeszli do tyłu. Ja usiadłam na ziemi zginając nogi i poczułam cień szansy, że przeżyje. Jednak niebieskooki chyba to wyczuł i podszedł do mnie bliżej.
-Możesz sobie pomarzyć. To już twój koniec mała.- uśmiechnął się do mnie eksponując spore białe kły.
          Spojrzałam na niego spode łba. Nienawidzę jak ktoś do mnie mówi mała. Wymyśliłam sobie taką ripostę, gdyby ktoś tak do mnie powiedział. Popatrzyłam na niego pewna siebie. 
-Małego to masz w spodniach. Ja jestem niska.- mruknęłam uśmiechając się dumnie.
          Chłopak odsunął się ode mnie na krok i patrzył na mnie niedowierzając. Nagle jego kuple zaczęli się tak śmiać, że niebiesko włosy się chyba popłakał.
-Dobre... dobre.- powiedział niebiesko włosy ocierając łzy spod okularów. -Jesteś najlepsza.
          Blondyn zrobił się cały czerwony z wściekłości i zacisnął obie pięści. Podszedł do mnie łapiąc mnie za szyję i podniósł do góry. Zaczęłam się dusić więc złapałam za jego dłoń i chciałam się z niej uwolnić, żeby złapać powietrze w płuca. Jego przyjaciele tylko przyglądali się z zaciekawieniem. Chłopak rozluźnił lekko uścisk a ja zaczęłam łapczywie łapać powietrze w płuca, jednak nie spodziewałam się tego co teraz zrobi. Wbił mi swoje kły w szyje jeszcze boleśniej niż w moim śnie. Zaczęłam krzyczeć, ale nikogo nie było w budynku oprócz nas. Niebieskooki zaczął wysysać ze mnie krew. Mogę przysiąc, że czułam jak każda kropla krwi opuszcza moje ciało i rozgrzewa jego lodowate. Próbowałam go odepchnąć, ale on zjeżdżał po ścianie razem ze mną dopóki nie leżałam na podłodze. Oderwał się ode mnie i przetarł krew spływającą z jego kącika ust beżowym rękawem swojej kurtki.
-Jeszcze nigdy żadna kobieta mnie nie obraziła. Nie pozwolę ci tak łatwo odejść...- powiedział swoim zmysłowym głosem i odgarnął delikatnie włosy z mojej twarzy.
         Ostatnie co pamiętam to jego gorące wargi przyciśnięte do moich. Pocałunek smakował krwią. Po tym zapadła wszechogarniająca ciemność.

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 4

"Wystarczy tylko się uśmiechnąć, by ukryć zranioną duszę, i nikt nawet nie zauważy, jak bardzo cierpisz"
           -Nieee!- obudziłam się z krzykiem.
          Obudziłam się cała spocona i ze łzami w oczach. Siedziałam na łóżku i wmawiałam sobie, że to nie może być prawda, że to tylko zwykły sen... ale zwykłe sny nie śnią się codziennie takie same. Ogarnął mnie niepokój i obawa, że to może być jednak prawda.
-Nie... to przecież nie możliwe... wampiry nie istnieją... za dużo "Zmierzchu".-powiedziałam do siebie.
          Wstałam i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic. Rozkoszowałam się gorącą wodą spływającą po moim ciele. Nie chciałam wychodzić spod prysznica, ale za parę godzin muszę być na wielkim bankiecie, który odbędzie się w Poznaniu. To stamtąd pochodzi rodzina Andrzeja.
          Wyszłam spod prysznica i poszłam w ręczniku do swojego pokoju. Usłyszałam, że moja mama wstała więc zaraz zacznie się bieganina. Tu będzie przyszykowywała mojego brata, tu siebie a skończy się na tym, że powie, że nie miała czasu.
