środa, 19 sierpnia 2015

"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 5

"W naturze człowieka leży rozsądne myślenie i nielogiczne działanie."
           Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w szkole. Siedziałam sama pod ścianą. Nagle z prawej strony przyleciała do mnie wróżka, ta sama, która wczoraj powiedziała mi, że umrę.
-Wróciłaś.- była uśmiechnięta.
-Powiesz mi więcej o tym co się tutaj dzieje?- zapytałam prostując plecy o ścianę.
-Hmmm... jesteś obdarowana możliwością przewidywania przyszłości, jednak przyszłość można łatwo zmienić.- mówiła dalej nie przerywając. -To się stanie już jutro, jednak możesz ocalić swoich przyjaciół...
-Jak? Jak mogę to zrobić?- zadawałam pytania niecierpliwie.
-To nie będzie takie proste... musisz ewakuować całą szkołę na zewnątrz, a sama zostać w środku i...- nie mogła skończyć tego zdania.
-I...?- wiedziałam, że to co teraz powie to będzie dla mnie szok.
-Podciąć sobie żyły...- było to dla niej trudne do wypowiedzenia.
-Rozumiem...- byłam lekko zdezorientowana i nie wierzyłam w to co teraz powiem. -Zrobię to.
         Wróżka uśmiechnęła się do mnie słodko.
-Jak ci na imię?- chciałam się z nią zaprzyjaźnić przed śmiercią.
-Nie mam...- wydukała nieśmiało.
-Nazwę cię... Rin, jeśli się zgodzisz.- uśmiechnęłam się do niej przyjacielsko.
         Chyba zapomniałam że niedługo umrę.
-Dziękuję!- ucieszyła się. -Rin po japońsku oznacza przyjaciel.
          Gdy usiadła mi na palcu wskazującym mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Rin miała duże, błyszczące, szmaragdowe oczy. Jej włosy sięgały jej do ramion i były błękitne i puszyste. Rzęsy były długie i gęste. Sukienka, która miała na sobie przypominała gwieździste niebo a skrzydła zdawały się błyszczeć w ciemności. Na twarz Rin opadała gęsta równo ścięta grzywka. Twarz miała zarumienioną i uśmiechała się do mnie z taką życzliwością mimo tego, że wiedziała, że niedługo przejdę na drugą stronę...
-Rin... wracając do rzeczywistości... jak mam całą szkołę ewakuować na zewnątrz?- byłam trochę zaniepokojona.
-Może jakiś mały pożar?- uśmiechnęła się delikatnie.
-Dobry pomysł, ale gdzie i jak, żeby nikt nie zauważył?- nie byłam do końca przekonana.
-Co ty na toaletę damską?- znów się uśmiechnęła.
-Tak to dobry pomysł, ale kiedy to zrobić? Nie wiem, o której godzinie oni wpadną do szkoły...- co raz więcej przeszkód.
-O to się nie martw.- mruknęła puszczając mi oko. -Dzięki mojej różdżce mogę się również cofnąć czas.
          Podleciała do góry i zza pleców wyciągnęła koloru swoich włosów, małą różdżkę. Machnęła raz i jakby obraz przede mną zaczął się przewijać do tyłu. Wstałam z wrażenia na równe nogi, gdy czas nagle się zatrzymał a koło mnie stali moi przyjaciele i rozmawiali o zadaniu z matematyki, jakby nigdy nic.
-Klaudia zobacz na zegarek.- powiedziała jakby na czymś skupiona.
-Hmmm...- mruknęłam odsuwając rękaw ze złotego zegarka. - Dziesiąta jedenaście.
-Chyba najlepiej było by to zrobić na lekcji o dziewiątej dwadzieścia-pięć.
-Masz rację.- uśmiechnęłam się. 
         Przyzwyczaiłam się już do myśli, że umrę.
-To do zobaczenia za niedługo.- mruknęła z uśmiechem.
-Co?- zdziwiłam się.
          Nagle obudziły mnie otwierane drzwi limuzyny.
-Panienko już jesteśmy.- powiedział do mnie szofer.
-Ah... przepraszam zasnęłam.- mruknęłam do niego i wyszłam z limuzyny ciągnąc za sobą walizkę.
         Stanęłam przed szoferem i ściągnęłam z serdecznego palca, lewej ręki pierścionek zaręczynowy. Złapałam za jego dłoń, otworzyłam ją i położyłam na niej pierścionek.
-Ja nie...- chciał się sprzeciwić, jednak mu przerwałam.
-Proszę mu powiedzieć, że mu to zwracam, ponieważ nigdy więcej się już nie zobaczymy.- mruknęłam ze łzami w oczach zaciskając jego pięść na pierścionku.. -Proszę mu też powiedzieć, że będę za nim tęsknić.