          Wyciągnęłam z szafy małą, czarną walizkę do, której schowałam niebieską sukienkę, czarne szpilki, rajstopy, kosmetyki i lokówkę. Zamknęłam walizkę i ją zapięłam. O godzinie dziesiątej wyjeżdżamy więc pewnie po trzynastej tam będziemy. Bankiet zaczyna się o szesnastej i będzie tam cała rodzina Andrzeja. Cała impreza organizowana jest w willi mojego "kuzyna". To jedyna osoba z rodziny, która mnie zna i lubi.
          Zeszłam na dół i zrobiłam sobie śniadanie, ponieważ po wczorajszej akcji myślę, że nikt nie chce ze mną rozmawiać. Zjadłam jajecznice i wróciłam do pokoju po drodze mijając moją mamę biegnącą na dół robić śniadanie.
          Ubrałam szare dresy z Nike a do tego czarna bluzkę z Adidasa bo wiedziałam, że ta podróż będzie długa. Nie pierwszy raz jadę na takie spotkanie rodzinne. Jest to bardzo duża rodzina. Spotykają się raz na rok w tym samym miejscu.
          Jechaliśmy dużym rodzinnym samochodem. Z przodu siedział Andrzej z moją mamą a z tyłu ja z bratem. Siedziałam pod oknem z słuchawkami w uszach a mój brat grał na PSP. Patrząc za okno zrobiłam się senna i zasnęłam.
          Znalazłam się na łące. Leżałam w wysokiej trawie, gdy spojrzałam w górę oślepiło mnie słońce. Usiadłam, a wokół mnie nic nie było tylko łąką a zaraz dookoła wielki las. Wstałam na równe nogi. Wszędzie rosło pełno kwiatów. Nagle na skraju lasu stanął ten przystojny blondyn ze snu. W przeciągu sekundy znalazł się przede mną. Uniósł mój podbródek w górę i spojrzał głęboko w oczy. Nie do opisania było jakie jego oczy były piękne. Złożył delikatny pocałunek na moich wargach. Zjechał wzrokiem na moją szyję, odgarną z niej włosy i złapał mnie mocno jedną ręką w pasie. Zbliżył twarz do mojej szyi i wbił w nią kły. Poczułam taki ogromny ból, że odpłynęłam.
          Obudziłam się leżąc na czymś twardym. Otworzyłam oczy, ale nic nie widziałam... jakbym cały czas miała je zamknięte. Nagle w oddali ujrzałam jakieś światło. To była mała wróżka. Podleciała do mnie i z uśmiechem powiedziała:
-Witaj!
-Powiesz mi co się tutaj dzieje?!- powiedziałam lekko spanikowana.
-Dobrze... już ci mówię. Jestem Wróżką Czasu. Jutro twoi przyjaciele zostaną zabici przez wampira... chyba, że...-mruknęła niepewnie.
-Chyba, że co?- zapytałam niecierpliwie.
-Chyba, że oddasz za nich własne życie...-powiedziała zmartwiona.
          W uszach rozbrzmiewało mi "oddasz za nich własne życie". Zamilkłam na dłuższą chwilę. Myślałam o tym, że więcej ich już nie zobaczę, ale jeżeli tego nie zrobię będę miała wyrzuty sumienia, że nic nie zrobiłam. Łzy zaczęły mi napływać do oczu. Przyciągnęłam kolana do twarzy i zaczęłam szlochać.
-Zgadzam się. Zrobię wszystko co każesz... tylko nie pozwól im umrzeć.-mówiłam błagalnie przez łzy.
-Dobrze... tylko nie płacz.- uśmiechnęła się lekko.
-On to zrobi prawda... ten blondyn...-mruknęłam ocierając łzy z twarzy.
-Tak...-westchnęła.-A teraz wracaj...
-Co?- powiedziałam zdziwiona.
          Obudziłam się w samochodzie. Wszystko było normalne. Byłam tak przerażona, że nawet sprawdziłam czy na szyi nie mam śladów po kłach. 
          Byliśmy już na miejscu. Staliśmy przed wielką białą willą z wieloma oknami. Przed domem stał Łukasz. Ubrany był już w czarny smoking. Był blondynem o brązowych oczach.
-Już jesteśmy!- powiedziała szczęśliwa moja mama.
          Łukasz podszedł do moich drzwi i je otworzył. Był bardzo dobrze wychowany. Podał mi rękę i pomógł wysiąść.
-Dobrze ci w dresach.- zaśmiał się.
-Ha-ha. Bardzo śmieszne.- uśmiechnęłam się złośliwie.
-No co? Mowie prawdę.- uśmiechnął się powalająco i wyciągnął moją torbę z bagażnika.-Chodź zaprowadzę cię do twojego pokoju.
          Poprowadził mnie wielkimi marmurowymi, białymi schodami na górę i wskazał pokój.
-Z niecierpliwością na ciebie czekam.- uśmiechnął się szarmancko.
-Postaram się być jak najszybciej.- odwzajemniłam uśmiech i zamknęłam drzwi.
          Pokój był wielki i cały w bieli. W centrum stało wielkie łóżko, na które od razu się rzuciłam. Niedaleko łóżka stała ogromna biała szafa obok, której stała piękna, ozdobna toaletka. Na ścianach wisiały obrazy znanych artystów. Spojrzałam na zegarek trzy po czternastej. Mam dużo czasu... ale lubię być przed czasem.
          Wstałam i obmyłam twarz, żeby się troszkę rozbudzić. Rozebrałam się i włożyłam nieco bledsze od swojej skóry rajstopy. Usiadłam do toaletki i zaczęłam robić sobie makijaż. Zakryłam wszelkie niedoskonałości, zrobiłam kreski eyeliner'em i wytuszowałam rzęsy. Włożyłam na siebie niebieską, asymetryczną sukienkę, bez ramiączek, która wydłużyła moje krótkie nogi. Sukienka była zrobiona z paru warstw i ciągnęła się lekko po ziemi. Ponownie przysiadłam do toaletki i lokówką zrobiłam sobie duże loki eksponując moje niebieskie pasemko. Na szyi mam złotą obrączkę babci na łańcuszku. Założyłam na nogi czarne, zamszowe szpilki z paskiem przeplecionym w "x" na nodze i zapięciem nad kostką.
          Stanęłam przed dużym lustrem i sprawdziłam jak wyglądam z każdej strony. Było dobrze. Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba.
          Wyszłam z pokoju i podeszłam do okna z dużym marmurowym parapetem. Patrzyłam na przyjeżdżających gości. Wydawało się ich więcej niż zazwyczaj. Myślałam o tym śnie... naprawdę umrę?
          Nagle usłyszałam głos Łukasza.
-Łał! Świetnie wyglądasz! Przeszłaś samą siebie!- powiedział z podziwem.
-Naprawdę?- wstałam z parapetu i lekko się zarumieniłam.
-Tak. Mogę prosić?- uśmiechnął się powalająco pokazując mi ramie.
-Jasne.- uśmiechnęłam się.
          Zeszliśmy na dół i witaliśmy gości. Zdawali się zachwyceni tym, że stoimy razem z Łukaszem pod rękę. 
          Gdy już wszyscy się zjawili przeszliśmy z Łukaszem do bawialni. Była wielka i cała w zdobieniach. Było tam pełno jedzenia, picia i kelnerzy chodzili z szampanem. Większość imprezy przesiedziałam w towarzystwie Łukasza. Rozmawialiśmy o starych dziejach. 
          Kiedy wszyscy ruszyli na parkiet Łukasz postanowił nie zwlekać z zaproszeniem. Stanął przede mną, podał rękę i lekko się ukłonił. Spojrzał mi w oczy.
-Mogę prosić panią do tańca?
-Oczywiście.- uśmiechnęłam się z rumieńcem.
          Ruszyliśmy na parkiet. Łukasz położył swoją rękę w mojej talii a ja na jego ramieniu. Był ode mnie wyższy. Razem uczyliśmy się tańczyć w wieku 8 lat kiedy się nienawidziliśmy. Łukasz wyrywał mi włosy a ja sprzedawałam mu kopniaki. Nie było nam trudno się do siebie przyzwyczaić skoro razem się uczyliśmy.