-Tak zrobię.- powiedział wsiadając do kabiny kierowcy.
          Ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Otworzyłam je kluczem i zjechałam po nich w dół z przeokropnym rykiem. Waliłam z całej siły w drzwi. Po chwili uspokoiłam się i przypomniałam sobie gdzie jestem i która jest godzina. Mogłam pobudzić sąsiadów.
          Ściągnęłam buty i szybko pobiegłam na górę do swojego pokoju. Poszłam do łazienki i wzięłam długą, gorącą kąpiel. Rozmyślałam o tym jak wzniecić pożar w damskiej toalecie. Jedyne co mi przyszło do głowy to mały miotacz ognia, który Andrzej trzyma w szufladzie swojego biurka. Miotacz wyglądał jak zwykły dezodorant więc nie trudno będzie mi go przemycić do szkoły. Wróciłam do pokoju i z mokrymi włosami położyłam się spać.
          Spotkałam Rin od razu, ale tym razem to nie był sen o wampirach tylko o Oli i... Michale?! Znalazłam się w naszym miejscowym parku koło szkoły.
-Rin!- powitałam ją wielkim uśmiechem.
-Witaj z powrotem.- podleciała i przytuliła mnie w mój serdeczny palec lewej ręki.
          Wiedziała co się stało z pierścionkiem, który na nim był. Doceniała to co zrobiłam. Zanim Łukasz zdąży przyjechać do mojej szkoły ja już nie będę żyć więc to bez znaczenia.
-O co chodzi? Czemu tu jest Ola i Michał?- zapytałam troszkę zdenerwowana. 
          Naprawdę nie miałam ochoty widzieć twarzy Michała przed śmiercią.
-A więc znasz ich?- mruknęła z uśmiechem. -Poczekaj a za chwile sama wywnioskujesz.
-Dobrze.- powiedziałam obojętnie i usiadłam na ławce.
          Rin przycupnęła na moim ramieniu i przyglądałyśmy się dokładnie przebiegu wydarzeń. Chwila... że co?! Oni się całują?! O co w tym wszystkich chodzi? A... już rozumiem, przecież to jest przyszłość.
-A więc się pogodzą i wrócą do siebie.- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Tak. Ciesze się widząc zakochanych.- zarumieniła się. 
          Zobaczyłyśmy, że Ola z Michałem odchodzą w przeciwnym kierunku.
-Przenieśmy się jeszcze bardziej w przyszłość.- machnęła różdżką.
          Gdy się przeniosłyśmy w przyszłość zobaczyłam duży dom i gromadkę dzieci na ogródku - dwie dziewczynki i chłopca. Wszystkie dzieci miały czarne włosy a jedna z dziewczynek miała je kręcone.
-Dzieciaki na obiad.- zawołał znajomy głos. To była Ola.
          Weszłam do domu przez drzwi ogrodowe zaraz za dziećmi. Wszystkie usiadły grzecznie przy stole a Michał podszedł do gotującej coś na gazówce Oli i przytulił ją od tyłu.
-Co dzisiaj na obiad kochanie?- zapytał zmysłowym głosem.
          Byłam taka szczęśliwa, że są do tej pory razem. Przeszłam się po pokoju i moją uwagę przykuło jedno ze zdjęć na półce - moje zdjęcie. Stanęłam przed nim i zaczęłam się mu przyglądać. Łzy napłynęły mi do oczu i z trudem je stłumiłam w sobie. Nagle usłyszałam podwyższony głos Oli na jedną z córek.
-Klaudia uspokój się! Zachowujesz się zupełnie jak ciocia.
          Przyjrzałam się lepiej dziewczynce, na którą krzyczała Ola. Miała czarne, długie, proste włosy i niebieskie oczy. To jasne, że odziedziczyła to po Michale.
-Mamo poznam kiedyś ciocie Klaudie?- zapytała niczego nieświadoma dziewczynka.
          Ola popatrzyła na nią czułym spojrzeniem.
-Oczywiście. Jutro do niej pojedziemy.- uśmiechnęła się do niej Ola i uszczypnęła w policzek.
          Ku moim oczom ukazał się cmentarz.
          Obudziłam się i zaczęłam łapczywie łapać powietrze w swoje płuca. Szybko usiadłam na skraju łóżka i schowałam twarz w dłoniach opierając łokcie o kolana. Siedziałam tak chwilę dopóki nie wróciłam do rzeczywistości.
-Mam rzeczy do zrobienia.- mruknęłam cicho do siebie i wstałam.