-Wszyscy się na nas patrzą.- mruknęłam do niego szeptem.
-Nie przejmuj się nimi. Patrz tylko na mnie.- uśmiechnął się powalająco patrząc mi w oczy. 
          Reszta tańca to były ciche szepty i wymiana spojrzeń. Dopóki na scenę nie wyszedł ojciec Łukasza i nas na nią nie wywołał. Łukasz wziął mnie pod ramie i weszliśmy na scenę. Stanęliśmy zaraz obok ojca Łukasza, twarzą do ludzi.
-Dzisiejsze spotkanie to nie tylko spotkanie rodzinne...- powiedział głośno do mikrofonu.- Są to również zaręczyny mojego starszego syna z tą oto młodą damą. 
          Cała rodzina zaczęła klaskać i gwizdać. Serce mi zamarło. Nie mogłam się odezwać i ruszyć. Jednak Łukasz nie wydawał się tym faktem zdziwiony. Uśmiechał się do wszystkich tak beztrosko.
-Jestem z was dumny.- mruknął do nas ojciec Łukasza odchodząc od mikrofonu.
          Spojrzałam na Andrzeja. Patrzył na mnie z perfidnym uśmiechem i uniósł lekko kieliszek szampana do góry. Wyczytałam z jego ruchu warg -"Twoje zdrowie".
          Łukasz obrócił mnie ku sobie i włożył na palec diamentowy pierścionek po czym pocałował mnie w usta. Myślałam, że się tam zaraz rozpłacze. Zeszłam szybko ze sceny trzymając w ręce materiał sukienki, żeby się o niego nie potknąć.
          Gdy wybiegłam z sali słyszałam w tle głos ojca Łukasza.
-Proszę o spokój... po prostu jest zaskoczona i szczęśliwa.- powiedział. W jego głosie można było wyczuć niepokój.
          Wbiegłam na dach i usiadłam w kącie. Płakałam cicho, ale dużo. Głowę schowałam w kolanach a kolana oplotłam jeszcze rękami. Nagle słyszę, że ktoś wszedł na dach. To był Łukasz. Znalazł mnie po mniej niż minucie.
-Klaudia...- podszedł do mnie i usiadł obok.
-Dlaczego...? Powiedz mi dlaczego? -wydukałam we łzach.
         Nie odpowiedział.
-Nie płacz bo jesteś brzydka jak płaczesz.-mruknął delikatnie.
-Co z tego?-powiedziałam w złości.-Właśnie zostałam zaręczona wbrew mojej woli!
-Chciałem żebyś była szczęśliwa.-powiedział podnosząc mi głowę i ocierając łzy rękawem swojej marynarki. -Żebyś się w końcu od niego uwolniła i spełniała własne marzenia.
         Żadne słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Nie odezwałam się tylko spojrzałam w jego oczy. Uśmiechnął się do mnie przyjacielsko. Nie mogłam zrozumieć dlaczego to robi... jakie ma w tym cele?
-Ale ja ciebie nie kocham...-wydukałam nieśmiało.
-To nic... bo ja cię kocham...- powiedział łapiąc mnie za rękę. -Proszę wyjdź za mnie.
          Zarumieniłam się cała a serce zaczęło mi tak szybko bić, że myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Ma rację uwolniłabym się od Andrzeja. Ale ja jutro umrę...
-Ja...-mruknęłam spuszczając wzrok.-Nie mogę...
-Klaudia odkąd byliśmy mali zawsze zwracałem na ciebie uwagę...- powiedział nieśmiało. -Chciałem stać się mężczyzną, który cię obroni przed całym złem tego świata.
          Otworzyłam szeroko oczy i nie mogłam nic z siebie wydusić. Miałam mu powiedzieć, że jutro umrę? Nie uwierzyłby...
-Klaudia... proszę cię... nie musisz mnie kochać... wystarczy mi, że ja cię kocham. -przytulił mnie mocno do siebie. -Błagam nie odtrącaj mnie...
           Pod wpływem chwili się zgodziłam.
-Dobrze... zgadzam się.
          Łukasz wziął moją lewą dłoń i pocałował ją.
-Ślubuję ci wierność do końca swojego życia.-mruknął i pocałował mnie w usta.
          Nie mogłam go odepchnąć.
          Łukasz pomógł mi wstać. Poszliśmy do mojego pokoju. Ja zmyłam cały makijaż z oczu i podeszłam do toaletki.
-Ładniej ci bez makijażu. -mruknął z uśmiechem. 
-Tak... tak oczywiście.- uśmiechnęłam się i wytuszowałam rzęsy.
-No co? -podszedł do mnie, położył ręce na ramionach i pocałował mnie w policzek.-Mowie prawdę.
          Odbijał się w lustrze zaraz obok mnie. Nie powinnam się zgadzać. Przeze mnie będzie cierpiał. Wolę umrzeć już teraz niż zejść tam na dół i czuć ich wzrok na sobie.
           Zeszliśmy na dół i ponownie usiedliśmy przy stoliku. Rozmowa się nawet kleiła dopóki do naszego stolika nie podszedł Andrzej. Był wyraźnie pijany.
-Mogę prosić panią do tańca? - plątał mu się język.
-Nie.-powiedział dosadnie Łukasz. 
-Spokojnie młody. Moja córka się właśnie zaręczyła a ja nawet nie mogę z nią zatańczyć? -ledwo stał na nogach.
-Łukasz to nie ma sensu... on się nie odczepi dopóki z nim nie zatańczę.- mruknęłam podając rękę Andrzejowi.
-Mądra dziewczynka. - powiedział z niepodobny do niego uśmiechem i pociągnął mnie mocno za rękę na parkiet.
          Złapał mnie w tali i przyciągnął do siebie.
-Podziękujesz mi za zeswatanie ciebie z Łukaszem?-szepnął mi na ucho.
-Więc to twoja sprawka? -zdenerwowałam się i próbowałam odepchnąć go, ale przycisnął mnie mocno do siebie.
-Mówiłem, że się ciebie pozbędę.-powiedział władczo mi na ucho.
          Przeraziłam się i dostałam gęsiej skórki.
-Co? Twoja niewyparzona gęba nagle się zamknęła.-powiedział zadowolony. 
-Jesteś najgorszy... jak możesz wydać mnie za mąż wbrew mojej woli...- łzy napłynęły mi do oczu.
-Najgorszy?- powiedział oburzony, odsunął się ode mnie i uderzył w twarz.
          Upadłam na podłogę i złapałam się za policzek. Policzek mnie piekł i zaczęłam płakać. Ludzie wzięli ode mnie Andrzeja i Łukasz do mnie podbiegł.
-Nic ci nie jest?- powiedział przerażony.
          Nic nie powiedziałam i nadal płakałam a Łukasz wziął mnie w ramiona jak księżniczkę i wyniósł z sali. 
-Mogłem się nie zgadzać na to...- wymamrotał pod nosem.
-Nic nie mogłeś zrobić...- powiedziałam zakrywając mu palcem usta.
          Wniósł mnie do pokoju i posadził mnie na łóżku.
-Przebierz się i pojedziesz z moim szoferem do domu.- powiedział kładąc mi dłoń na policzku i wyszedł z pokoju.
          Przebrałam się i spakowałam walizkę. Łukasz czekał na mnie przed pokojem i zaprowadził mnie do limuzyny.
-Szofer zawiezie cię prosto do domu...-mruknął przytulając mnie do siebie.-Uważaj na siebie.
-Mhm...-mruknęłam ściśnięta.
          Pościł mnie i spojrzał na mnie jakby chciał zapamiętać każdy kawałek mojego ciała. Odgarną mi włosy za ucho i pocałował w nie.
          Wsiadłam do limuzyny i spojrzałam na niego zza okna. Limuzyna odjechała a on wciąż na nią patrzył dopóki nie znikła mu z oczu.
          Powiedziałam sobie, że nie będę płakać. Po godzinie drogi zasnęłam otulona światłem księżyca.