          Poszłam na dół. Zjadłam obfite śniadanie składające się z jajecznicy i pokrojonego pomidora. Wróciłam na górę i zabrałam z biura Andrzeja jego miotacz ognia, który starannie schowałam w plecaku. Przemyłam twarz wodą i przebrałam się w obcisłe, ciemne jeansy i burgundową bluzkę z małą kieszonką na lewej piersi. Włosy zwyczajnie rozpuściłam. Wzięłam ze sobą plecak i zeszłam na dół. Podeszłam do kuchni i z szuflady wyciągnęłam nieduży, ale bardzo ostry nóż. Włożyłam go w osłonkę i schowałam do plecaka. Poszłam do przed pokoju i założyłam tego samego koloru co bluzka wysokie trampki firmy converse.
          Zamykałam dom chyba z dziesięć minut. Nie mogłam odejść stąd wiedząc, że więcej tu nie wrócę. Jednak zebrałam się i ruszyłam pod szkołę. W szkole spotkałam Ole, z której aż tryskała energia. Podeszła do mnie z uśmiechem i przytuliła.
-Hej Klauduś!- powiedziała szczęśliwa.
-Hej.- uśmiechnęłam się sztucznie.
-Nie zgadniesz co się stało!- nie mogła się doczekać by mi powiedzieć.
-Czyżby Michał cię przeprosił?- powiedziałam troszkę obojętnie.
          Ola zaczęła mi się przyglądać badawczo, ale po chwili przestała i znów mnie  przytuliła.
-Tak! Tak!- wykrzyczała i puściła mnie. -Skąd wiedziałaś?
-Za dobrze cie znam.- skłamałam.

-W sumie to racja.- uśmiechnęła się. 
          Podczas tych dwóch lekcji, na których nie potrafiłam się skupić bo myślałam jedynie o tym, że już niedługo umrę ludzie się o mnie martwili, jednak ja mówiłam, że im się tylko wydaje i wymijałam temat. Nadeszła trzecia lekcja. Zaczęłam się cała trząść. Schowałam do kieszeni nóż i pod bluzkę mały miotacz ognia. Podeszłam do nauczycielki i zapytałam czy mogę iść do toalety a ona się zgodziła.
          Droga do toalety zdawała się ciągnąć godzinami, ale toaleta na pierwszym piętrze znajdowała się zaledwie dziesięć metrów ode mnie. Weszłam do toalety i sprawdzałam czy nikogo nie ma i czy nikt się nie kręci dookoła niej. Ostrożnie wyciągnęłam z pod bluzki miotacz ognia. Po całej toalecie porozrzucałam papier toaletowy. Zaczęłam od podpalenia drewnianych drzwi, które posiadała każda z trzech kabin po czym pod paliłam papier i wrzuciłam miotacz ognia do jednej z kabin uciekając, ponieważ wiedziałam, że zaraz dojdzie do niego ogień i wybuchnie.
-Aaaa!!!- zaczęłam piszczeć na cały regulator i biec w stronę gabinetu dyrektora. -Pali się! Pali się!
          Nagle z gabinetu wybiegł dyrektor.
-Co się dzieje? Dlaczego krzyczysz?- był wyraźnie przejęty.
-Chciałam wejść do łazienki, gdy nagle zobaczyłam ogień!- wskazałam palcem na toaletę, która była w zasięgu naszego wzroku.
          Z toalety wydobywał się dym. Nagle coś wybuchło. To był miotacz ognia.
-Uspokój się.- nakazał dyrektor i poszedł do swojego gabinetu. 
          Parę sekund później rozległy się trzy dzwonki oznaczające ewakuację w bezpieczne miejsce. Dyrektor wrócił do mnie.
-Wracaj do klasy.- rozkazał i wrócił do gabinetu.
-Oczywiście tak zrobię.- mruknęłam cicho do siebie w żarcie i schowałam się w schowku na miotły, od którego miałam klucz już od bardzo dawna bo lubiłam tam przesiadywać.
          Dyrektor instruował wszystkich, że mają zachować spokój bo to tylko mały pożar i najwyraźniej ktoś chciał sobie zażartować.
          Gdy nie słyszałam już żadnych kroków ani głosu dyrektora wyszłam  ze schowka patrząc w jedną i drugą stronę. Nikogo nie było. Starannie zamknęłam za sobą drzwi i wróciłam na drugie piętro gdzie wszystko miało się wydarzyć.
          Patrzyłam na nich wszystkich przez okno. Zaczęli rozchodzić się do domów.
-Żegnajcie.- mruknęłam cicho a łza spłyneła mi po policzku.
          Szybko ją otarłam i schowałam się za czterdziesto centymetrową ścianką takiej samej grubości oddaloną od okna o czternaście metrów. Zaczęłam się coraz bardziej trząść. Chciałam, żeby to się jak najszybciej skończyło. Spojrzałam na zegarek - dziesiąta dziewięć. Poczułam motylki w brzuchu. Wyciągnęłam z kieszeni nóż i ściągnęłam z niego osłonkę odrzucając ją gdzieś w bok. Przyśpieszyłam oddech przez co serce zaczęło mi szybciej bić. Byłam coraz bardziej zdenerwowana. Spojrzałam na nóż. Odbijało się w nim moje niewyraźnie odbicie. Ręce mi się trzęsły.
-I ja mam się zabić...?- mruknęłam cicho do siebie z pogardą.
         Nagle usłyszałam tuczące się szkło na podłodze.
-Kai, gdzie są wszyscy?- zapytał jakiś nieznajomy głos z dziwnym akcentem.
-Nie mam pojęcia.- wtedy po raz pierwszy usłyszałam jego zmysłowy głos.
-Tu jestem.- wysunęłam się zza ścianki a nóż schowałam za plecami.
          I wtedy pierwszy raz stanęłam z nim oko w oko. Podszedł do mnie powoli z rękami w kieszeniach po czym wyciągną jedną z nich i odgarnął mi włosy z twarzy.
-Hej maleńka. Gdzie się wszyscy podziewają?- zapytał z wyższością i obojętnym spojrzeniem. 
-Dobra skończ.- odrzuciłam jego rękę a on zdziwiony patrzył na mnie szeroko rozwartymi oczami. -Doskonale wiem po co tu jesteś.
-Tak, a niby skąd?- wyśmiał mnie z powalającym uśmiechem.
-To moja sprawa wampirku...- teraz to ja się uśmiecham a jego mina zrzedła choć nadal patrzy na mnie z wyższością.
          W tym momencie wyciągnęłam zza pleców nóż i rozcięłam sobie przedramię. Dwóch jego towarzyszy natychmiast się na mnie rzuciło i przycisnęło do ściany. Rudy chłopak przyglądał się mojej ranie i specjalnie mocniej ścisnął ją żeby krew szybciej wypływała. Cicho zajęczałam odwracając wzrok.
-Kai jej krew pachnie wyśmienicie.- powiedział oblizując się rudy. 
          Chciał zatopić swoje kły w moim przedramieniu, ale coś w ostatniej chwili nim potrząsnęło. Blondyn stał przede mną i patrzył na mnie zdezorientowany. Jednak po chwili wrócił do rzeczywistości.
-Wiem, czuję.- mruknął. -Zostawcie ją.
          Chłopaki spojrzeli na niego z niedowierzaniem i odeszli do tyłu. Ja usiadłam na ziemi zginając nogi i poczułam cień szansy, że przeżyje. Jednak niebieskooki chyba to wyczuł i podszedł do mnie bliżej.
-Możesz sobie pomarzyć. To już twój koniec mała.- uśmiechnął się do mnie eksponując spore białe kły.
          Spojrzałam na niego spode łba. Nienawidzę jak ktoś do mnie mówi mała. Wymyśliłam sobie taką ripostę, gdyby ktoś tak do mnie powiedział. Popatrzyłam na niego pewna siebie. 
-Małego to masz w spodniach. Ja jestem niska.- mruknęłam uśmiechając się dumnie.
          Chłopak odsunął się ode mnie na krok i patrzył na mnie niedowierzając. Nagle jego kuple zaczęli się tak śmiać, że niebiesko włosy się chyba popłakał.
-Dobre... dobre.- powiedział niebiesko włosy ocierając łzy spod okularów. -Jesteś najlepsza.
          Blondyn zrobił się cały czerwony z wściekłości i zacisnął obie pięści. Podszedł do mnie łapiąc mnie za szyję i podniósł do góry. Zaczęłam się dusić więc złapałam za jego dłoń i chciałam się z niej uwolnić, żeby złapać powietrze w płuca. Jego przyjaciele tylko przyglądali się z zaciekawieniem. Chłopak rozluźnił lekko uścisk a ja zaczęłam łapczywie łapać powietrze w płuca, jednak nie spodziewałam się tego co teraz zrobi. Wbił mi swoje kły w szyje jeszcze boleśniej niż w moim śnie. Zaczęłam krzyczeć, ale nikogo nie było w budynku oprócz nas. Niebieskooki zaczął wysysać ze mnie krew. Mogę przysiąc, że czułam jak każda kropla krwi opuszcza moje ciało i rozgrzewa jego lodowate. Próbowałam go odepchnąć, ale on zjeżdżał po ścianie razem ze mną dopóki nie leżałam na podłodze. Oderwał się ode mnie i przetarł krew spływającą z jego kącika ust beżowym rękawem swojej kurtki.
-Jeszcze nigdy żadna kobieta mnie nie obraziła. Nie pozwolę ci tak łatwo odejść...- powiedział swoim zmysłowym głosem i odgarnął delikatnie włosy z mojej twarzy.
         Ostatnie co pamiętam to jego gorące wargi przyciśnięte do moich. Pocałunek smakował krwią. Po tym zapadła wszechogarniająca ciemność.

1 komentarz: