wtorek, 28 czerwca 2016
UWAGA!!!! WIELKA, WIELKA UWAGA!!!!
Chciałabym poinformować wszystkich czytających mojego bloga, że wszystkie moje książki i wiele nowych zostało przeniesione na stronę Wattpad.
Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Mam w głowie jeszcze mnóstwo pomysłów na kolejne opowiadania.
poniedziałek, 28 marca 2016
"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 36
"Największą sztuką jest przejść przez piekło i nie stać się diabłem."
Przemierzałam korytarze w poszukiwaniu pokoju Mikela. Kiedy byłam w połowie drogi, zobaczyłam strażnika wychodzącego zza rogu. Spanikowana nie wiedziałam co robić. Zaczęłam patrzeć we wszystkie strony w poszukiwaniu jakiegoś ukrycia. Nagle jakieś silne ręce wciągnęły mnie do jakiegoś pomieszczenia, zakrywając mi przy tym usta. Patrzyłam przestraszona jak ostatnie światło z korytarza wpadało do pokoju. Drzwi zamknięte, a to oznacza brak drogi ucieczki.
Niespodziewanie napastnik zabrał dłoń z moich ust i przytulił mnie mocno.
-Yuuki...- usłyszałam zrozpaczony męski głos. Jednak to nie był głos Kaia. -Ty żyjesz... nie wierzyłem w to, ale to prawda.
Zaskoczona nie wiedziałam co powiedzieć. Nie znałam głosu. Obróciłam się, żeby zobaczyć jego twarz. Pierwsze co zauważyłam to blizna. Poziomo przecinała powiekę. Jego oczy przypominały kolor niezapominajek. Oko z raną było nieco jaśniejsze od drugiego. Jego gęste, czarne jak smoła włosy opadały na czoło. Miał idealnie wykształconą żuchwę. Wydawało mi się, że przez chwile jego oczy zaświeciły.
-Jesteś taka podobna do matki...- powiedział z bólem w głosie.
Dopiero teraz poznałam ten głos z wizji...
-Tato?- zapytałam niepewnie.
Mężczyzna spojrzał na mnie nie dowierzając.
-Nie wierze, nie wierze, nie wierze...- przytulił mnie mocno i pocałował w głowę. -Pamiętasz mnie...
Jednak ja szybko rozwiałam jego nadzieje.
-Nie pamiętam cię... nie wiem jak się nazywasz, ani kim jesteś.
Mężczyzna odsunął się ode mnie z miną jakby ktoś mu wbił nóż w serce.
-Rozumiem...- westchnął.
Wtedy usłyszeliśmy krzyk.
-Wszyscy obrońcy do głównej sali!
-Co się dzieje?- zapytałam podchodząc do drzwi.
-Jakiś wampir włamał się do instytucji... mamy okazję, żeby uciec Yuuki.- powiedział mężczyzna, łapiąc mnie za rękę.
-W-wampir?!- powiedziałam zaskoczona. -A jeżeli to Kai?
Szybko podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Za rogiem zobaczyłam jak grupa strażników, kieruje się do centrum.
-Liczę na to, że moja córka nie wpakowała się w związek z wampirem...- spojrzał na mnie uważnie.
Uśmiechnęłam się do niego.
-To mało powiedziane... wpadłam po uszy.- zaczęłam biec za strażnikami w stronę centrum.
Wtapiałam się tło, dzięki ubraniom. Założyłam na głowę kaptur i pośpiesznie przepychałam się między nimi, aż do barierki. Na dole zobaczyłam Kai'a. Wokół jego nóg była wielka kałuża krwi. Kai trzymał za włosy głowę wampira, który próbował mnie zabić. Głowa mężczyzny była przerażająca. Była jakby popękana, a jego mina wyrażała przerażenie. Twarz Kaia była skąpana we krwi. Podniósł wzrok, patrząc na wszystkich grożąco.
-Oddajcie mi Yuuki!- jego głos rozniósł się po dużym pomieszczeniu.
Poczułam jak po plecach przechodzą mnie ciarki. Nie wierzę... to naprawdę on! Już chciałam zbiec na dół, kiedy ktoś złapał mnie w pasie i mocno objął. To mój ojciec. Odciągnął mnie do tyłu. Zaczęłam wierzgać.
-Tak mu nie pomożesz...- szepnął mi na ucho. -Tylko się wydasz, a Gerald was złapie.
Spojrzałam na niego zaskoczona, a potem odwróciłam wzrok na staruszka. Wyszedł przed strażników i spojrzał na niego z góry.
-Nie uważasz, że ty sam na moich strażników to trochę nierealne?- uśmiechnął się do niego lekko.
-Gadaj gdzie jest Yuuki!- krzyknął co raz bardziej wkurzony Kai.
-Najpierw ty powiedz mi dlaczego zabiłeś Subaru.
-Ponieważ napił się krwi Yuuki. Miałem do tego całkowite prawo. Powinieneś o tym wiedzieć.- warknął.
Gerald otworzył szeroko oczy, zaskoczony. Nie wiedział co odpowiedzieć więc wykorzystał swoją pozycję.
-Brać go panowie i zamknąć w celi.- kiedy to powiedział wszyscy ruszyli na Kaia. Zatrzymał dwoje z nich. -Znajdźcie mi tą anielice i Edne... już ja sobie z nią porozmawiam.
-Musimy iść.- powiedział tato i pociągnął mnie w stronę korytarza.
Tam słyszałam krzyki Kaia.
-Nie zbliżajcie się! Jeśli któryś mnie dotknie zabije go!- krzyczał.
Zacisnęłam zęby. Chciałam do niego podbiec i przytulić, ale ojciec pokiwał przecząco głową. Tak mu nie pomogę.
-Idźmy do Mikela!- szepnęłam.
-Kto to jest?- zapytał mój ojciec.
-Przyjaciel...- odpowiedziałam szybko. Nie miałam ochoty opowiadać jak skomplikowane jest moje życie.
-Nie. Tam będą cię szukać jak tylko dowiedzą się ze zniknęłaś.
Schowaliśmy się w jednym z pobliskich pokoi. Tam przez szparę w drzwiach widziałam jak ciągną gdzieś Kaia.
-Oddajcie mi Yuuki...- powtarzał zrezygnowanym głosem. -Oddajcie mi Yuuki.
Ojciec odciągnął mnie do tyłu i tym samym przytulił mocno.
-Musisz być silna. Tak samo jak twoja mama. Uratujemy go. Obiecuję.- starał się mnie uspokoić.
Uwierzyłam mu. Tak po prostu... znając go mniej niż dzień zaufałam mu. W końcu był moim ojcem. Wiedziałam, że mnie nie oszuka.
Rano wyszliśmy z kryjówki. Omijając strażników przedarliśmy się do pokoju Mikela. Weszłam do niego szybko razem z tatą. Mikel zerwał się szybko w górę z łóżka i zmierzył wzrokiem mężczyznę obok mnie.
-Y-yuuki?!- spojrzał na mnie zaskoczony. -Co z twoimi włosami?
-Długa historia...- westchnęłam na myśl o moich pięknych włosach.
-Kto to jest?- zapytał, wskazując na mojego tatę. -I dlaczego cię szukają?
-Nie ma czasu na wyjaśnienia Mikel. Uciekamy teraz.- powiedziałam szybko, rzucając mu ubrania z krzesła.
-A-ale jak to Yuuki? Czy to ma związek z wampirem porwanym dzisiaj w nocy?- zapytał, ubierając bluzę.
-Po niego właśnie idziemy.- posłałam mu delikatny uśmiech.
Nagle do pokoju wszedł strażnik. Spojrzał na nas zaskoczony.
-Co się tutaj...- nie dokończył bo w jego głowie wylądowała strzała.
Obróciłam się do ojca. Stał z kuszą w dłoni. Szybko pociągnął mężczyznę do pokoju i zamknął go w łazience.
-Musimy się pośpieszyć.- powiedział zamykając drzwi.
Mikel kiwnął głową. Powoli wyszliśmy z pokoju rozglądając się na boki. Tylko jeden strażnik. Tato wycelował w niego i trafił mu prosto w skroń. Strzała przebiła jego głowę na wylot. Zaciągnęliśmy go do pomieszczenia technicznego. Brat Luki zaprowadził nas do więzienia, które znajdowało się piętro niżej. Zakradliśmy się tam.
Przez szparę w drzwiach zobaczyłam, że pod celą Kaia stoi dwóch strażników. Sam Kai siedział pod ścianą zrezygnowany. Jeden ze strażników się z nim droczył.
-No i jak uratujesz teraz tą swoją dziewczynę?- zaśmiał się.
Kai nie odezwał się. Wpatrywał się jedynie w swoją zaciśniętą dłoń.
-Czemu nic nie mówisz?- zapytał go. -Już straciłeś nadzieje?
Wampir rozłożył swoją dłoń. Były na niej moje włosy.
-Zastanawiam się tylko gdzie jest moja dziewczyna, bo jak na razie żaden z waszych strażników nie jest w stanie jej znaleźć.- prychnął.
Strażnik zrobił się czerwony.
-Na pewno ją znajdziemy!- wybuchnął.
Kai jedynie uniósł jeden kącik ust, zaciskając pięść z moimi włosami.
-Prędzej ona znajdzie was.- uniósł wzrok spoglądając na drzwi.
Zaskoczona wycofałam się.
-C-co ty gadasz?!- powiedział strażnik. -Nie ma takiej opcji!
-Wyczuł cię.- stwierdził mężczyzna. -Musimy się pośpieszyć, zanim zorientują się, że chłopak też zniknął.
-Idę się odlać.- powiedział drugi strażnik.
Tato przygotował kusze, ale złapałam za nią dłonią i obniżyłam w dół.
-Ja się nim zajmę.- mruknęłam, wyciągając z jego dłoni kuszę. W moich dłoniach zmieniła się w złotą z trującymi dla demonów strzałami.
Kiedy mężczyzna tylko wyszedł, strzeliłam mu w udo. Ten z jękiem upadł na ziemie.
-Mika! Nic ci nie jest?!- powiedział drugi ze strażników, kierując się do drzwi, ale kiedy tylko skierowałam w jego stronę kuszę, zatrzymał się momentalnie.
-Nie ruszaj się bo odstrzelę ci ptaszka.- wycelowałam w jego kroczę.
-Dobra!- krzyknął przestraszony. To zawsze działa na mężczyzn. Dla nich to gorsze od śmierci.
-Otwieraj drzwi od celi.- powiedziałam.
Mężczyzna odczepił, przyczepione do pasa klucze i ruszył w stronę drzwi.
-A-a!- uśmiechnęłam się. -Miałeś nie ruszać. Mikel to zrobi.- namierzyłam na jego krocze.
Chłopak spiął się i zagryzł wargę. Mikel podszedł do strażnika i zabrał jego klucz, po czym otworzył cele. Wtedy strzeliłam w ramie mężczyźnie. Zaskoczony upadł na ziemię i krzyknął boleśnie.
-Nie mówiłam, że nie strzele w ramię.- uśmiechnęłam się lekko.
Wtedy poczułam jak jakieś silne ramiona ciągną mnie do siebie. Znajome usta wbiły się w moje. Zaskoczona odwzajemniłam pocałunek. Kai całował mnie tęskno.
-Yuuki... nic ci nie jest.- spojrzał na mnie, ujmując moją twarz w dłonie. Przyjrzał się ranie na szyi.
-Tak... wszystko w porządku.- przytuliłam się do jego dłoni z zaszklonymi oczami.
Kai pocałował mnie w czoło i mocno do siebie przytulił.
-Zająłem się tym frajerem, który ci to zrobił.- syknął przez zęby.
-Cii... wszystko dobrze.- szepnęłam.
-Nie chcemy wam przeszkadzać, ale musimy się stąd wynosić.- powiedział mój ojciec.
Zaskoczona odsunęłam się szybko od Kaia. Tato patrzył na Kaia podejrzliwie.
-Yuuki... kto to jest?- zapytał blondyn.
-Kai... poznaj mojego ojca. Tato poznaj Kaia, mojego chłopaka.- przedstawiłam ich sobie.
Mój tato z uśmiechem uścisnął jego dłoń. Na twarzy Kaia pojawił się grymas bólu. Zacisnął zęby. Kiedy mój tato puścił jego dłoń, westchnął z ulgą.
-Nie chciałbym przerywać tej sielanki, ale czas goni.- powiedział Mikel.
-T-tak.- poparłam go.
-Wynośmy się z tej nory.- powiedział Kai.
-Jakieś propozycje?- zapytałam Mikela.
-Dach i boczne wyjścia są chronione, ale zrzut śmieci i kanały już nie.- powiedział w pośpiechu.
-Wybieramy zsyp.- powiedziałam.
-Będę chronił tyły.- powiedział mój ojciec.
-Prowadź Mikel.- mruknęłam.
Mikel prowadził nas do zsypu korytarzem. Sprytnie omijaliśmy strażników. Aby dostać się do zsypu musieliśmy przejść przez centrum. Staliśmy teraz na piętrze z metalowej kraty, która była z każdej strony po pięć metrów od ściany. Podeszłam do barierki. Na dole ochroniarz sprzątało krew z podłogi. Zsyp był po drugiej stronie. Byliśmy w połowie drogi kiedy jeden ze strażników wszedł do pomieszczenia.
-Hej! A wy gdzie?!- spojrzał na nas i zaczął biec po schodach na górę.
-Mikel zabierz Yuuki i Kaia do wyjścia. - powiedział tato.
-Nie! Nie chce znów stracić ojca!- krzyknęłam do niego.
Kai złapał mnie w pasie i przerzucił przez ramie.
-A my ciebie...
-Kai puść mnie!- zaczęłam uderzać go w plecy.
Nie zważając na moje uderzenia Kai biegł za Mikelem. Kiedy postawił mnie tuż przed zsypem usłyszałam jęk. Zawahałam się i pobiegłam z powrotem do mojego ojca. W drodze pojawiły mi się skrzydła i łuk w ręku. Kiedy wbiegłam na platformę, mój ojciec został przebity strzałą w udo i klatkę piersiową. Właśnie wyciągał ją sobie z piersi i nie był w stanie się chronić. Strzeliłam napastnikowi prosto w serce. Upadł na kolana i kiedy złapał za strzałę przeraźliwie krzyknął. Ojciec się szybko obrócił i spojrzał na mnie.
-Yuuki... kazałem ci iść.- powiedział z bóle w głosie wywołanym przez ranę. Zestrzeliłam kolejnego napastnika.
-Nie mogłam cię zostawić.- odpowiedziałam.
-Jesteś zupełnie jak matka.- uśmiechnął się lekko. Mój ojciec zastrzelił pozostałych strażników. Kai wbiegł szybko za mną.
-Yuuki! Co ty robisz?
Mój ojciec wyciągnął sobie strzałę z uda.
-Kai ja...- chciałam go przeprosić.
Wtedy na sale wbiegł kolejny ochroniarz. Kiedy się do niego obróciłam było już za późno na strzał. Nagle przede mną pojawił się Kai i przyjął dwa strzały na pierś. Upadł na ziemie i zaczął krwawić.
-Kai!- krzyknęłam przerażona i uklękłam przy nim.
-Biegnij...- powiedział stanowczo.
-Nigdzie bez ciebie nie pójdę!- powiedziałam ze łzami w oczach.
Podniósł się ze zgrzytem.
-Powiedziałem biegnij.- warknął ostrzegawczo.
Zaczęliśmy wszyscy biec. Kai ociągał się na końcu. Przy samym zsypie upadł na kolana, a potem na ramie prawie tracąc przytomność. Podbiegłam do niego szybko i uklękłam obok.
-To były zatrute strzały. - powiedział mój ojciec wzdychając.
-Kai! Nie zostawiaj mnie!- krzyczałam do niego płacząc.
-Nie zostawiam. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa.- wysyczał przez żeby.
Oddychałam ciężko, patrząc na jego rany po strzałach. Nie miałam pojęcia co robić. Nagle odebrało mi rozum.
-Dobrze Yuuki. Skup się. Możesz to zrobić.- powiedział kobiecy głos obok mnie.
Obróciłam się szybko i zobaczyłam obok mnie świecącą postać. Było widać jej zarysy. Miała skrzydła tak jak ja tylko większe.
-Skup się na truciźnie. Jeśli tego nie zrobisz Kai umrze w najbliższym czasie. Tylko ty mu możesz pomóc.- powiedziała kobieta.
Zobaczyłam w niej tą samą kobietę, która wcześniej w wizji.
Spojrzałam na Kaia, który właśnie zaczął jęczeć i po chwili zemdlał. Przyłożyłam delikatnie dłoń do jego rany i skupiłam się na truciźnie, którą od razu wyczułam jakby pod palcami. Poczułam jak wpływała z jego rany na zewnątrz i po prostu rozpływała się w powietrzu.
-Dobrze ci idzie. Tylko tak trzymaj.- uśmiechnęła się i odeszła.
Po chwili Kai znów na mnie spojrzał tymi niebieskimi oczami. Rozpłakałam się.
-Wróciłeś.- położyłam sobie jego głowę na kolanach i głaskałam po włosach.
-Yuuki...- powiedział zachrypniętym głosem i złapał mnie za dłoń.
Spojrzałam na mojego ojca, który był zajęty rozmową z Aniołem.
-Opiekuj się naszą córką.- powiedziała kobieta łapiąc go za rękę.
-Kiedy będę mógł cię jeszcze zobaczyć?- zapytał smutny.
Kobieta go pocałowała.
-Nigdy. - powiedziała i przyłożyła czoło do jego czoła. -Kocham cię.
-Ja ciebie też.- odpowiedział jakby ktoś właśnie przeciął mu serce.
Kobieta zaczęła rozpływać się w powietrzu i zniknęła.
-Chodźmy stąd Kai. - pomogłam mu wstać, a moje skrzydła zniknęły.
Wszyscy uciekliśmy w ostatniej chwili zsypem.
Dookoła nas były tylko drzewa. Samochód mojego ojca był zaparkowany w lesie. Mój ojciec postanowił prowadzić. Mikel usiadł z przodu a ja z Kaiem na tylnych siedzeniach. Położyłam mu głowę na ramieniu i złapałam go za rękę.
-Bardzo się bałaś?- zapytał mnie Kai.
-Bardzo to mało powiedziane.- mruknęłam ściskając mocniej jego dłoń.
Wampir objął mnie i pocałował.
-Już dobrze...
-Nie wierzę, że już po wszystkim.- powiedziałam po odwzajemnieniu pocałunku.
-Ja też nie...
Wtuliłam się w niego i zasnęłam zmęczona. Kiedy się obudziłam mieliśmy jeszcze kawałek drogi do pokonania. Kai nie spał tylko cały czas mnie obserwował. Podciągnęłam nogi na siedzenie i spojrzałam za okno. Słońce powoli wstawało. Nadal nie wierzyłam, że Kai tu jest.
Przytuliłam od tyłu Mikela przez krzesło.
-Gotowy na spotkanie z bratem?
-Jak nigdy...
Uśmiechnęłam się i znów usiadłam koło Kaia. Przed porą obiadową byliśmy na miejscu. Zapukaliśmy do drzwi. Otworzył nam Masaru.
-Co wy tu... Kai? Yuuki?- był w szoku.
-Hej... możemy wejść?- uśmiechnęłam się lekko na widok jego miny.
-T-tak... pewnie. Ale jak wy uciekliście z zakładu?
Spojrzałam na Luce.
-Dzięki Mikelowi.- odsłoniłam go.
-Mikel?- Luca otworzył szerzej oczy.
-Tak Luca... to ja.- w jego oczach zebrały się łzy. Rzucili się sobie w ramiona i rozpłakali.
Przytuliłam się do Kaia i schowałam twarz w jego bluzie, żeby się nie rozpłakać. Kai przytulił mnie mocno.
-To takie urocze, prawda?
-Tak... - uśmiechnęłam się i przyglądałam chłopakom z boku.
-Na mnie już pora.- powiedział po chwili mój ojciec.
-Ale jak to?- oderwałam się od chłopaka i spojrzałam na niego smutno.
-Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.- uśmiechnął się i mnie przytulił. -Do zobaczenia Yuuki.
-Pa tato.- machnęłam lekko ręką.
Tato spojrzał na mnie szczęśliwy i wyszedł. Ja wciąż stałam i wpatrywałam się w drzwi.
-Nie martw się. Kiedyś wróci...
-Mam nadzieję...- westchnęłam, wtulając się w niego.
-A teraz masz mnie.
Spojrzałam na niego z uśmiechem się i go pocałowałam.
Po obiedzie Kai zaniósł mnie jak księżniczkę do swojego pokoju. Położył mnie na łóżku i spojrzał w oczy.
-Nie rób mi proszę więcej takich niespodzianek...-powiedział całując mnie w nos.
-Nie chciałam, żeby ciebie też złapali. Też byś to dla mnie zrobił...- pogłaskałam go po policzku.
-Tak. Masz rację...- powiedział do dłuższej chwili zastanowienia.
Pocałowałam go namiętnie. -Nigdy nie wybaczę ci tego, że prawie tam umarłeś. Zostałabym sama...- mruknęłam cicho.
-Przepraszam... mogę ci to jakoś wynagrodzić?
-Nie daj mi zasnąć tej nocy.- uśmiechnęłam się i pocałowałam go.
-Jak sobie życzysz księżniczko.-pocałował mnie w nos i wsunął zimną dłoń pod bluzkę.
Zadrżałam pod wpływem jego dotyku. Brakowało mi go.
-Obiecaj, że więcej nikt nas nie rozdzieli.
-Obiecuję...
To była upojna noc. Tak bardzo brakowało mi jego bliskości.
-Kocham cię...- powiedziałam leżąc naga na przeciwko niego zakryta białym prześcieradłem.
-Ja ciebie też aniołku.- wyszeptał, na co się uśmiechnęłam.
Kai obrócił się nagle jakby szukając czegoś i spadł z łóżka. Zaśmiałam się, zakrywając twarz prześcieradłem. Chłopak wygrzebał się zza łóżka i otworzył przede mną pudełko z pierścionkiem.
-Wyjdziesz za mnie?- zapytał, pokazując swoje śnieżnobiałe zęby.
Spojrzałam na niego zaskoczona i nie wiedziałam co powiedzieć. Do moich oczu zaczęły napływać łzy szczęścia.
-Hej, hej... tylko mi się tutaj nie popłacz piękna.- uśmiechnął się szerzej.
Przytuliłam się do niego.
-Tak, tak... zgadzam się.
___________________________
No to zbliżył się koniec pierwszej części. Nie martwcie się. Mam w zanadrzu jeszcze kilka dodatków i wiadomości o których nie mieliście pojęcia. :p Druga część nie pojawi się za szybko.
Bardzo wam dziękuję za to, że trwaliście ze mną w tym opowiadaniu, a ja w końcu mogę dać że jest "zakończone". Nawet nie wiecie ile dla mnie znaczy to, że przyjęliście je tak ciepło. Nie obchodzi mnie to, że inni mają po 500 tys odwiedzin. Liczy się to co ja mam. A ja mam was myszki. Dziękuję.
poniedziałek, 7 marca 2016
"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 35
"Naprawdę delikatny może być tylko sen, dla którego życie nie było łaskawe."
-I to jak najszybciej.- powiedziałam.
-Masz rację... jakiś plan?
-Znasz ten cały ośrodek jak własną kieszeń, prawda?- zapytałam.
-Tak. Znam też wszystkich zamkniętych. Byłem tu pierwszym dzieciakiem.
-Chciałbyś kogoś zabrać ze sobą?
-Hmmm... nie wiem.
-Zróbmy to jutro w nocy. - mruknęłam. -Będziesz miał czas na przemyślenie.
-Okej.
Wieczorem zostałam przegoniona do swojego pokoju. Wykąpałam się i położyłam do łóżka. W nocy miałam koszmar. Śniło mi się, że złapali Kaia i przyprowadzili go do mnie, żebym go zabiła pod groźbą, że jeżeli go nie zabije to zabiją Mikela.
Obudziłam się z ciężkim oddechem. Podszedł do mnie Kai.
-Znów koszmar?- zapytał zmartwiony.
-Mhm...- mruknęłam.
-Spać z tobą?- zapytał stając koło łóżka w celi.
-Tak...- wymamrotałam.
Kai położył się koło mnie i przytulił mocno.
-Dobranoc piękna.- szepnął mi do ucha.
Obudziłam się ponownie. Spojrzałam na miejsce obok siebie. Było puste. To tylko sen Yuuki. Złapałam się za głowę. Po chwili wstałam i założyłam na siebie bluzę Mikela, którą wcześniej pożyczyłam. Postanowiłam się przejść i ochłonąć. Uchyliłam lekko drzwi i popatrzyłam w obie strony. Nikogo nie było. Wyszłam i poszłam w kierunku przeciwnym do stołówki. Każdy z korytarzy wydawał się taki sam. Zgubiłam się. Jeszcze tego brakowało. Zobaczyłam uchylone drzwi. Podeszłam do nich i już chciałam wejść kiedy zobaczyłam tam wściekłą Edne.
-Dlaczego nie możemy jej po prostu zabić?!- warknęła.
-Uspokój się. Jest nam potrzebna. - odpowiedział nieznajomy głos.
-To dlaczego chodzi sobie po ośrodku jakby była tutaj gościem?!
-To nie twoja sprawa.
-Jak to nie moja sprawa?! Jestem głównym zabójcą do cholery!- była co raz bardziej zła.
Zapadła chwila ciszy.
-Tak naprawdę nie trzymamy jej tutaj, żeby on wrócił. Chce z niej zrobić łowce. Jest lepsza od jakiegokolwiek Demona czy Anioła. Będzie najlepszym zabójcą. Widziałaś jej umiejętności.
-Żartujesz! To jakiś obłęd!- krzyknęła.
-Edna. Uspokój się.- powiedział podwyższonym tonem.
-Robisz to tylko dlatego, że to jego córka.- warknęła wściekła.
-Może w pewnym stopniu... Chce, żeby zajęła miejsce Derek'a. To był jeden z naszych najlepszych zabójców.
Kto to Derek? Chciałam właśnie odejść kiedy zatrzymał mnie męski głos.
-Co ty tu robisz?!- krzyknął do mnie strażnik.
Obróciłam się przerażona i chciałam uciec, ale wpadłam na Edne. Patrzyła na mnie z góry. Jej prawie czarne oczy wyglądały jakby chciały mnie zjeść.
-Co ty tu robisz?- zapytała twardym tonem
-Ja... ja...- nie wiedziałam co powiedzieć. -Zgubiłam się.- powiedziałam w końcu.
-Chcesz powiedzieć, że przypadkiem wyszłaś z pokoju?- zapytała, unosząc jedną brew.
-N-nie ja...- zaczęłam.
-Edna zostaw ją. Niech Ron odprowadzi ją do pokoju.- wskazał na mężczyznę, który złapał mnie za ramię.
Szliśmy korytarzami. Żaden dla mnie się nie różnił. Wszystkie wyglądały tak samo - szare, miliony drzwi i świecące lampy na sufitach. Postanowiłam, że jutro rano poproszę Mikela, żeby zrobił mi mapkę tego ośrodka.
Nagle zza rogu wychyliła się Edna.
-Możesz odejść. Ja się nią zajmę...- powiedziała do strażnika.
-Ale dostałem rozkaz od szefa...- zaczął.
-Ja jestem twoim szefem. Ja ją odprowadzę we właściwe miejsce, a ty się zajmij patrolem.- rozkazała mu.
Mężczyzna stanął na baczność i jej zasalutował.
-Tak jest!
-Odmaszerować.- wydała kolejny rozkaz.
Strażnik ruszył w przeciwną stronę, a Edna złapała mnie mocno za ramię. Syknęłam z bólu. Zaczęła szybko iść. Musiałam za nią biec. Zauważyłam, że minęłyśmy mój pokój i zaczęłyśmy schodzić po schodach. Doszłyśmy do lochów. Było tu zimno i morko. Pachniało stęchlizną.
-Cz-czekaj! Gdzie ty mnie zabierasz?- chciałam się wyrwać.
-Nie będzie jakaś gówniara zabierać Mikela.- warknęła, ciągnąc mnie do przodu.
-Z-zostaw mnie!- krzyczałam. -Pomocy!
-Nikt cię nie usłyszy.- zaśmiała się.
Zatrzymałyśmy się przy dużych drzwiach. Edna powiedziała jakieś dziwne, niezrozumiałe słowa i przyłożyła dłoń do ściany. Drzwi otworzyły się powoli. Zobaczyłam ciemne pomieszczenie. Otworzyłam przerażona oczy. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Edna wepchnęła mnie tam. Z krzykiem waliłam w drzwi, ale to nic nie dawało. Usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Przełknęłam ślinę i obróciłam się powoli. Z półmroku wyłonił się mężczyzna. Wysoki, o włosach koloru południowego słońca. Miał na sobie skórzaną kurtkę i jeansy. Jego buty z każdym krokiem wydawały z siebie dźwięk, który robił echo. Nie patrzył na mnie, ale w podłogę, a swoje ręce trzymał w kieszeniach. Patrzyłam na niego zdezorientowana, przylegając plecami do ściany.
-Cóż za pyszności...- podniósł wzrok pokazując swoje okropne czerwone oczy. -Wywnioskowałem z głosu, że będziesz piękna, ale żeby aż tak..?- uśmiechnął się obleśnie.
-K-kim ty jesteś?- zapytałam nadal przerażona.
-Twoim najgorszym koszmarem.- oblizał górną wargę, zbliżając się do mnie.
Chciałam pisnąć, ale złapał mnie za gardło.
-Nie lubię jak jedzenie krzyczy, zanim się w nie wbije.- z bliska jego czerwone oczy były hipnotyzujące.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Czuję strach.- powąchał mnie.
Chciałam się wyrwać, ale był silniejszy. Złapał mnie mocno za twarz, wbijając w nią swoje długie paznokcie. Syknęłam z bólu.
-Twarda... zazwyczaj podrzucają mi tu jakieś wyrzutki.- polizał mnie po policzku.
-Czego ode mnie chcesz?- zapytałam niepewnie.
-Krwi.- powiedział, spoglądając na moją szyję i otworzył szeroko oczy, zaskoczony. -Oblubienica?- szepnął.
-Tak!- powiedziałam pewnie, odtrącając jego dłoń.
-Coś ty taka waleczna?- przycisnął mnie do ściany całym swoim ciałem. -Skoro wiesz jakie są wampiry, powinnaś mi się po prostu oddać.
-Nie ma mowy! Nie upodobniaj się do Kaia.- warknęłam.
-Myślisz, że jest inny?- prychnął. -Każda kobieta, która tu trafiła krzyczała imię swojego wybranka, a on nigdy się nie zjawił.- uśmiechał się do mnie obleśnie.
-Puszczaj mnie!- krzyczałam.
-Hahaha... zwątpiłaś w swojego kochasia?- polizał mnie po szyi.
-Wiesz co się może z tobą stać jeżeli wypijesz ze mnie choćby kropelkę krwi...- stwierdziłam, nie poddając się i nadal się miotałam.
-Myślisz, że cię pomści? Nie wiesz jaki okropny potrafi być wampirzy głód. Prędzej znajdzie sobie inną oblubienicę... pewnie nie będzie taka piękna jak ty aniołku, ani nie będzie jej kochał, ale coś musi jeść.- pocałował mnie.
Wściekła przegryzłam mu wargę.
-Ał!- dotknął swojej wargi palcami i spojrzał na nie, a potem na mnie. -Takie właśnie lubię... może małe co nie co zanim cię zabije?- jego dłonie spoczęły na moich biodrach.
-C-co?! Nie ma mowy!- starałam się go odepchnąć.
-Może najpierw spuścimy z ciebie troszkę krwi?- zbliżył się do mojej szyi i wbił w nią swoje kły.
Ból był tak okropny, że zaczęłam krzyczeć. Swoje palce wbiłam w jego ramiona i nie oszczędzałam z krzykiem. Zauważyłam, że w jego pasie spoczywa nóż. Chwyciłam za niego z jękiem i resztkami sił wbiłam go w jego brzuch. Mężczyzna zaskoczony odskoczył ode mnie, wyrywając ze mnie kły. Spojrzałam na niego niewyraźnie i zobaczyłam jak po jego brodzie ścieka krew, a z brzucha pompuje troszkę krwi. Spojrzał na mnie wściekły.
-Ty mała!- ruszył na mnie.
Przez moją białą koszulkę przebiły się skrzydła. Przeleciałam nad nim, dotykając dłońmi sufitu. Blondyn wpadł na drzwi. Wylądowałam za nim z gracją. Warknął wkurzony i odwrócił się do mnie. Zauważyłam tylko świecące w ciemnościach karmazynowe oczy.
-Zabije cię!- krzyknął stając w pozie bojowej.
Wampir rzucił się na mnie z prędkością światła. Przeleciałam obok niego i chciałam skierować się do drzwi. Wtedy poczułam jak ktoś mocno ciągnie mnie za włosy. Syknęłam z bólu. Mężczyzna pociągnął mnie za nie, odciągając od drzwi. W tym momencie pozostało mi tylko jedno. Złapałam za nóż i odcięłam swoje włosy, które zostały w dłoniach blondyna. Podbiegłam do drzwi i szybko wyważyłam zamek nożem, dzięki nadnaturalnej sile znajdującej się we mnie. Zdążyłam uciec przed potworem... chociaż sama nie wiem czy po tym jeszcze mnie gonił.
-Co ty tu robisz?!- krzyknął do mnie strażnik.
Obróciłam się przerażona i chciałam uciec, ale wpadłam na Edne. Patrzyła na mnie z góry. Jej prawie czarne oczy wyglądały jakby chciały mnie zjeść.
-Co ty tu robisz?- zapytała twardym tonem
-Ja... ja...- nie wiedziałam co powiedzieć. -Zgubiłam się.- powiedziałam w końcu.
-Chcesz powiedzieć, że przypadkiem wyszłaś z pokoju?- zapytała, unosząc jedną brew.
-N-nie ja...- zaczęłam.
-Edna zostaw ją. Niech Ron odprowadzi ją do pokoju.- wskazał na mężczyznę, który złapał mnie za ramię.
Szliśmy korytarzami. Żaden dla mnie się nie różnił. Wszystkie wyglądały tak samo - szare, miliony drzwi i świecące lampy na sufitach. Postanowiłam, że jutro rano poproszę Mikela, żeby zrobił mi mapkę tego ośrodka.
Nagle zza rogu wychyliła się Edna.
-Możesz odejść. Ja się nią zajmę...- powiedziała do strażnika.
-Ale dostałem rozkaz od szefa...- zaczął.
-Ja jestem twoim szefem. Ja ją odprowadzę we właściwe miejsce, a ty się zajmij patrolem.- rozkazała mu.
Mężczyzna stanął na baczność i jej zasalutował.
-Tak jest!
-Odmaszerować.- wydała kolejny rozkaz.
Strażnik ruszył w przeciwną stronę, a Edna złapała mnie mocno za ramię. Syknęłam z bólu. Zaczęła szybko iść. Musiałam za nią biec. Zauważyłam, że minęłyśmy mój pokój i zaczęłyśmy schodzić po schodach. Doszłyśmy do lochów. Było tu zimno i morko. Pachniało stęchlizną.
-Cz-czekaj! Gdzie ty mnie zabierasz?- chciałam się wyrwać.
-Nie będzie jakaś gówniara zabierać Mikela.- warknęła, ciągnąc mnie do przodu.
-Z-zostaw mnie!- krzyczałam. -Pomocy!
-Nikt cię nie usłyszy.- zaśmiała się.
Zatrzymałyśmy się przy dużych drzwiach. Edna powiedziała jakieś dziwne, niezrozumiałe słowa i przyłożyła dłoń do ściany. Drzwi otworzyły się powoli. Zobaczyłam ciemne pomieszczenie. Otworzyłam przerażona oczy. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Edna wepchnęła mnie tam. Z krzykiem waliłam w drzwi, ale to nic nie dawało. Usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Przełknęłam ślinę i obróciłam się powoli. Z półmroku wyłonił się mężczyzna. Wysoki, o włosach koloru południowego słońca. Miał na sobie skórzaną kurtkę i jeansy. Jego buty z każdym krokiem wydawały z siebie dźwięk, który robił echo. Nie patrzył na mnie, ale w podłogę, a swoje ręce trzymał w kieszeniach. Patrzyłam na niego zdezorientowana, przylegając plecami do ściany.
-Cóż za pyszności...- podniósł wzrok pokazując swoje okropne czerwone oczy. -Wywnioskowałem z głosu, że będziesz piękna, ale żeby aż tak..?- uśmiechnął się obleśnie.
-K-kim ty jesteś?- zapytałam nadal przerażona.
-Twoim najgorszym koszmarem.- oblizał górną wargę, zbliżając się do mnie.
Chciałam pisnąć, ale złapał mnie za gardło.
-Nie lubię jak jedzenie krzyczy, zanim się w nie wbije.- z bliska jego czerwone oczy były hipnotyzujące.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Czuję strach.- powąchał mnie.
Chciałam się wyrwać, ale był silniejszy. Złapał mnie mocno za twarz, wbijając w nią swoje długie paznokcie. Syknęłam z bólu.
-Twarda... zazwyczaj podrzucają mi tu jakieś wyrzutki.- polizał mnie po policzku.
-Czego ode mnie chcesz?- zapytałam niepewnie.
-Krwi.- powiedział, spoglądając na moją szyję i otworzył szeroko oczy, zaskoczony. -Oblubienica?- szepnął.
-Tak!- powiedziałam pewnie, odtrącając jego dłoń.
-Coś ty taka waleczna?- przycisnął mnie do ściany całym swoim ciałem. -Skoro wiesz jakie są wampiry, powinnaś mi się po prostu oddać.
-Nie ma mowy! Nie upodobniaj się do Kaia.- warknęłam.
-Myślisz, że jest inny?- prychnął. -Każda kobieta, która tu trafiła krzyczała imię swojego wybranka, a on nigdy się nie zjawił.- uśmiechał się do mnie obleśnie.
-Puszczaj mnie!- krzyczałam.
-Hahaha... zwątpiłaś w swojego kochasia?- polizał mnie po szyi.
-Wiesz co się może z tobą stać jeżeli wypijesz ze mnie choćby kropelkę krwi...- stwierdziłam, nie poddając się i nadal się miotałam.
-Myślisz, że cię pomści? Nie wiesz jaki okropny potrafi być wampirzy głód. Prędzej znajdzie sobie inną oblubienicę... pewnie nie będzie taka piękna jak ty aniołku, ani nie będzie jej kochał, ale coś musi jeść.- pocałował mnie.
Wściekła przegryzłam mu wargę.
-Ał!- dotknął swojej wargi palcami i spojrzał na nie, a potem na mnie. -Takie właśnie lubię... może małe co nie co zanim cię zabije?- jego dłonie spoczęły na moich biodrach.
-C-co?! Nie ma mowy!- starałam się go odepchnąć.
-Może najpierw spuścimy z ciebie troszkę krwi?- zbliżył się do mojej szyi i wbił w nią swoje kły.
Ból był tak okropny, że zaczęłam krzyczeć. Swoje palce wbiłam w jego ramiona i nie oszczędzałam z krzykiem. Zauważyłam, że w jego pasie spoczywa nóż. Chwyciłam za niego z jękiem i resztkami sił wbiłam go w jego brzuch. Mężczyzna zaskoczony odskoczył ode mnie, wyrywając ze mnie kły. Spojrzałam na niego niewyraźnie i zobaczyłam jak po jego brodzie ścieka krew, a z brzucha pompuje troszkę krwi. Spojrzał na mnie wściekły.
-Ty mała!- ruszył na mnie.
Przez moją białą koszulkę przebiły się skrzydła. Przeleciałam nad nim, dotykając dłońmi sufitu. Blondyn wpadł na drzwi. Wylądowałam za nim z gracją. Warknął wkurzony i odwrócił się do mnie. Zauważyłam tylko świecące w ciemnościach karmazynowe oczy.
-Zabije cię!- krzyknął stając w pozie bojowej.
Wampir rzucił się na mnie z prędkością światła. Przeleciałam obok niego i chciałam skierować się do drzwi. Wtedy poczułam jak ktoś mocno ciągnie mnie za włosy. Syknęłam z bólu. Mężczyzna pociągnął mnie za nie, odciągając od drzwi. W tym momencie pozostało mi tylko jedno. Złapałam za nóż i odcięłam swoje włosy, które zostały w dłoniach blondyna. Podbiegłam do drzwi i szybko wyważyłam zamek nożem, dzięki nadnaturalnej sile znajdującej się we mnie. Zdążyłam uciec przed potworem... chociaż sama nie wiem czy po tym jeszcze mnie gonił.
sobota, 27 lutego 2016
"I Hate Men!" - Rozdział 5
*Subaru*
Boże! Jak ja się czuję! Jak jakieś gówno. Wszystko mnie boli. Niech to się już skończy. Cały się trzęsę i nie mogę wstać z tej walonej kanapy. Podniosłem się lekko w górę tylko po to, żeby zaraz znów upaść na kanapę.
Wygoniłem Ayane, a przecież jej potrzebuję. Jaki ze mnie idiota. Do tego nie mam pojęcia gdzie są lekarstwa. Chociaż o to mogłem ją zapytać. Nie! Odwołałaby wyjście z przyjaciółką a tego bym nie chciał.
Może zadzwonię do ojca? Z trudem podniosłem się w górę, żeby sięgnąć po telefon. Wybrałem jego numer i przyłożyłem telefon do ucha. Cholera! Nie odbiera. Próbowałem jeszcze parę, ale nie odbierał.
Leżałem dłuższy czas wpatrując się w sufit. Już dawno się tak źle nie czułem. Mogłem zrobić tylko jedno.
Podniosłem się w górę i wybrałem numer Ayane. Przyłożyłem telefon do ucha i kiedy tylko usłyszałem pierwszy sygnał zakręciło mi się w głowie i upadłem na podłogę.
*Ayane*
-Halo? Słyszysz mnie?! Subaru!- powiedziałam do telefonu, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
Zerwałam się z miejsca. Zostawiłam pieniądze na stole i wybiegłam pośpiesznie z kawiarni nic nie mówiąc Kimiko.
Co się stało? Cały czas wołałam jego imię do telefonu, ale zorientowałam się, że mój telefon się rozładował.
-Szlak!- krzyknęłam.
Biegłam tak szybko jak tylko mogłam.
Wbiegłam do wieżowca i zaczęłam pośpiesznie wciskać przycisk windy. Wbiegłam do niej jako oparzona. Nacisnęłam najwyższe piętro i czekałam.
Wydawało mi się, że siedzę w tej windzie nieskończoność. Kiedy tylko drzwi się otworzyły wybiegłam z niej i otworzyłam szybko drzwi od domu.
-Subaru!- wydarłam się.
Subaru siedział na podłodze ciężko oddychając.
-Hej... co ci jest?- zapytałam zmartwiona kucając obok niego.
-Dlaczego zostawiłaś przyjaciółkę samą?!- wydarł się na mnie dysząc.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Jak to dlaczego?! Dzwoniłeś do mnie! Czy ty widzisz jak ty wyglądasz?!- pomogłam mu usiąść na kanapie.
-Nie widzę...
-No właśnie! Wyglądasz jakby ktoś cię skopał i na domiar przyłożył ci w twarz. Chodź.- pomogłam mu wstać.
Pod ramię zaprowadziłam go do pokoju. Wydawało mi się, że z każdym krokiem Subaru robił się cięższy.
"Położyłam" go na łóżku (to było bardziej na zasadzie wrzucenia) i położyłam mu dłoń na czole.
-Jesteś rozpalony...- powiedziałam przerażona.
-Co mi jest?
-Masz gorączkę...- oznajmiłam. -Poczekaj tu chwilę.- wybiegłam z pokoju i zmoczyłam swoją ulubioną bandamkę zimną wodą.
Z kuchni wzięłam termometr. Wróciłam do niego i usiadłam na skraju łóżka kładąc mu na głowie zimną chustę.
-Co to?- westchnął z ulgą.
-Zbije twoją gorączkę... a teraz zmierzę ci temperaturę. Możesz rozpiąć koszule?- zapytałam.
Przeniósł swoje dłonie na klatkę piersiową i złapał za guzik, jednak jego ręce tak się trzęsły, że nie był w stanie nic zrobić.
Zacisnęłam szczękę i rozpięłam trochę jego koszule od góry. Włożyłam mu termometr pod pachę. Kiedy zapikał wyciągnęłam go.
-39,6.- westchnęłam i na niego spojrzałam.
Widziałam jak się męczył. Jego koszula była cała spocona. Rozpięłam ją z trudem do końca i ściągnęłam z niego. Jego mięśnie brzucha były idealne. Przez chwilę się na nie zapatrzyłam, ale szybko wróciłam do rzeczywistości.
Założyłam mu świeżą koszulkę i poszłam do kuchni po tabletki i wodę.
-Weź... pomoże ci.- usiadłam na brzegu łóżka.
Musiałam mu pomóc je wziąć bo się strasznie trząsł. Cały czas ocierałam jego pot z twarzy bandamką zmoczoną świeżą lodowatą wodą. Podstawiłam sobie pod łóżko krzesło.
-Lepiej..?- zapytałam, ale nie odpowiedział. Zasnął.
Siedziałam przy nim przez pół nocy. Nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam.
*Subaru*
Obudziłem się. Czułem się już lepiej... gdy podniosłem się i zobaczyłem Ayane śpiącą na krześle przypomniałem sobie co się stało. Zarumieniłem się co było do mnie nie podobne. Położyłem ją na łóżku i lekko pocałowałem w policzek.
-Dobranoc...
Ayane przekręciła się lekko odwracając do mnie plecami cicho mrucząc. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten widok i poszedłem do kuchni zrobić jej śniadanie.
*Ayane*
Obudziłam się w nieznanym mi łóżku. Przekręciłam się lekko i wtuliłam w miękką poduszkę. Kiedy się zorientowałam, że śpię w łóżku Subaru podskoczyłam do pozycji siedzącej. Spojrzałam na miejsce obok, ale Subaru nie było. Wstałam szybko.
-Subaru gdzie...- nie dokończyłam.
Zobaczyłam jak na patelni podrzuca naleśniki i coś sobie podśpiewuje pod nosem. Pięknie pachniało w całym domu.
-No cześć. Wyspałaś się?
-Niezbyt...- mruknęłam przeciągając się.
-Głodna?
-Bardzo.- uśmiechnęłam się siadając na blacie.
-Lubisz naleśniki, no nie?
-Pewnie.
-To dla ciebie.- podał mi talerz.
-Naprawdę?- na mojej twarzy pojawił się promienisty uśmiech.
-Mhm.- podał mi dżem malinowy.
-Jak to jest, że tak dobrze mnie znasz nie znając mnie.- zaśmiałam się siadając przy stole.
-Instynkt kochana.- zaśmiał się.
-Tak...- wgryzłam się w naleśnika brudząc się dżemem.
-Smacznego.
-Dziękuję.- uśmiechnęłam się do niego ocierając palcem dżem i zlizując go z palca.
Subaru poszedł dalej smażyć naleśniki. Miło z jego strony, że to dla mnie robi. Uważam, że jest dobrym bratem. Ufam mu jak mało komu.
Po zjedzeniu wspólnego śniadania usiedliśmy razem na kanapie i oglądaliśmy serial.
-Dzięki za pomoc... gdyby nie ty to nie wiem co by się stało...
-Ah... nie przesadzaj...- mruknęłam opierając głowę o jego ramie i ziewnęłam.
-Nie przesadzam.
-Musisz bardziej na mnie polegać...- powiedziałam cicho.
-Dobrze...
Wtuliłam się w jego ramie i zasnęłam.
*Subaru*
Po chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Zaniosłem Ayane do jej pokoju i pobiegłem otworzyć.
Przed drzwiami stała śliczna, drobna blondynka o oczach niebieskich jak ocean. Kiedy go zobaczyła otworzyła szeroko swoje duże oczy i zaniemówiła. Po chwili sprawdziła numer drzwi.
-C-co ty tutaj robisz? Gdzie jest Ayane?
-Śpi w pokoju... a co?- odpowiedziałam zdezorientowany.
-Ale co ty robisz w domu Ayane?
-Uh... nie mówiła ci?
-Eh... nie?
-Bo wiesz, ja...- myślałem czy jej powiedzieć. Jeśli Ayane tego nie zrobiła to chyba miała powód. -Pomagam jej w lekcjach.
-A-aha...- powiedziała zaskoczona. -Mogę wejść?
-Tak...
-Um... gdzie ona jest?- zapytała Kimiko.
Po chwili ciszy drzwi pokoju Ayane się otworzyły. Wyszła zaspana przeciągając się.
-Subaru gdzie ty...- nie dokończyła widząc jej przyjaciółkę w pokoju.
*Ayane*
-K-kimiko?!- powiedziałam zaskoczona patrząc na nią.
-Tak ja!- powiedziała wkurzona. -Jak mogłaś mnie wczoraj zostawić samą z Yoshidą co? Powiedział, że wybiegłaś jak oparzona z lokalu...
-J-ja... przypomniało mi się, że nie wyłączyłam żelazka!
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Dobra... ale ten co tutaj robi?
Spojrzałam na Subaru spanikowana.
-Wpadłem bo mieszkam niedaleko i akurat przechodziłem. Wytłumaczyłem Ayu trochę z chemii...
-T-tak... właśnie!- dziękowałam mu w myślach. Nie chciałam, żeby Kimi wiedziała, że mieszkam z chłopakiem, który jej się podoba.
-No... ja muszę już iść.- mruknął i wziął swoją kurtkę.
-Subaru!- krzyknęłam za nim.
Odwrócił się i spojrzał mi w oczy posyłając mi jeden ze swoich uśmiechów mówiący "o nic się nie martw" i wyszedł.
-Nie mówiłaś, że macie dobre relacje...- powiedziała Kimiko.
-Bo nie mamy...
-Jak to możliwe, że widzę cię w jednym pokoju z chłopakiem a ty nie chcesz go pobić albo zabić?- zapytała zaskoczona Kimi.
-To nie tak...- powiedziałam sama pogubiona w kłamstwach.
-Nie, rozumiem... powoli się do nich przekonujesz!- ucieszyła się.
-C-co? Wcale, że nie! Nadal ich wszystkich nienawidzę!
-Fiu, fiu.... jak sobie chcesz.- wystawiła mi język.
-Kimiko!
Boże! Jak ja się czuję! Jak jakieś gówno. Wszystko mnie boli. Niech to się już skończy. Cały się trzęsę i nie mogę wstać z tej walonej kanapy. Podniosłem się lekko w górę tylko po to, żeby zaraz znów upaść na kanapę.
Wygoniłem Ayane, a przecież jej potrzebuję. Jaki ze mnie idiota. Do tego nie mam pojęcia gdzie są lekarstwa. Chociaż o to mogłem ją zapytać. Nie! Odwołałaby wyjście z przyjaciółką a tego bym nie chciał.
Może zadzwonię do ojca? Z trudem podniosłem się w górę, żeby sięgnąć po telefon. Wybrałem jego numer i przyłożyłem telefon do ucha. Cholera! Nie odbiera. Próbowałem jeszcze parę, ale nie odbierał.
Leżałem dłuższy czas wpatrując się w sufit. Już dawno się tak źle nie czułem. Mogłem zrobić tylko jedno.
Podniosłem się w górę i wybrałem numer Ayane. Przyłożyłem telefon do ucha i kiedy tylko usłyszałem pierwszy sygnał zakręciło mi się w głowie i upadłem na podłogę.
*Ayane*
-Halo? Słyszysz mnie?! Subaru!- powiedziałam do telefonu, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
Zerwałam się z miejsca. Zostawiłam pieniądze na stole i wybiegłam pośpiesznie z kawiarni nic nie mówiąc Kimiko.
Co się stało? Cały czas wołałam jego imię do telefonu, ale zorientowałam się, że mój telefon się rozładował.
-Szlak!- krzyknęłam.
Biegłam tak szybko jak tylko mogłam.
Wbiegłam do wieżowca i zaczęłam pośpiesznie wciskać przycisk windy. Wbiegłam do niej jako oparzona. Nacisnęłam najwyższe piętro i czekałam.
Wydawało mi się, że siedzę w tej windzie nieskończoność. Kiedy tylko drzwi się otworzyły wybiegłam z niej i otworzyłam szybko drzwi od domu.
-Subaru!- wydarłam się.
Subaru siedział na podłodze ciężko oddychając.
-Hej... co ci jest?- zapytałam zmartwiona kucając obok niego.
-Dlaczego zostawiłaś przyjaciółkę samą?!- wydarł się na mnie dysząc.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Jak to dlaczego?! Dzwoniłeś do mnie! Czy ty widzisz jak ty wyglądasz?!- pomogłam mu usiąść na kanapie.
-Nie widzę...
-No właśnie! Wyglądasz jakby ktoś cię skopał i na domiar przyłożył ci w twarz. Chodź.- pomogłam mu wstać.
Pod ramię zaprowadziłam go do pokoju. Wydawało mi się, że z każdym krokiem Subaru robił się cięższy.
"Położyłam" go na łóżku (to było bardziej na zasadzie wrzucenia) i położyłam mu dłoń na czole.
-Jesteś rozpalony...- powiedziałam przerażona.
-Co mi jest?
-Masz gorączkę...- oznajmiłam. -Poczekaj tu chwilę.- wybiegłam z pokoju i zmoczyłam swoją ulubioną bandamkę zimną wodą.
Z kuchni wzięłam termometr. Wróciłam do niego i usiadłam na skraju łóżka kładąc mu na głowie zimną chustę.
-Co to?- westchnął z ulgą.
-Zbije twoją gorączkę... a teraz zmierzę ci temperaturę. Możesz rozpiąć koszule?- zapytałam.
Przeniósł swoje dłonie na klatkę piersiową i złapał za guzik, jednak jego ręce tak się trzęsły, że nie był w stanie nic zrobić.
Zacisnęłam szczękę i rozpięłam trochę jego koszule od góry. Włożyłam mu termometr pod pachę. Kiedy zapikał wyciągnęłam go.
-39,6.- westchnęłam i na niego spojrzałam.
Widziałam jak się męczył. Jego koszula była cała spocona. Rozpięłam ją z trudem do końca i ściągnęłam z niego. Jego mięśnie brzucha były idealne. Przez chwilę się na nie zapatrzyłam, ale szybko wróciłam do rzeczywistości.
Założyłam mu świeżą koszulkę i poszłam do kuchni po tabletki i wodę.
-Weź... pomoże ci.- usiadłam na brzegu łóżka.
Musiałam mu pomóc je wziąć bo się strasznie trząsł. Cały czas ocierałam jego pot z twarzy bandamką zmoczoną świeżą lodowatą wodą. Podstawiłam sobie pod łóżko krzesło.
-Lepiej..?- zapytałam, ale nie odpowiedział. Zasnął.
Siedziałam przy nim przez pół nocy. Nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam.
*Subaru*
Obudziłem się. Czułem się już lepiej... gdy podniosłem się i zobaczyłem Ayane śpiącą na krześle przypomniałem sobie co się stało. Zarumieniłem się co było do mnie nie podobne. Położyłem ją na łóżku i lekko pocałowałem w policzek.
-Dobranoc...
Ayane przekręciła się lekko odwracając do mnie plecami cicho mrucząc. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten widok i poszedłem do kuchni zrobić jej śniadanie.
*Ayane*
Obudziłam się w nieznanym mi łóżku. Przekręciłam się lekko i wtuliłam w miękką poduszkę. Kiedy się zorientowałam, że śpię w łóżku Subaru podskoczyłam do pozycji siedzącej. Spojrzałam na miejsce obok, ale Subaru nie było. Wstałam szybko.
-Subaru gdzie...- nie dokończyłam.
Zobaczyłam jak na patelni podrzuca naleśniki i coś sobie podśpiewuje pod nosem. Pięknie pachniało w całym domu.
-No cześć. Wyspałaś się?
-Niezbyt...- mruknęłam przeciągając się.
-Głodna?
-Bardzo.- uśmiechnęłam się siadając na blacie.
-Lubisz naleśniki, no nie?
-Pewnie.
-To dla ciebie.- podał mi talerz.
-Naprawdę?- na mojej twarzy pojawił się promienisty uśmiech.
-Mhm.- podał mi dżem malinowy.
-Jak to jest, że tak dobrze mnie znasz nie znając mnie.- zaśmiałam się siadając przy stole.
-Instynkt kochana.- zaśmiał się.
-Tak...- wgryzłam się w naleśnika brudząc się dżemem.
-Smacznego.
-Dziękuję.- uśmiechnęłam się do niego ocierając palcem dżem i zlizując go z palca.
Subaru poszedł dalej smażyć naleśniki. Miło z jego strony, że to dla mnie robi. Uważam, że jest dobrym bratem. Ufam mu jak mało komu.
Po zjedzeniu wspólnego śniadania usiedliśmy razem na kanapie i oglądaliśmy serial.
-Dzięki za pomoc... gdyby nie ty to nie wiem co by się stało...
-Ah... nie przesadzaj...- mruknęłam opierając głowę o jego ramie i ziewnęłam.
-Nie przesadzam.
-Musisz bardziej na mnie polegać...- powiedziałam cicho.
-Dobrze...
Wtuliłam się w jego ramie i zasnęłam.
*Subaru*
Po chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Zaniosłem Ayane do jej pokoju i pobiegłem otworzyć.
Przed drzwiami stała śliczna, drobna blondynka o oczach niebieskich jak ocean. Kiedy go zobaczyła otworzyła szeroko swoje duże oczy i zaniemówiła. Po chwili sprawdziła numer drzwi.
-C-co ty tutaj robisz? Gdzie jest Ayane?
-Śpi w pokoju... a co?- odpowiedziałam zdezorientowany.
-Ale co ty robisz w domu Ayane?
-Uh... nie mówiła ci?
-Eh... nie?
-Bo wiesz, ja...- myślałem czy jej powiedzieć. Jeśli Ayane tego nie zrobiła to chyba miała powód. -Pomagam jej w lekcjach.
-A-aha...- powiedziała zaskoczona. -Mogę wejść?
-Tak...
-Um... gdzie ona jest?- zapytała Kimiko.
Po chwili ciszy drzwi pokoju Ayane się otworzyły. Wyszła zaspana przeciągając się.
-Subaru gdzie ty...- nie dokończyła widząc jej przyjaciółkę w pokoju.
*Ayane*
-K-kimiko?!- powiedziałam zaskoczona patrząc na nią.
-Tak ja!- powiedziała wkurzona. -Jak mogłaś mnie wczoraj zostawić samą z Yoshidą co? Powiedział, że wybiegłaś jak oparzona z lokalu...
-J-ja... przypomniało mi się, że nie wyłączyłam żelazka!
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Dobra... ale ten co tutaj robi?
Spojrzałam na Subaru spanikowana.
-Wpadłem bo mieszkam niedaleko i akurat przechodziłem. Wytłumaczyłem Ayu trochę z chemii...
-T-tak... właśnie!- dziękowałam mu w myślach. Nie chciałam, żeby Kimi wiedziała, że mieszkam z chłopakiem, który jej się podoba.
-No... ja muszę już iść.- mruknął i wziął swoją kurtkę.
-Subaru!- krzyknęłam za nim.
Odwrócił się i spojrzał mi w oczy posyłając mi jeden ze swoich uśmiechów mówiący "o nic się nie martw" i wyszedł.
-Nie mówiłaś, że macie dobre relacje...- powiedziała Kimiko.
-Bo nie mamy...
-Jak to możliwe, że widzę cię w jednym pokoju z chłopakiem a ty nie chcesz go pobić albo zabić?- zapytała zaskoczona Kimi.
-To nie tak...- powiedziałam sama pogubiona w kłamstwach.
-Nie, rozumiem... powoli się do nich przekonujesz!- ucieszyła się.
-C-co? Wcale, że nie! Nadal ich wszystkich nienawidzę!
-Fiu, fiu.... jak sobie chcesz.- wystawiła mi język.
-Kimiko!
"I Hate Men!" - Rozdział 4
-Naprawdę?
-Uważam, że jesteś interesujący.- uśmiechnęłam się do niego.
-Uh... Okej...
-Kurcze... nie w tym sensie.- zarumieniłam się delikatnie zakrywając usta dłonią.
-Nie... po prostu to tak jakbym ja powiedział, że jestem gejem po tylu latach podrywania dziewczyn... to dla mnie szok...
Zaśmiałam się.
-Jesteś inny niż reszta.
-Serio? Jestem gorszy?- zaśmiał się.
-Nie... lubię innych.- spojrzałam na niego nieśmiało.
-Uh... ale w czym ja jestem inny?
-Nie wiem... tobie potrafię zaufać a im nie.- westchnęłam cicho.
-Aha... może dlatego że jestem szczery?
-Pewnie tak.- uśmiechnęłam się. -Wiem, że mnie nie okłamiesz.
-Nie mam po co...
Zaśmiałam się krótko.
-Taaak. Ale ty mi raczej nie ufasz...
-Ufam...
Szeroko otwartymi oczami na niego spojrzałam.
-Um... miło to słyszeć.
-Haha. Bo również nie masz po co mnie okłamywać.
-Skąd wiesz... nie znasz mnie.- mruknęłam.
-No... jesteś szczera bo mnie nienawidzisz.
Zaśmiałam się.
-Tu masz rację Subaru.- wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku swojego pokoju. -Nie zapomnij o swoim obiedzie.- uśmiechnęłam się a on jak oparzony ruszył do kuchni po swój talerz.
Mama z Katsumim wyjechała w delegację. Zostałam sama z Subaru. Czy się bałam? Szczerze mówiąc nawet przez chwilę nie myślałam o tym, że mógłby mi by coś zrobić. W piątek po południu Kimiko zaprosiła mnie do naszej ulubionej kawiarni. Założyłam czarne, podarte rurki i katanę.
-Hej Subaru idę spotkać się z przyjaciółką...- powiedziałam zakładając trampki.
Spojrzałam na niego. Źle wyglądał. Podeszłam do niego szybko.
-Dobrze się czujesz?- zapytałam próbując dotknąć dłonią jego czoło jednak odepchnął ją szybko.
-Idź... nie przejmuj się mną.
-A-ale...- nie dał mi skończyć.
-Idź. Poradzę sobie.- powiedział stanowczo.
-Dobra to idę...- powiedziałam niepewnie i wyszłam z domu.
Droga do naszej ulubionej kawiarni nie trwała długo. Lokal był mały i przytulny. Lubię takie. Dla mnie to był plus jednak dla naszej kochanej Kimi liczyło się to, że kelnerzy to byli bardzo przystojni chłopacy.
Spotkałyśmy się tuż pod nią.
-No hej.- uśmiechnęłam się do niej.
-Hejka!- przytuliła mnie od razu.
Weszłyśmy do środka i zajęłyśmy miejsca pod oknem. Rozsiadłam się na wygodnym siedzeniu.
-To co zawsze?- zapytała Kimiko z uśmiechem.
-Tak.- odwzajemniłam jej uśmiech.
Kimi machnęła ręką do jakiegoś kelnera. Nie zwróciłam uwagi na kogo. Dopiero kiedy podszedł do stolika zobaczyłam Yoshide. Nie miał na sobie okularów. Nie powiem... wygląda bosko.
-Witam panie...- uśmiechnął się zniewalająco szczególnie patrząc w moją stronę.
-Um... hej.- powiedziałam zaskoczona.
-Miło cię widzieć!- powiedziała podekscytowana Kimiko.
-Mi was również.- mruknął z uśmiechem.
-Nie wiedziałam, że tu pracujesz...- powiedziałam zaskoczona.
-A ja nie wiedziałem że tu przychodzisz...
Patrzyliśmy przez chwilę sobie w oczy. Jego zimne niebieskie oczy przez chwilę zrobiły się ciepłe.
-Um... nie chciałabym wam przeszkadzać, ale chce złożyć zamówienie.- powiedziała Kimiko z uśmiechem.
-Ach, tak... zamówienie.- mruknął po chwili jakby wyrwany z transu.
Zaśmiałam się cicho. A wydaje się taki idealny...
-Poprosimy dwie late machiato a do tego dla mnie ciasto z musem truskawkowym a dla niej z malinowym.
-Dobrze.- wyciągnął ołówek zza ucha i zapisał szybko. -Coś jeszcze?
-Ciebie.- odezwała się Kimi.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
-Uh...- chłopak zarumienił się lekko i spojrzał na nią zdziwiony.
-Tylko sobie żartuje!- powiedziała śmiejąc się.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na Yoshide. Jego rumieniec zniknął z twarzy. Kelner zaśmiał się i przez chwilę na mnie patrzył. Potem szybko poszedł do kuchni.
-Widziałaś jak on wygląda bez okularów?!- pociągnęła mnie mnie za rękaw Kimi.
-Tak... dobrze.- mruknęłam.
-Dobrze?!?! On wygląda jak młody bóg!
-Tylko się nie śliń na jego widok bo tego nie wytrzymam...- westchnęłam.
-J-ja się wcale nie ślinię!- powiedziała zawstydzona.
-Mhm...- mruknęłam złośliwie.
-Dobra... lepiej mów co u ciebie? Jak ojczym?
-On nie jest jeszcze moim ojczymem... planują ślub, ale nie ma jeszcze ustalonej konkretnej daty.
Wywróciła oczami.
-Ale jaki jest?
-Um... miły, kulturalny i jest dżentelmenem. Lubię go.- powiedziałam nieśmiało.
-Naprawdę?!- nie dowierzała. -Mówiłam ci!
-Uh... tak, tak mówiłaś.- przyznałam jej.
Uśmiechnęła się dumnie.
Ja nadal byłam myślami daleko. Odwróciłam głowę w stronę okna i udawałam, że słucham Kimi. Gadała o jakimś chłopaku. Znowu. Ja za to myślałam o Subaru. Powiedział, że wszystko będzie dobrze... ale czy na pewno? Nie wyglądał najlepiej... Ayane! Czy ty się właśnie o niego martwisz?! O tego idiotę? Idiotę, którego lubisz - nadmienił mój mózg.
Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić te myśli ze swojej głowy.
-Ayane! Czy ty mnie w ogóle słuchałaś?!- powiedziała wkurzona.
-Um... tak.- powiedziałam zdezorientowana.
-Taaa... jasne. Pewnie rozmarzyłaś się o Yoshidzie bez koszulki.- zaśmiała się złośliwie.
-C-co?!- zarumieniłam się mocno. -Nie!
Do stolika podszedł przewodniczący.
-Wasze zamówienie.- powiedział z uśmiechem i postawił na stole tacę z kawą i ciastem.
-Mmm... maliny.- uśmiechnęłam się na widok ciasta.
-Dzięki Yoshida.- powiedziała z uśmiechem Kimi.
-Proszę bardzo. Smacznego.
-Dzięki.- mruknęłam zaczynając jeść.
-Będzie nam miło jak przysiądziesz się do nas kiedy skończysz pracę...- powiedziała Kimi.
-Bardzo chętnie.- odpowiedział z uwodzicielskim uśmiechem i oddalił się.
Kiedy był już wystarczając daleko wydarłam się na Kimi.
-Powaliło cię już chyba do reszty! Nie będę z nim siedziała!- powiedziałam wkurzona.
-Oj... nie przejmuj się już tak. Trzeba w końcu to przełamać Ayu.
-Niczego nie muszę przełamywać.- warknęłam. -Ja ich po prostu nienawidzę!
Przez chwilę zapadła cisza i w skupieniu jadłyśmy swoje ciasta. Nie potrafiłam się na nią długo gniewać. Kimi się nagle odezwała.
-Co o nim sądzisz?- powiedziała zabawnie unosząc brwi.
-O Yoshidzie?- zdziwiłam się.
-Tak... jest mega przystojny i widać, że mu się podobasz.- uśmiechnęła się.
-Eh... wcale nie.- powiedziałam obojętnie.
-CZY TY DZIEWCZYNO JESTEŚ ŚLEPA?!- przeliterowała każde słowo. -Podobasz mu się i to już od dawna!
-Co ty gadasz?! Ja i Yoshida. To nie ma przyszłości. Jesteśmy zupełnie inni.- powiedziałam stanowczo.
-Przeciwieństwa się przyciągają!- powiedziała z uśmiechem.
Przewróciłam oczami.
-Tylko w różnych bajkach i wierszach. W prawdziwym życiu to tak nie działa.- mruknęłam.
-Ah... gadasz głupoty! On jest naprawdę świetnym facetem. Co ci się w nim nie podoba?
-Uh... nic.
-No właśnie! Ja nie widzę przeszkód żebyście byli razem!
-A ja tak.
-Jaką?
-Mnie samą. Czy ty sobie wyobrażasz mnie w związku z Yoshidą..? Ba... w jakimkolwiek związku?
-Nigdy nie mów nigdy.- uśmiechnęła się.
-Ah... Kimi skończ już. Nie swataj mnie na siłę. Wiesz, że tego nie lubię.- mruknęłam rozkładając się na krześle wykończona rozmową.
-Jak tam sobie chcesz. Ja już znalazłam swojego księcia.- puściła mi oczko.
-Ha? O kim ty mówisz?- zaskoczyła mnie.
-Widzisz! Nie słuchałaś mnie! Nigdy mnie nie słuchasz jak gadam o chłopakach!- wściekła się, ale po chwili uspokoiła. -Chodzi o Subaru Masuyo.
Otworzyłam szeroko oczy i buzię.
-Idę do łazienki.- oznajmiła.
Kiedy tylko weszła do toalety telefon w mojej kieszeni zawibrował. To Subaru.
-Halo?- zapytałam jakby z ulgą?
Usłyszałam uderzenie o podłogę i jęk.
-Uważam, że jesteś interesujący.- uśmiechnęłam się do niego.
-Uh... Okej...
-Kurcze... nie w tym sensie.- zarumieniłam się delikatnie zakrywając usta dłonią.
-Nie... po prostu to tak jakbym ja powiedział, że jestem gejem po tylu latach podrywania dziewczyn... to dla mnie szok...
Zaśmiałam się.
-Jesteś inny niż reszta.
-Serio? Jestem gorszy?- zaśmiał się.
-Nie... lubię innych.- spojrzałam na niego nieśmiało.
-Uh... ale w czym ja jestem inny?
-Nie wiem... tobie potrafię zaufać a im nie.- westchnęłam cicho.
-Aha... może dlatego że jestem szczery?
-Pewnie tak.- uśmiechnęłam się. -Wiem, że mnie nie okłamiesz.
-Nie mam po co...
Zaśmiałam się krótko.
-Taaak. Ale ty mi raczej nie ufasz...
-Ufam...
Szeroko otwartymi oczami na niego spojrzałam.
-Um... miło to słyszeć.
-Haha. Bo również nie masz po co mnie okłamywać.
-Skąd wiesz... nie znasz mnie.- mruknęłam.
-No... jesteś szczera bo mnie nienawidzisz.
Zaśmiałam się.
-Tu masz rację Subaru.- wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku swojego pokoju. -Nie zapomnij o swoim obiedzie.- uśmiechnęłam się a on jak oparzony ruszył do kuchni po swój talerz.
Mama z Katsumim wyjechała w delegację. Zostałam sama z Subaru. Czy się bałam? Szczerze mówiąc nawet przez chwilę nie myślałam o tym, że mógłby mi by coś zrobić. W piątek po południu Kimiko zaprosiła mnie do naszej ulubionej kawiarni. Założyłam czarne, podarte rurki i katanę.
-Hej Subaru idę spotkać się z przyjaciółką...- powiedziałam zakładając trampki.
Spojrzałam na niego. Źle wyglądał. Podeszłam do niego szybko.
-Dobrze się czujesz?- zapytałam próbując dotknąć dłonią jego czoło jednak odepchnął ją szybko.
-Idź... nie przejmuj się mną.
-A-ale...- nie dał mi skończyć.
-Idź. Poradzę sobie.- powiedział stanowczo.
-Dobra to idę...- powiedziałam niepewnie i wyszłam z domu.
Droga do naszej ulubionej kawiarni nie trwała długo. Lokal był mały i przytulny. Lubię takie. Dla mnie to był plus jednak dla naszej kochanej Kimi liczyło się to, że kelnerzy to byli bardzo przystojni chłopacy.
Spotkałyśmy się tuż pod nią.
-No hej.- uśmiechnęłam się do niej.
-Hejka!- przytuliła mnie od razu.
Weszłyśmy do środka i zajęłyśmy miejsca pod oknem. Rozsiadłam się na wygodnym siedzeniu.
-To co zawsze?- zapytała Kimiko z uśmiechem.
-Tak.- odwzajemniłam jej uśmiech.
Kimi machnęła ręką do jakiegoś kelnera. Nie zwróciłam uwagi na kogo. Dopiero kiedy podszedł do stolika zobaczyłam Yoshide. Nie miał na sobie okularów. Nie powiem... wygląda bosko.
-Witam panie...- uśmiechnął się zniewalająco szczególnie patrząc w moją stronę.
-Um... hej.- powiedziałam zaskoczona.
-Miło cię widzieć!- powiedziała podekscytowana Kimiko.
-Mi was również.- mruknął z uśmiechem.
-Nie wiedziałam, że tu pracujesz...- powiedziałam zaskoczona.
-A ja nie wiedziałem że tu przychodzisz...
Patrzyliśmy przez chwilę sobie w oczy. Jego zimne niebieskie oczy przez chwilę zrobiły się ciepłe.
-Um... nie chciałabym wam przeszkadzać, ale chce złożyć zamówienie.- powiedziała Kimiko z uśmiechem.
-Ach, tak... zamówienie.- mruknął po chwili jakby wyrwany z transu.
Zaśmiałam się cicho. A wydaje się taki idealny...
-Poprosimy dwie late machiato a do tego dla mnie ciasto z musem truskawkowym a dla niej z malinowym.
-Dobrze.- wyciągnął ołówek zza ucha i zapisał szybko. -Coś jeszcze?
-Ciebie.- odezwała się Kimi.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
-Uh...- chłopak zarumienił się lekko i spojrzał na nią zdziwiony.
-Tylko sobie żartuje!- powiedziała śmiejąc się.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na Yoshide. Jego rumieniec zniknął z twarzy. Kelner zaśmiał się i przez chwilę na mnie patrzył. Potem szybko poszedł do kuchni.
-Widziałaś jak on wygląda bez okularów?!- pociągnęła mnie mnie za rękaw Kimi.
-Tak... dobrze.- mruknęłam.
-Dobrze?!?! On wygląda jak młody bóg!
-Tylko się nie śliń na jego widok bo tego nie wytrzymam...- westchnęłam.
-J-ja się wcale nie ślinię!- powiedziała zawstydzona.
-Mhm...- mruknęłam złośliwie.
-Dobra... lepiej mów co u ciebie? Jak ojczym?
-On nie jest jeszcze moim ojczymem... planują ślub, ale nie ma jeszcze ustalonej konkretnej daty.
Wywróciła oczami.
-Ale jaki jest?
-Um... miły, kulturalny i jest dżentelmenem. Lubię go.- powiedziałam nieśmiało.
-Naprawdę?!- nie dowierzała. -Mówiłam ci!
-Uh... tak, tak mówiłaś.- przyznałam jej.
Uśmiechnęła się dumnie.
Ja nadal byłam myślami daleko. Odwróciłam głowę w stronę okna i udawałam, że słucham Kimi. Gadała o jakimś chłopaku. Znowu. Ja za to myślałam o Subaru. Powiedział, że wszystko będzie dobrze... ale czy na pewno? Nie wyglądał najlepiej... Ayane! Czy ty się właśnie o niego martwisz?! O tego idiotę? Idiotę, którego lubisz - nadmienił mój mózg.
Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić te myśli ze swojej głowy.
-Ayane! Czy ty mnie w ogóle słuchałaś?!- powiedziała wkurzona.
-Um... tak.- powiedziałam zdezorientowana.
-Taaa... jasne. Pewnie rozmarzyłaś się o Yoshidzie bez koszulki.- zaśmiała się złośliwie.
-C-co?!- zarumieniłam się mocno. -Nie!
Do stolika podszedł przewodniczący.
-Wasze zamówienie.- powiedział z uśmiechem i postawił na stole tacę z kawą i ciastem.
-Mmm... maliny.- uśmiechnęłam się na widok ciasta.
-Dzięki Yoshida.- powiedziała z uśmiechem Kimi.
-Proszę bardzo. Smacznego.
-Dzięki.- mruknęłam zaczynając jeść.
-Będzie nam miło jak przysiądziesz się do nas kiedy skończysz pracę...- powiedziała Kimi.
-Bardzo chętnie.- odpowiedział z uwodzicielskim uśmiechem i oddalił się.
Kiedy był już wystarczając daleko wydarłam się na Kimi.
-Powaliło cię już chyba do reszty! Nie będę z nim siedziała!- powiedziałam wkurzona.
-Oj... nie przejmuj się już tak. Trzeba w końcu to przełamać Ayu.
-Niczego nie muszę przełamywać.- warknęłam. -Ja ich po prostu nienawidzę!
Przez chwilę zapadła cisza i w skupieniu jadłyśmy swoje ciasta. Nie potrafiłam się na nią długo gniewać. Kimi się nagle odezwała.
-Co o nim sądzisz?- powiedziała zabawnie unosząc brwi.
-O Yoshidzie?- zdziwiłam się.
-Tak... jest mega przystojny i widać, że mu się podobasz.- uśmiechnęła się.
-Eh... wcale nie.- powiedziałam obojętnie.
-CZY TY DZIEWCZYNO JESTEŚ ŚLEPA?!- przeliterowała każde słowo. -Podobasz mu się i to już od dawna!
-Co ty gadasz?! Ja i Yoshida. To nie ma przyszłości. Jesteśmy zupełnie inni.- powiedziałam stanowczo.
-Przeciwieństwa się przyciągają!- powiedziała z uśmiechem.
Przewróciłam oczami.
-Tylko w różnych bajkach i wierszach. W prawdziwym życiu to tak nie działa.- mruknęłam.
-Ah... gadasz głupoty! On jest naprawdę świetnym facetem. Co ci się w nim nie podoba?
-Uh... nic.
-No właśnie! Ja nie widzę przeszkód żebyście byli razem!
-A ja tak.
-Jaką?
-Mnie samą. Czy ty sobie wyobrażasz mnie w związku z Yoshidą..? Ba... w jakimkolwiek związku?
-Nigdy nie mów nigdy.- uśmiechnęła się.
-Ah... Kimi skończ już. Nie swataj mnie na siłę. Wiesz, że tego nie lubię.- mruknęłam rozkładając się na krześle wykończona rozmową.
-Jak tam sobie chcesz. Ja już znalazłam swojego księcia.- puściła mi oczko.
-Ha? O kim ty mówisz?- zaskoczyła mnie.
-Widzisz! Nie słuchałaś mnie! Nigdy mnie nie słuchasz jak gadam o chłopakach!- wściekła się, ale po chwili uspokoiła. -Chodzi o Subaru Masuyo.
Otworzyłam szeroko oczy i buzię.
-Idę do łazienki.- oznajmiła.
Kiedy tylko weszła do toalety telefon w mojej kieszeni zawibrował. To Subaru.
-Halo?- zapytałam jakby z ulgą?
Usłyszałam uderzenie o podłogę i jęk.
"I Hate Men!" - Rozdział 3
-O to samo mógłbym zapytać ciebie...
-Mamo?- spojrzałam na nią zaskoczona.
-Córciu poznaj Subaru... ale jak widać chyba już się znacie. To jest Katsumi.- wskazała na dobrze zbudowanego mężczyznę o brązowych oczach i włosach.
Na nosie miał czarne okulary. Ubrany był w białą koszulę delikatnie rozpiętą od góry. Jego włosy były dobrze ułożone. Nie przypominał ani trochę ojca. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Jego uśmiech mógł powalić każdą kobietę.
Zarumieniłam się delikatnie. Chwila... co?! Dlaczego się rumienię? Ayane miałaś go nienawidzić! Jednak nie potrafiłam... z oczu mu dobrze patrzyło. Od razu go polubiłam.
-Miło pana poznać.- ukłoniłam się delikatnie i usiadłam do stołu obok Subaru.
Czułam jak mnie lustrował. Udawałam, że tego nie widzę zaciskając pięści pod stołem. Subaru był ubrany w beżową koszulkę z dekoltem w serek i długimi rękawami, które podwinął do łokci.
Wcześnie w szkole przyjrzałam mu się trochę. Miał dłuższe włosy koloru karmelu. Jego oczy miały żółty kolor. Nigdy wcześniej takich nie widziałam. Jego twarz miała idealny kształt. Brwi... niby nic ale chowały się za grzywką, która opadała mu lekko na oczy. W płatku uszu miał dwa srebrne kolczyki "kółeczka". Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ok. 1,85 wzrostu. Miał szerokie ramiona a w biodrach był wąski.
Nagle obrócił wzrok z mojej mamy na mnie. Nasze oczy spotkały się na chwilę a na moich policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Szybko spuściłam wzrok zakrywając twarz grzywką. Boże, dlaczego?!
-Chcemy wam coś powiedzieć.- Katsumi złapał moją mamę za rękę z uśmiechem. -Chcemy razem zamieszkać i wziąć ślub.
Czułam jak robi mi się gorąco. Na chwilę przestałam oddychać. Ona chyba żartuje! Ten koleś ma zostać moim bratem?!
Subaru spojrzał wymownie na ojca, potem na mamę i w końcu na mnie.
-C-co?! Nie wierzę...- warknął, wstał i wybiegł z sali.
Patrzyłam na oddalającego się Subaru. Postanowiłam iść w jego ślady.
-Mamo, jak możesz mi to robić?!- krzyknęłam i wybiegłam do ogrodu.
Tam skulony siedział na ziemi Subaru. Szeptał coś sam do siebie. Chciałam iść dalej, ale się zatrzymałam, westchnęłam pod nosem i usiadłam obok niego. Odskoczył ode mnie.
-Co ty tu robisz?
-Siedzę... nie widać?- spojrzałam na niego unosząc jedną brew.
-Też uciekłaś?
-Jakoś nie marzy mi się mieszkać z tobą w jednym domu...- uśmiechnęłam się delikatnie bardziej do siebie niż do niego.
-Mi z tobą też nie bardzo...
Westchnęłam głośno i położyłam się na trawie.
-Ale tak szczerze... to polubiłam twojego ojca.
-To spoko gość...
-Jednak ciebie nadal nie lubię.- wystawiłam mu język.
-Z wzajemnością...
-Oh... nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć.- uśmiechnęłam się do niego i wstałam. -Chodź braciszku się przejść.- zaśmiałam się cicho.
Wstał powoli.
-Dobra.- uśmiechnął się lekko.
Szliśmy w ciszy ścieżkami ogrodu. Był piękny. Wszędzie rosły kwiaty. Widziałam tam chyba każdy kolor tęczy. Na ławkach siedziały pary, które się ciągle obściskiwały. Musiałam powstrzymywać się, żeby nie zwymiotować.
-Subaru powiedz mi... gdzie jest twoja matka?- zapytałam delikatnie.
-Zginęła.- spuścił głowę.
Złapałam się za usta i byłam zdezorientowana. Dlaczego jestem taka ciekawska?!
-J-ja przepraszam...- powiedziała cicho. -Nie chciałam ci przypominać przeszłości.
-Nie szkodzi...
-Nie sądziłam, że taki chłopak jak ty stracił matkę...
-Wielu rzeczy byś się po mnie nie spodziewała.
Spojrzałam na niego zaskoczona. On spojrzał swoimi żółtymi oczami w moje. Widziałam w nich ból. Szybko spuściłam wzrok. Dlaczego nie potrafię przy nim być pewna siebie tak jak przy innych chłopakach?
-Ayane... nie masz ojca, tak?
-Nie mam... ale niestety żyje.- powiedziałam cicho.
-Niestety?
-Gdybym wiedziała gdzie jest zabiłabym go gołymi rękami nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
-Rany... aż tak źle?
-Tak...- westchnęłam.
Spuścił głowę. Uderzyłam go przyjacielsko w ramię.
-Nie przejmuj się mną...
Uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie. Odwzajemniłam jego uśmiech.
-Może wcale nie będziesz takim złym bratem...
-Haha. Nie... będę okropnym bratem.
-Ale bracia tacy są... nie mogę się doczekać naszej pierwszej sprzeczki.- zaśmiałam się.
-Ja też.
W sobotę Subaru z Katsumim wprowadzili się do nas do domu. Mój nowy brat usadowił się w byłym gabinecie mojego ojca. Szczerze mówiąc to dobrze go sobie urządził. Od czasu odejścia mojego ojca nie była w nim ani razu. Nie miałam zamiaru tego zmieniać.
Nie mogliśmy się doczekać naszej pierwszej kłótni? Oto ona.
-Jak mogłeś?!- zaczęłam skakać do góry po jego telefon. Zrobił mi zdjęcie kiedy spałam.
-Wyglądałaś tak słodko.- zaśmiał się.
-Nie ma mowy!
-Mamoooo!- krzyknęłam idąc w stronę salonu. -Mamo Subaru...- nie dokończyłam.
W salonie mama siedziała przytulona do Katsumiego. Byli zajęci sobą.
-Tak kochanie?- spojrzała na mnie.
-N-nic...- wycofałam się.
Spojrzałam na Subaru, który patrzył na mnie łobuzerskim uśmiechem z założonymi rękami. Opierał się o drzwi mojego pokoju.
-Co się stało? Nie powiesz im?
-Nie!- warknęłam. -Są zajęci sobą.- dodałam po chwili łagodnym tonem.
-Jak to?- spojrzał na nich.
Podczas chwili jego nieuwagi wyrwałam mu telefon z dłoni i wbiegłam do swojego pokoju. On jednak szybko się zorientował i wbiegł za mną powalając mnie na łóżku. Moje ręce trzymał ponad moją głowę a kolana ścisnął swoimi.
-Chcesz wojny?
-No dalej! Co mi zrobisz?- warknęłam.
Uśmiechnął się.
-Zagnę cię... łaskotkami.
Otworzyłam szeroko oczy zaskoczona.
-Tylko nie to!
Subaru zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać. Zwijałam się, żeby miał mniejsze pole popisu śmiejąc się do łez.
-P-przestań! Subaru! Błagam!- śmiałam się cały czas. -B-bo powiem mamie!- powiedziałam przez łzy ze śmiechu. -Proszę! Zrobię wszystko!
-Wszystko?- uśmiechnął się szeroko.
-T-tak..- to był błąd.
-Okej... to będziesz za mnie wypełniać obowiązki domowe.
-Ha..? Nie ma mowy!- chciałam się wyrwać.
Łaskotał mnie bardziej.
-Dobra! Dobra! Zrobię to! Ale nie będę prała żadnych twoich bokserek!- odepchnęłam go.
-Okej...
Kiedy wieczorem przechodziłam koło łazienki kąpał się akurat Subaru.
Szłam szkolnym korytarzem ze znudzoną miną kiedy zobaczyłam Subaru stojącego koło jakiejś dziewczyny z innej klasy. Była wyraźnie zachwycona, że z nim rozmawia. Uśmiechał się do niej czarująco i obejmował ją ręką w talii. Przewróciłam oczami i poszłam dalej.
-Oooo... Ayane.
Spiorunowałam go wzrokiem. Subaru uśmiechnął się ciesząc, że mnie wkurzył. Moje pięści się zacisnęły. Miałam ochotę pozbyć się tego jego uśmiechu z twarzy.
-Czyżbym cię rozgniewał?
-Tak.- uśmiechnęłam się słodko i sztucznie. -Tym, że się urodziłeś Subaru.
-Jak miło.- zaśmiał się.
Postanowiłam się do niego nie odzywać ani w szkole ani w domu. Wróciłam do domu i zobaczyłam go leżącego na kanapie i oglądającego jakiś serial.
-Cześć. Chcesz dołączyć?
Popatrzyłam na niego chwile zimnym wzrokiem i nic nie mówiąc poszłam do swojego pokoju. Kiedy przebrałam się w dresy wróciłam do kuchni i zaczęłam odgrzewać obiad. Subaru usiadł przy blacie i kładąc na nim głowę przyglądał się uważnie każdemu mojemu ruchowi.
-Co robisz?
Nawet na niego nie spojrzałam i dalej odgrzewałam ziemniaki na patelni.
-Halo... żyjesz?
Nadal nie odpowiadałam udając, że jestem zajęta. W ogóle nie zwracałam na niego uwagi.
-Weź się odezwij!
Podałam mu talerz z jedzeniem i usiadłam przy stole.
-To dla mnie?
Nie odpowiedziałam. Czekałam aż się naprawdę wkurzy.
-Kurna odezwij się!- warknął.
Wzruszyłam ramionami. Oh... zaraz mi się oberwie. Subaru podniósł się z miejsca i uderzył ręką o stół. Udawałam nie wzruszoną i jadłam dalej obiad. Jego twarz przybrała dziwną minę. Był wściekły. Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam.
-Wyglądasz uroczo jak się złościsz.- zaśmiałam się cicho co go jeszcze bardziej wkurzyło.
-Nie wyglądam uroczo!
Zrobiłam mu zdjęcie.
-Oj... nie denerwuj się braciszku. Dziewczyny oddadzą wszystko za to zdjęcie.- zaśmiałam się uciekając z telefonem.
Jednak Subaru złapał mnie za rękę i przygwoździł swoim umięśnionym ciałem do kanapy.
-Nie zrobisz tego...
-A jak tak to co?- zaśmiałam się.
-Będziesz miała przekichane...- warknął.
-Grozisz mi starszy braciszku?- zrobiłam smutną minkę.
-Tak...
-O nie... jak się boje. Co zrobisz? Powiesz coś strasznego o mnie chłopakom? Nie ruszy mnie to. A może dziewczyną..? Wszystko mi jedno czy będą mnie lubić czy nie.- uśmiechnęłam się sztucznie
-Nie kochaniutka. Będę dla ciebie bardzo miły... tego nie przeżyjesz.
-Ty potrafisz być miły?- uniosłam jedną brew.
-No pewnie siostrzyczko.
-Haha. Chyba sobie żartujesz. Ty potrafisz ewentualnie oczarować dziewczyny swoim uśmiechem.- posłałam mu pocałunek w powietrze.
Uśmiechnął się.
-Nie tylko...
-Taaa... i co jeszcze?
-Mówią że jestem bardzo miły i kulturalny...
-Wierzysz im czy swojej siostrze?- spojrzałam na niego wymownie.
-Uh... im.
-Gdyby cię poznały bliżej tak jak ja to miały by takie same zdanie.
-Nie znasz mnie bliżej... - usiedliśmy normalnie.
-Ale z tobą mieszkam i widzę ja się zachowujesz kiedy wydaje ci się, że nikt nie widzi.
Zaśmiał się.
-Na przykład śpiewasz pod prysznicem.- zaśmiałam się
-Podsłuchujesz?
-Przechodziłam akurat. A tak na marginesie... strasznie fałszujesz.- wystawiłam mu język.
-Ojoj... kaleczę uszka księżniczki?
-Haha. Nie... znam osoby, które śpiewają gorzej.
-Czyli ci się podoba?
-Tego nie powiedziałam... ale nie jest źle.- uśmiechnęłam się do niego.
-Haha. Dobra
Włączyłam telewizor.
-Chciałabym cię bliżej poznać...- powiedziałam nieśmiało patrząc mu w oczy.
-Mamo?- spojrzałam na nią zaskoczona.
-Córciu poznaj Subaru... ale jak widać chyba już się znacie. To jest Katsumi.- wskazała na dobrze zbudowanego mężczyznę o brązowych oczach i włosach.
Na nosie miał czarne okulary. Ubrany był w białą koszulę delikatnie rozpiętą od góry. Jego włosy były dobrze ułożone. Nie przypominał ani trochę ojca. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Jego uśmiech mógł powalić każdą kobietę.
Zarumieniłam się delikatnie. Chwila... co?! Dlaczego się rumienię? Ayane miałaś go nienawidzić! Jednak nie potrafiłam... z oczu mu dobrze patrzyło. Od razu go polubiłam.
-Miło pana poznać.- ukłoniłam się delikatnie i usiadłam do stołu obok Subaru.
Czułam jak mnie lustrował. Udawałam, że tego nie widzę zaciskając pięści pod stołem. Subaru był ubrany w beżową koszulkę z dekoltem w serek i długimi rękawami, które podwinął do łokci.
Wcześnie w szkole przyjrzałam mu się trochę. Miał dłuższe włosy koloru karmelu. Jego oczy miały żółty kolor. Nigdy wcześniej takich nie widziałam. Jego twarz miała idealny kształt. Brwi... niby nic ale chowały się za grzywką, która opadała mu lekko na oczy. W płatku uszu miał dwa srebrne kolczyki "kółeczka". Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ok. 1,85 wzrostu. Miał szerokie ramiona a w biodrach był wąski.
Nagle obrócił wzrok z mojej mamy na mnie. Nasze oczy spotkały się na chwilę a na moich policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Szybko spuściłam wzrok zakrywając twarz grzywką. Boże, dlaczego?!
-Chcemy wam coś powiedzieć.- Katsumi złapał moją mamę za rękę z uśmiechem. -Chcemy razem zamieszkać i wziąć ślub.
Czułam jak robi mi się gorąco. Na chwilę przestałam oddychać. Ona chyba żartuje! Ten koleś ma zostać moim bratem?!
Subaru spojrzał wymownie na ojca, potem na mamę i w końcu na mnie.
-C-co?! Nie wierzę...- warknął, wstał i wybiegł z sali.
Patrzyłam na oddalającego się Subaru. Postanowiłam iść w jego ślady.
-Mamo, jak możesz mi to robić?!- krzyknęłam i wybiegłam do ogrodu.
Tam skulony siedział na ziemi Subaru. Szeptał coś sam do siebie. Chciałam iść dalej, ale się zatrzymałam, westchnęłam pod nosem i usiadłam obok niego. Odskoczył ode mnie.
-Co ty tu robisz?
-Siedzę... nie widać?- spojrzałam na niego unosząc jedną brew.
-Też uciekłaś?
-Jakoś nie marzy mi się mieszkać z tobą w jednym domu...- uśmiechnęłam się delikatnie bardziej do siebie niż do niego.
-Mi z tobą też nie bardzo...
Westchnęłam głośno i położyłam się na trawie.
-Ale tak szczerze... to polubiłam twojego ojca.
-To spoko gość...
-Jednak ciebie nadal nie lubię.- wystawiłam mu język.
-Z wzajemnością...
-Oh... nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć.- uśmiechnęłam się do niego i wstałam. -Chodź braciszku się przejść.- zaśmiałam się cicho.
Wstał powoli.
-Dobra.- uśmiechnął się lekko.
Szliśmy w ciszy ścieżkami ogrodu. Był piękny. Wszędzie rosły kwiaty. Widziałam tam chyba każdy kolor tęczy. Na ławkach siedziały pary, które się ciągle obściskiwały. Musiałam powstrzymywać się, żeby nie zwymiotować.
-Subaru powiedz mi... gdzie jest twoja matka?- zapytałam delikatnie.
-Zginęła.- spuścił głowę.
Złapałam się za usta i byłam zdezorientowana. Dlaczego jestem taka ciekawska?!
-J-ja przepraszam...- powiedziała cicho. -Nie chciałam ci przypominać przeszłości.
-Nie szkodzi...
-Nie sądziłam, że taki chłopak jak ty stracił matkę...
-Wielu rzeczy byś się po mnie nie spodziewała.
Spojrzałam na niego zaskoczona. On spojrzał swoimi żółtymi oczami w moje. Widziałam w nich ból. Szybko spuściłam wzrok. Dlaczego nie potrafię przy nim być pewna siebie tak jak przy innych chłopakach?
-Ayane... nie masz ojca, tak?
-Nie mam... ale niestety żyje.- powiedziałam cicho.
-Niestety?
-Gdybym wiedziała gdzie jest zabiłabym go gołymi rękami nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
-Rany... aż tak źle?
-Tak...- westchnęłam.
Spuścił głowę. Uderzyłam go przyjacielsko w ramię.
-Nie przejmuj się mną...
Uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie. Odwzajemniłam jego uśmiech.
-Może wcale nie będziesz takim złym bratem...
-Haha. Nie... będę okropnym bratem.
-Ale bracia tacy są... nie mogę się doczekać naszej pierwszej sprzeczki.- zaśmiałam się.
-Ja też.
W sobotę Subaru z Katsumim wprowadzili się do nas do domu. Mój nowy brat usadowił się w byłym gabinecie mojego ojca. Szczerze mówiąc to dobrze go sobie urządził. Od czasu odejścia mojego ojca nie była w nim ani razu. Nie miałam zamiaru tego zmieniać.
Nie mogliśmy się doczekać naszej pierwszej kłótni? Oto ona.
-Jak mogłeś?!- zaczęłam skakać do góry po jego telefon. Zrobił mi zdjęcie kiedy spałam.
-Wyglądałaś tak słodko.- zaśmiał się.
-Nie ma mowy!
-Mamoooo!- krzyknęłam idąc w stronę salonu. -Mamo Subaru...- nie dokończyłam.
W salonie mama siedziała przytulona do Katsumiego. Byli zajęci sobą.
-Tak kochanie?- spojrzała na mnie.
-N-nic...- wycofałam się.
Spojrzałam na Subaru, który patrzył na mnie łobuzerskim uśmiechem z założonymi rękami. Opierał się o drzwi mojego pokoju.
-Co się stało? Nie powiesz im?
-Nie!- warknęłam. -Są zajęci sobą.- dodałam po chwili łagodnym tonem.
-Jak to?- spojrzał na nich.
Podczas chwili jego nieuwagi wyrwałam mu telefon z dłoni i wbiegłam do swojego pokoju. On jednak szybko się zorientował i wbiegł za mną powalając mnie na łóżku. Moje ręce trzymał ponad moją głowę a kolana ścisnął swoimi.
-Chcesz wojny?
-No dalej! Co mi zrobisz?- warknęłam.
Uśmiechnął się.
-Zagnę cię... łaskotkami.
Otworzyłam szeroko oczy zaskoczona.
-Tylko nie to!
Subaru zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać. Zwijałam się, żeby miał mniejsze pole popisu śmiejąc się do łez.
-P-przestań! Subaru! Błagam!- śmiałam się cały czas. -B-bo powiem mamie!- powiedziałam przez łzy ze śmiechu. -Proszę! Zrobię wszystko!
-Wszystko?- uśmiechnął się szeroko.
-T-tak..- to był błąd.
-Okej... to będziesz za mnie wypełniać obowiązki domowe.
-Ha..? Nie ma mowy!- chciałam się wyrwać.
Łaskotał mnie bardziej.
-Dobra! Dobra! Zrobię to! Ale nie będę prała żadnych twoich bokserek!- odepchnęłam go.
-Okej...
Kiedy wieczorem przechodziłam koło łazienki kąpał się akurat Subaru.
Szłam szkolnym korytarzem ze znudzoną miną kiedy zobaczyłam Subaru stojącego koło jakiejś dziewczyny z innej klasy. Była wyraźnie zachwycona, że z nim rozmawia. Uśmiechał się do niej czarująco i obejmował ją ręką w talii. Przewróciłam oczami i poszłam dalej.
-Oooo... Ayane.
Spiorunowałam go wzrokiem. Subaru uśmiechnął się ciesząc, że mnie wkurzył. Moje pięści się zacisnęły. Miałam ochotę pozbyć się tego jego uśmiechu z twarzy.
-Czyżbym cię rozgniewał?
-Tak.- uśmiechnęłam się słodko i sztucznie. -Tym, że się urodziłeś Subaru.
-Jak miło.- zaśmiał się.
Postanowiłam się do niego nie odzywać ani w szkole ani w domu. Wróciłam do domu i zobaczyłam go leżącego na kanapie i oglądającego jakiś serial.
-Cześć. Chcesz dołączyć?
Popatrzyłam na niego chwile zimnym wzrokiem i nic nie mówiąc poszłam do swojego pokoju. Kiedy przebrałam się w dresy wróciłam do kuchni i zaczęłam odgrzewać obiad. Subaru usiadł przy blacie i kładąc na nim głowę przyglądał się uważnie każdemu mojemu ruchowi.
-Co robisz?
Nawet na niego nie spojrzałam i dalej odgrzewałam ziemniaki na patelni.
-Halo... żyjesz?
Nadal nie odpowiadałam udając, że jestem zajęta. W ogóle nie zwracałam na niego uwagi.
-Weź się odezwij!
Podałam mu talerz z jedzeniem i usiadłam przy stole.
-To dla mnie?
Nie odpowiedziałam. Czekałam aż się naprawdę wkurzy.
-Kurna odezwij się!- warknął.
Wzruszyłam ramionami. Oh... zaraz mi się oberwie. Subaru podniósł się z miejsca i uderzył ręką o stół. Udawałam nie wzruszoną i jadłam dalej obiad. Jego twarz przybrała dziwną minę. Był wściekły. Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam.
-Wyglądasz uroczo jak się złościsz.- zaśmiałam się cicho co go jeszcze bardziej wkurzyło.
-Nie wyglądam uroczo!
Zrobiłam mu zdjęcie.
-Oj... nie denerwuj się braciszku. Dziewczyny oddadzą wszystko za to zdjęcie.- zaśmiałam się uciekając z telefonem.
Jednak Subaru złapał mnie za rękę i przygwoździł swoim umięśnionym ciałem do kanapy.
-Nie zrobisz tego...
-A jak tak to co?- zaśmiałam się.
-Będziesz miała przekichane...- warknął.
-Grozisz mi starszy braciszku?- zrobiłam smutną minkę.
-Tak...
-O nie... jak się boje. Co zrobisz? Powiesz coś strasznego o mnie chłopakom? Nie ruszy mnie to. A może dziewczyną..? Wszystko mi jedno czy będą mnie lubić czy nie.- uśmiechnęłam się sztucznie
-Nie kochaniutka. Będę dla ciebie bardzo miły... tego nie przeżyjesz.
-Ty potrafisz być miły?- uniosłam jedną brew.
-No pewnie siostrzyczko.
-Haha. Chyba sobie żartujesz. Ty potrafisz ewentualnie oczarować dziewczyny swoim uśmiechem.- posłałam mu pocałunek w powietrze.
Uśmiechnął się.
-Nie tylko...
-Taaa... i co jeszcze?
-Mówią że jestem bardzo miły i kulturalny...
-Wierzysz im czy swojej siostrze?- spojrzałam na niego wymownie.
-Uh... im.
-Gdyby cię poznały bliżej tak jak ja to miały by takie same zdanie.
-Nie znasz mnie bliżej... - usiedliśmy normalnie.
-Ale z tobą mieszkam i widzę ja się zachowujesz kiedy wydaje ci się, że nikt nie widzi.
Zaśmiał się.
-Na przykład śpiewasz pod prysznicem.- zaśmiałam się
-Podsłuchujesz?
-Przechodziłam akurat. A tak na marginesie... strasznie fałszujesz.- wystawiłam mu język.
-Ojoj... kaleczę uszka księżniczki?
-Haha. Nie... znam osoby, które śpiewają gorzej.
-Czyli ci się podoba?
-Tego nie powiedziałam... ale nie jest źle.- uśmiechnęłam się do niego.
-Haha. Dobra
Włączyłam telewizor.
-Chciałabym cię bliżej poznać...- powiedziałam nieśmiało patrząc mu w oczy.
"I Hate Men!"- Rozdział 2
Rano nic mi nie szło. Jak myślałam tylko o tym kochanku matki to mi się od razu wszystkiego odechciewało.
Wyszłam z domu. Nie pójdę na tą kolację, na pewno! Nie zmusi mnie! Miałam dzisiaj wyjątkowo podły humor.
Kimiko wybiegła z domu i mnie przytuliła.
-Hej!- wydarła mi się wprost do ucha.
-Możesz się uciszyć?! Wszyscy w okół to słyszeli a ja stoję 10 centymetrów od ciebie!- wygarnęłam jej.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
-Co jest Ayane?- powiedziała przyglądając mi się uważnie.
-Nic...- warknęłam i zaczęłam iść w stronę szkoły.
-Ej! Poczekaj!- dogoniła mnie. -O co chodzi?
-O moją mamę! Przez 6 miesięcy mnie okłamywała!
-J-jak to? Przez 6 miesięcy?!
-Tak! Znalazła sobie faceta i mi o nim nie powiedziała.- powiedziałam wkurzona.
Kimi przez chwilę nic nie mówiła i wyglądała jakby nad czymś myślała.
-Na prawdę niczego nie zauważyłaś?- zapytała za zdziwieniem.
-A co miałam zauważyć?! Dobrze to ukrywała...- mruknęłam.
-Eh... nie martw się Aya. Wszystko będzie dobrze.- objęła mnie jednym ramieniem. -Może to będzie jakiś miły facet?
-A co jak nie będzie? Ba... gorzej! A co jak będzie taki jak mój ojciec?!- przewidywałam najgorsze scenariusze.
-Ayane... myślałam, że już o tym zapomniałaś.- powiedziała cicho i smutno.
-Nie zapomniałam i nie zapomnę! Nienawidzę ich wszystkich! Po co istnieją? Świat bez nich byłby o wiele lepszy! Niech się wszyscy ode mnie odpieprzą i zostawią w spokoju!
Przyjaciółka patrzyła na mnie współczująco.
-Nie wszyscy są tacy Aya...- powiedziała cicho.
-Na początku tacy nie są, ale potem pokazują swoją prawdziwą naturę. Argh... nie chcę o tym gadać!
Pobiegłam do przodu. Nie dam się im. Wszyscy są tacy sami jak mój ojciec!
Przed bramą zatrzymał mnie Yoshida. Spojrzałam na niego wściekła.
-Czego? Mam źle założoną koszulę czy może nie właściwe buty? Spadaj!- odepchnęłam go i poszłam do szkoły.
Wszyscy się na mnie patrzyli kiedy weszłam. Chyba uważali mnie za wariatkę... ale już dawno temu przestało mnie to obchodzić.
Rzuciłam swoją torbę na ławkę i usiadłam w niej. Oparłam głowę na ręce i patrzyłam za okno. Zamknęłam na chwilę oczy wracając myślami do sytuacji z ojcem. Jeżeli to by się ponownie wydarzyło to chyba bym się zabiła. Jeśli ktoś skrzywdzi mamę obiecuję mu, że nie ujdzie mu to tak gładko.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie jakiś męski głos.
-Hej mała.- uśmiechnął się do mnie.
Po plecach przeszły mnie ciarki. Nie znałam go. Kto to jest? Zmierzyłam go zimnym wzrokiem i prychnęłam.
-Widać, że jesteś tu nowy...
-Dlaczego?- zdziwił się.
-Bo próbujesz mnie poderwać tym swoim marnym tekstem... ile już dziewczyn na niego poleciało?- uśmiechnęłam się sztucznie i odwróciłam głowę z brakiem zainteresowania.
-Bardzo dużo.- mruknął. -A co to ma do rzeczy...
Ale on mnie wkurza! Po co się do mnie odezwał?!
-To, że możesz nim podrywać tamte puste laski.- wskazałam na dziewczyny w drugim kącie klasy. -Mnie się nie podrywa... a już super by było gdybyś się do mnie w ogóle nie odzywał.
-Przykro mi, ale nie ma takiej opcji...
To chyba jakiś żart? Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Co ty sobie myślisz?! Nienawidzę takich typów jak ty... powiedzą parę słodkich słówek potem zaciągną do łóżka i zostawią
-Haha. Nie ciągnę dziewczyn do łóżka...
Ta, ta... jasne.
-Oh... przepraszam...- udałam skruchę. -Czujesz się urażony?
-Nie, nie czuję... chciałabyś..
-Masz rację...- uśmiechnęłam się. -A teraz nie odzywaj się do mnie. Już niedługo dowiesz się o mnie kilku rzeczy i się odwalisz.
-Raczej wątpię.- usiadł w ławce obok.
Aghr... człowieku weź się odwal!
-Czy nie możesz mnie po prostu zostawić?- powiedziałam wkurzona.
-Nie...- uśmiechnął się złośliwie.
-Eh...! Wkurzasz mnie! Nienawidzę was wszystkich.- spiorunowała go wzrokiem.
-Was?- na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
-Tak nienawidzę mężczyzn!- gościu wyprowadził mnie z równowagi.
-Aha... fajnie.- mruknął opierając się o ławkę.
Przyglądałam mu się przez chwilę z zainteresowaniem po czym odwróciłam wzrok na okno a on położył się na ławce. To ich nazywam tymi głupimi chłopakami. Nie potrafią zrozumieć, że ich nie lubię i myślą, że robię to po to, żeby jeszcze bardziej się starali. To głupie.
Na przerwie złapała mnie Kimiko.
-Musimy pogadać...- powiedziała stanowczo. Jej się nie odmawia.
-Taa... o czym chcesz pogadać?- powiedziałam obojętnie.
-Już nie udawaj! Ayu... daj temu facetowi szansę...- powiedziała,
-NIE MA TAKIEJ OPCJI!- powiedziałam stanowczo.
Westchnęła głośno.
-Pomyśl o swojej mamie...- powiedziała.
-Przecież cały czas to robię! On ją może skrzywdzić a tego nie chcę!
-Ayane... czy ona będzie szczęśliwa?- spojrzała na mnie smutno. -Pomyśl czy będzie bez niego szczęśliwa..?
Nie mówiłam nic szukając sensownej odpowiedzi jednak żadnej nie było. Ona ma rację... mama nie będzie szczęśliwa. Może faktycznie warto się z nim najpierw spotkać...
-Dobra.. dam mu szansę.- spojrzałam na nią.
Od razu na jej twarzy zagościł uśmiech.
-A tak wracając do chłopaków... niezły jest ten nowy. Podobno nazywa się Subaru.
-Eh... weź przestań.- wywróciłam oczami. -Zabraniam ci z nim być.
-Co?! Dlaczego?- powiedziała zaskoczona.
Uśmiechnęłam się do niej złośliwie.
-Bo tak.
Zaskoczenie z jej twarzy znikło i pojawił się na niej uśmiech.
-No weź! Wiesz, że uwielbiam blondynów...- walnęła mnie delikatnie w ramię.
-Jego włosy są karmelowe...- poprawiłam ją.
-A więc jednak też się nim interesujesz!- puściła mi oczko.
-C-co?! Nic z tych rzeczy!
-Taaak, jaaasne. Udam, że ci wierzę.- uśmiechnęła się złośliwie.
Wróciłam powoli do domu. Pod przymusem matki ubrałam się w białą sukienkę w kwiaty i czarne koturny. Włosy pozostawiłam same sobie. Pojechałyśmy samochodem do restauracji.
Zastanawiałam się jaki jest ten mężczyzna. Czy faktycznie daje jej tyle szczęścia jak mówiła? Kocha go? Nie wiem co to znaczy. Mam 16 lat i nigdy nie miałam chłopaka. Jakoś tego nie żałuję. Wielokrotnie musiałam pocieszać Kimi jak zerwał z nią chłopak... a uwierzcie było ich o wiele za dużo. Wszyscy okazali się dupkami albo ją zdradzali.
Wydawało mi się, że droga ciągnęła się w nieskończoność. Mijałyśmy światła Tokyo.
Kiedy w końcu dojechałyśmy na wyznaczone miejsce wysiadłam z samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Gdy zobaczyłam restaurację zaparło mi dech w piersiach.
Była duża i prestiżowa. Miała piękny ogród. Jak tylko weszłyśmy do środka mężczyzna ubrany w smoking zapytał ją o nazwisko. Stał za malutką ladą i szukał coś w zeszycie. Wskazał nam stolik jednak ja nie chciałam na niego patrzeć. Bałam się... ba ja byłam przerażona. Nie chciałam go poznać.
Od razy w moim umyśle pojawiał się ojciec. Wzdrygałam się lekko. Nie tym razem! Teraz jestem silna i nie pozwolę skrzywdzić mamy!
Powolnym krokiem szłam za matką. Kiedy w końcu stanęła podniosłam wzrok i zobaczyłam tam jego. Zamurowało mnie. Przełknęłam głośno ślinę. To ten chłopak, który się dzisiaj do mnie przymilał. Jak mu tam... Subaru!
-C-co ty tutaj robisz?- zapytałam zaskoczona.
Wyszłam z domu. Nie pójdę na tą kolację, na pewno! Nie zmusi mnie! Miałam dzisiaj wyjątkowo podły humor.
Kimiko wybiegła z domu i mnie przytuliła.
-Hej!- wydarła mi się wprost do ucha.
-Możesz się uciszyć?! Wszyscy w okół to słyszeli a ja stoję 10 centymetrów od ciebie!- wygarnęłam jej.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
-Co jest Ayane?- powiedziała przyglądając mi się uważnie.
-Nic...- warknęłam i zaczęłam iść w stronę szkoły.
-Ej! Poczekaj!- dogoniła mnie. -O co chodzi?
-O moją mamę! Przez 6 miesięcy mnie okłamywała!
-J-jak to? Przez 6 miesięcy?!
-Tak! Znalazła sobie faceta i mi o nim nie powiedziała.- powiedziałam wkurzona.
Kimi przez chwilę nic nie mówiła i wyglądała jakby nad czymś myślała.
-Na prawdę niczego nie zauważyłaś?- zapytała za zdziwieniem.
-A co miałam zauważyć?! Dobrze to ukrywała...- mruknęłam.
-Eh... nie martw się Aya. Wszystko będzie dobrze.- objęła mnie jednym ramieniem. -Może to będzie jakiś miły facet?
-A co jak nie będzie? Ba... gorzej! A co jak będzie taki jak mój ojciec?!- przewidywałam najgorsze scenariusze.
-Ayane... myślałam, że już o tym zapomniałaś.- powiedziała cicho i smutno.
-Nie zapomniałam i nie zapomnę! Nienawidzę ich wszystkich! Po co istnieją? Świat bez nich byłby o wiele lepszy! Niech się wszyscy ode mnie odpieprzą i zostawią w spokoju!
Przyjaciółka patrzyła na mnie współczująco.
-Nie wszyscy są tacy Aya...- powiedziała cicho.
-Na początku tacy nie są, ale potem pokazują swoją prawdziwą naturę. Argh... nie chcę o tym gadać!
Pobiegłam do przodu. Nie dam się im. Wszyscy są tacy sami jak mój ojciec!
Przed bramą zatrzymał mnie Yoshida. Spojrzałam na niego wściekła.
-Czego? Mam źle założoną koszulę czy może nie właściwe buty? Spadaj!- odepchnęłam go i poszłam do szkoły.
Wszyscy się na mnie patrzyli kiedy weszłam. Chyba uważali mnie za wariatkę... ale już dawno temu przestało mnie to obchodzić.
Rzuciłam swoją torbę na ławkę i usiadłam w niej. Oparłam głowę na ręce i patrzyłam za okno. Zamknęłam na chwilę oczy wracając myślami do sytuacji z ojcem. Jeżeli to by się ponownie wydarzyło to chyba bym się zabiła. Jeśli ktoś skrzywdzi mamę obiecuję mu, że nie ujdzie mu to tak gładko.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie jakiś męski głos.
-Hej mała.- uśmiechnął się do mnie.
Po plecach przeszły mnie ciarki. Nie znałam go. Kto to jest? Zmierzyłam go zimnym wzrokiem i prychnęłam.
-Widać, że jesteś tu nowy...
-Dlaczego?- zdziwił się.
-Bo próbujesz mnie poderwać tym swoim marnym tekstem... ile już dziewczyn na niego poleciało?- uśmiechnęłam się sztucznie i odwróciłam głowę z brakiem zainteresowania.
-Bardzo dużo.- mruknął. -A co to ma do rzeczy...
Ale on mnie wkurza! Po co się do mnie odezwał?!
-To, że możesz nim podrywać tamte puste laski.- wskazałam na dziewczyny w drugim kącie klasy. -Mnie się nie podrywa... a już super by było gdybyś się do mnie w ogóle nie odzywał.
-Przykro mi, ale nie ma takiej opcji...
To chyba jakiś żart? Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Co ty sobie myślisz?! Nienawidzę takich typów jak ty... powiedzą parę słodkich słówek potem zaciągną do łóżka i zostawią
-Haha. Nie ciągnę dziewczyn do łóżka...
Ta, ta... jasne.
-Oh... przepraszam...- udałam skruchę. -Czujesz się urażony?
-Nie, nie czuję... chciałabyś..
-Masz rację...- uśmiechnęłam się. -A teraz nie odzywaj się do mnie. Już niedługo dowiesz się o mnie kilku rzeczy i się odwalisz.
-Raczej wątpię.- usiadł w ławce obok.
Aghr... człowieku weź się odwal!
-Czy nie możesz mnie po prostu zostawić?- powiedziałam wkurzona.
-Nie...- uśmiechnął się złośliwie.
-Eh...! Wkurzasz mnie! Nienawidzę was wszystkich.- spiorunowała go wzrokiem.
-Was?- na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
-Tak nienawidzę mężczyzn!- gościu wyprowadził mnie z równowagi.
-Aha... fajnie.- mruknął opierając się o ławkę.
Przyglądałam mu się przez chwilę z zainteresowaniem po czym odwróciłam wzrok na okno a on położył się na ławce. To ich nazywam tymi głupimi chłopakami. Nie potrafią zrozumieć, że ich nie lubię i myślą, że robię to po to, żeby jeszcze bardziej się starali. To głupie.
Na przerwie złapała mnie Kimiko.
-Musimy pogadać...- powiedziała stanowczo. Jej się nie odmawia.
-Taa... o czym chcesz pogadać?- powiedziałam obojętnie.
-Już nie udawaj! Ayu... daj temu facetowi szansę...- powiedziała,
-NIE MA TAKIEJ OPCJI!- powiedziałam stanowczo.
Westchnęła głośno.
-Pomyśl o swojej mamie...- powiedziała.
-Przecież cały czas to robię! On ją może skrzywdzić a tego nie chcę!
-Ayane... czy ona będzie szczęśliwa?- spojrzała na mnie smutno. -Pomyśl czy będzie bez niego szczęśliwa..?
Nie mówiłam nic szukając sensownej odpowiedzi jednak żadnej nie było. Ona ma rację... mama nie będzie szczęśliwa. Może faktycznie warto się z nim najpierw spotkać...
-Dobra.. dam mu szansę.- spojrzałam na nią.
Od razu na jej twarzy zagościł uśmiech.
-A tak wracając do chłopaków... niezły jest ten nowy. Podobno nazywa się Subaru.
-Eh... weź przestań.- wywróciłam oczami. -Zabraniam ci z nim być.
-Co?! Dlaczego?- powiedziała zaskoczona.
Uśmiechnęłam się do niej złośliwie.
-Bo tak.
Zaskoczenie z jej twarzy znikło i pojawił się na niej uśmiech.
-No weź! Wiesz, że uwielbiam blondynów...- walnęła mnie delikatnie w ramię.
-Jego włosy są karmelowe...- poprawiłam ją.
-A więc jednak też się nim interesujesz!- puściła mi oczko.
-C-co?! Nic z tych rzeczy!
-Taaak, jaaasne. Udam, że ci wierzę.- uśmiechnęła się złośliwie.
Wróciłam powoli do domu. Pod przymusem matki ubrałam się w białą sukienkę w kwiaty i czarne koturny. Włosy pozostawiłam same sobie. Pojechałyśmy samochodem do restauracji.
Zastanawiałam się jaki jest ten mężczyzna. Czy faktycznie daje jej tyle szczęścia jak mówiła? Kocha go? Nie wiem co to znaczy. Mam 16 lat i nigdy nie miałam chłopaka. Jakoś tego nie żałuję. Wielokrotnie musiałam pocieszać Kimi jak zerwał z nią chłopak... a uwierzcie było ich o wiele za dużo. Wszyscy okazali się dupkami albo ją zdradzali.
Wydawało mi się, że droga ciągnęła się w nieskończoność. Mijałyśmy światła Tokyo.
Kiedy w końcu dojechałyśmy na wyznaczone miejsce wysiadłam z samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Gdy zobaczyłam restaurację zaparło mi dech w piersiach.
Była duża i prestiżowa. Miała piękny ogród. Jak tylko weszłyśmy do środka mężczyzna ubrany w smoking zapytał ją o nazwisko. Stał za malutką ladą i szukał coś w zeszycie. Wskazał nam stolik jednak ja nie chciałam na niego patrzeć. Bałam się... ba ja byłam przerażona. Nie chciałam go poznać.
Od razy w moim umyśle pojawiał się ojciec. Wzdrygałam się lekko. Nie tym razem! Teraz jestem silna i nie pozwolę skrzywdzić mamy!
Powolnym krokiem szłam za matką. Kiedy w końcu stanęła podniosłam wzrok i zobaczyłam tam jego. Zamurowało mnie. Przełknęłam głośno ślinę. To ten chłopak, który się dzisiaj do mnie przymilał. Jak mu tam... Subaru!
-C-co ty tutaj robisz?- zapytałam zaskoczona.
"Blue Moon" - Rozdział 5
Pierwszy raz w życiu bluźniłam. Nigdy tego nie pochwalałam.
Matthew spojrzał na mnie przerażony.
-Wynoś się ty dziwko! Jesteś oficjalnie zwolniona!- krzyczałam do niej.
Blondynka szybko z niego zeszła i ubrana w prześcieradło wybiegła z pokoju.
-Rose... posłuchaj mnie.- powiedział z udawanym spokojem.
-Nie będę cię nigdy więcej słuchać! Znów mnie oszukałeś! Nienawidzę cię! Wynoś się z mojego życia i nie wracaj!- rozpłakałam się z bezsilności.
-Rosalie... nie mów tak.- podszedł do mnie z prześcieradłem owiniętym na biodrach i chciał mnie pogłaskać po policzku.
-Nie!- krzyknęłam do niego stanowczo odrzucając jego rękę. -Nie tym razem!
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Kazałam ci się wynosić!- spojrzałam mu w oczy zapłakana. -I nigdy więcej nie wracaj. Nie wybaczę ci tego. - odwróciłam się, żeby wyjść i nie musieć więcej oglądać jego obrzydliwej twarzy.
-Rose, Rose!- złapał mnie za rękę i okręcił w swoją stronę. -Rose kocham cię... błagam nie zostawiaj mnie.- spojrzał na mnie błagająco po czym złożył na moich ustach namiętny pocałunek.
Objął mnie rękami mocno, żebym nie mogła się wyrwać. Odrzuciłam jego pocałunek i starałam się go odepchnąć, ale on był nieustępliwy i nadal mnie całował. W końcu znalazłam w sobie nieznajomą siłę i odepchnęłam go. Uderzyłam go w twarz z otwartej ręki.
-Ty dupku. Jak śmiesz mówić te słowa nie wiedząc co one znaczą.- warknęłam i chciałam odejść.
-Rosalie... ja się zmienię. Błagam cię.- klęczał i składał ręce jak do modlitwy.
Uśmiechnęłam się na ten widok.
-Jesteś nic nie wartym śmieciem. Ostatecznie zrywam zaręczyny i zdania nie zmienię. Idź do swojej Emmy i do tej sprzątaczki też możesz iść. Nie zależy mi...
Oczywiście patrząc na moją twarz wiadomo było, że jestem zawiedziona. Bo zaufałam mu... dałam mu drugą szansę a on mnie po prostu wykorzystał.
Wybiegłam z pokoju. Za sobą słyszałam cały czas krzyczane swoje imię. Nie miałam zamiaru się zatrzymać. Po moich policzka zaczęły spływać łzy. Czułam się strasznie. Myślałam, że będę z nim szczęśliwa.
Wbiegłam do stajni i otworzyłam boks Zeusa cały czas płacząc.
-"Co się stało?!"- spojrzał na mnie zaskoczony.
Przytuliłam się do niego i płakałam przez chwilę. Właśnie tego potrzebowałam.
Osiodłałam go szybko i wskoczyłam na niego. Jak strzała wyjechaliśmy z królestwa i popędziliśmy w stronę lasu. Chciałam uciec od problemów. Zostawić je za sobą. Nienawidzę go całą sobą. Zniszczył mnie.
W środku lasu usłyszałam wycie wilka... to Noah! Popędziłam w tamtą stronę.
-Szybciej Zeus! Szybciej!- zaczęłam się poważnie martwić.
Te wycie brzmiało jak tamte kiedy był złapany w sidła. Zeus cwałował tak szybko jak mógł. Wybiegliśmy na tą polanę, na której poznałam się z Mikiem. Stała na niej grupa wampirów grożąca Noah mieczem. Mały wilkołak leżał przyciśnięty do ziemi tak bardzo jak potrafił.
-Stać!- krzyknęłam do wampirów.
Zeus stanął dęba i odgrodził ich od Noah.
-Co wy wyprawiacie?!- warknęłam schodząc z Zeusa i stając przed nimi.
Pierwszy odezwał się brunet o jasno niebieskich oczach.
-No proszę... kogo mu tu mamy. Nasza księżniczka!- uśmiechnął się przebiegle do swoich kolegów.
-Czy wiesz, że to co robisz jest karalne?- nie zwracałam uwagi na jego ton. Postanowiłam udać niewzruszoną.
-I co mi zrobisz?- wykpił mnie.
Spojrzałam na niego wściekła. Zeus prychnął w moją szyję. Dzięki temu trochę się uspokoiłam.
-Zostajesz ukarany za brak szacunku do rodziny królewskiej i bezpodstawne atakowanie wilkołaka. Wstaw się w ciągu tygodnia do naszego królestwa.- powiedziałam spokojnym tonem.
Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
-Chyba "księżniczko tatusia" nie wiesz co się tutaj dzieje. Niedługo ród Ruby obejmie tron a Diamond będzie mu posłuszne.- zaśmiał się złowieszczo.
-O czym ty mówisz?- zapytałam niepewnie.
-O tym, że niedługo nasza księżniczka przestanie nią być.
-I to nam będziesz posłuszna.- usłyszałam znajomy głos.
Moim oczom ukazał się David. Ten sam chłopak, który się we mnie podkochiwał. Tak. Ten chłopak, który miał miękkie serce. To wszystko to było... kłamstwo.
-Niestety Mat jak zawsze musiał spieprzyć sprawę...- powiedział przeczesując czerwone włosy.
Cofnęłam się o krok wpadając na Zeusa. Spojrzałam na niego przerażona.
-Noah wsiadaj na Zeusa.- powiedziałam stanowczo.
-A-ale Rose...- powiedział błagalnie.
-Nic nie mów! Zrób to co każe.- warknęłam patrząc na niego wrogo.
Przestraszony spojrzał na mnie i wsiadł na Zeusa.
-Księżniczka się przestraszyła i ucieka.- powiedział brunet do reszty.
-Trzymaj się mocno.- podałam mu wodze. -"Jedź szybko i poczekaj na mnie przy rzece."- pomyślałam do Zeusa.
-"Co jak nie wrócisz?"- spojrzał na mnie smutno.
-"Uciekaj z nim. On jest najważniejszy."- klepnęłam Zeusa w tył. -Jedź!- krzyknęłam.
Zeus zaskoczony wystrzelił do przodu. Na skraju lasu zatrzymał się i głośno zarżał. Spojrzałam na niego ostatni raz.
Wtedy usłyszałam dźwięk ostrza. Spojrzałam na pięciu chłopaków, którzy w dłoniach dzierżyli broń.
-No maleńka... a mogłaś uciec na koniku i zostawić nam tego wilkołaka.- powiedział z perfidnym uśmiechem.
Stałam pewnie.
-Nie wierze w to, że zdradziłeś mnie David.- spojrzałam na niego wrogo.
-To nie tak... nadal cię kocham, ale uważam, że powinniśmy podporządkować sobie wilkołaki.- powiedział spokojnie.
-O czym ty mówisz?! Wilkołaki to wolne stworzenia. Tak samo jak my. Skończyliśmy boje setki lat temu.
-Widzę, że nie jesteś w temacie... mamy zamiar zagarnąć ziemie wilkołaków zanim one zagarną naszą.- powiedział czerwonowłosy.
-Mój ojciec wam na to nie pozwoli...
-Twój tatuś zostanie unicestwiony zaraz po jego córeczce.- powiedział wściekły blondyn i ruszył na mnie.
To już koniec. Przepraszam tato, mamo... ale już nie wrócę.
Nagle nie wiadomo skąd obok nas zmaterializował się Zeus. Zaskoczył chłopaka powalając go na ziemie i odgradzając mnie od nich. Szybko na niego wskoczyłam i ruszyliśmy do przodu. Przy skraju lasu poczułam ostry ból w plecach.
Jeden z łuczników mnie trafił w łopatkę. Strzała miała srebrny grot. Wampiry są wyjątkowo czułe na srebro. Cholernie bolało. Jednak nie miałam czasu na zajmowanie się strzałą. Teraz najważniejszy był Noah. Musiałam go wyciągnąć z tej chorej gry i zawieźć do domu.
Stanęliśmy na brzegu rzeki. Słyszałam za nami ich bieg.
-No dalej Zeus! Nie bój się. Dasz rade.- powiedziałam ukrywając rwący ból łopatki.
Koń wszedł niepewnie do rzeki. Powoli zaczęliśmy przemieszczać się pod silnym prądem rzeki. Kiedy wyszliśmy tylko na brzeg Herdu czułam, że Zeus jest uradowany, że udało mu się przejść. Przez tą chwilę nieuwagi dostałam kolejną strzałą. Tym razem w okolice serca. Nie byłam pewna czy prosto w nie. Chrapliwie wciągnęłam powietrze do płuc.
Zeus słysząc to ruszył szybko do przodu. Cwałował między wysokimi drzewami. Czułam jak odpływam. Miałam mroczki przed oczami. Wszystko widziałam jak przez niekończącą się mgłę. Ból odrętwiał moje ciało. Mimo to wciąż trzymałam lejce i swoim ciałem broniłam siedzącego przede mną Noah.
Przed oczami zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Wyostrzyłam na chwile wzrok i zobaczyłam tam chłopaka w około moim wieku. Miał blond włosy do ramion spięte w kucyka i patrzył na mnie nie dowierzając.
Wjechaliśmy do wioski. Stały w niej niewielkie drewniane domy. Zza chmur pokazał się niebieski księżyc. Czułam, że jego światło oświetla moją twarz. Przypomniały mi się jego niebieskie oczy.
Poczułam jak tracę równowagę i spadam z Zeusa. Uderzyłam o twardą ziemię i umarłam.
Matthew spojrzał na mnie przerażony.
-Wynoś się ty dziwko! Jesteś oficjalnie zwolniona!- krzyczałam do niej.
Blondynka szybko z niego zeszła i ubrana w prześcieradło wybiegła z pokoju.
-Rose... posłuchaj mnie.- powiedział z udawanym spokojem.
-Nie będę cię nigdy więcej słuchać! Znów mnie oszukałeś! Nienawidzę cię! Wynoś się z mojego życia i nie wracaj!- rozpłakałam się z bezsilności.
-Rosalie... nie mów tak.- podszedł do mnie z prześcieradłem owiniętym na biodrach i chciał mnie pogłaskać po policzku.
-Nie!- krzyknęłam do niego stanowczo odrzucając jego rękę. -Nie tym razem!
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Kazałam ci się wynosić!- spojrzałam mu w oczy zapłakana. -I nigdy więcej nie wracaj. Nie wybaczę ci tego. - odwróciłam się, żeby wyjść i nie musieć więcej oglądać jego obrzydliwej twarzy.
-Rose, Rose!- złapał mnie za rękę i okręcił w swoją stronę. -Rose kocham cię... błagam nie zostawiaj mnie.- spojrzał na mnie błagająco po czym złożył na moich ustach namiętny pocałunek.
Objął mnie rękami mocno, żebym nie mogła się wyrwać. Odrzuciłam jego pocałunek i starałam się go odepchnąć, ale on był nieustępliwy i nadal mnie całował. W końcu znalazłam w sobie nieznajomą siłę i odepchnęłam go. Uderzyłam go w twarz z otwartej ręki.
-Ty dupku. Jak śmiesz mówić te słowa nie wiedząc co one znaczą.- warknęłam i chciałam odejść.
-Rosalie... ja się zmienię. Błagam cię.- klęczał i składał ręce jak do modlitwy.
Uśmiechnęłam się na ten widok.
-Jesteś nic nie wartym śmieciem. Ostatecznie zrywam zaręczyny i zdania nie zmienię. Idź do swojej Emmy i do tej sprzątaczki też możesz iść. Nie zależy mi...
Oczywiście patrząc na moją twarz wiadomo było, że jestem zawiedziona. Bo zaufałam mu... dałam mu drugą szansę a on mnie po prostu wykorzystał.
Wybiegłam z pokoju. Za sobą słyszałam cały czas krzyczane swoje imię. Nie miałam zamiaru się zatrzymać. Po moich policzka zaczęły spływać łzy. Czułam się strasznie. Myślałam, że będę z nim szczęśliwa.
Wbiegłam do stajni i otworzyłam boks Zeusa cały czas płacząc.
-"Co się stało?!"- spojrzał na mnie zaskoczony.
Przytuliłam się do niego i płakałam przez chwilę. Właśnie tego potrzebowałam.
Osiodłałam go szybko i wskoczyłam na niego. Jak strzała wyjechaliśmy z królestwa i popędziliśmy w stronę lasu. Chciałam uciec od problemów. Zostawić je za sobą. Nienawidzę go całą sobą. Zniszczył mnie.
W środku lasu usłyszałam wycie wilka... to Noah! Popędziłam w tamtą stronę.
-Szybciej Zeus! Szybciej!- zaczęłam się poważnie martwić.
Te wycie brzmiało jak tamte kiedy był złapany w sidła. Zeus cwałował tak szybko jak mógł. Wybiegliśmy na tą polanę, na której poznałam się z Mikiem. Stała na niej grupa wampirów grożąca Noah mieczem. Mały wilkołak leżał przyciśnięty do ziemi tak bardzo jak potrafił.
-Stać!- krzyknęłam do wampirów.
Zeus stanął dęba i odgrodził ich od Noah.
-Co wy wyprawiacie?!- warknęłam schodząc z Zeusa i stając przed nimi.
Pierwszy odezwał się brunet o jasno niebieskich oczach.
-No proszę... kogo mu tu mamy. Nasza księżniczka!- uśmiechnął się przebiegle do swoich kolegów.
-Czy wiesz, że to co robisz jest karalne?- nie zwracałam uwagi na jego ton. Postanowiłam udać niewzruszoną.
-I co mi zrobisz?- wykpił mnie.
Spojrzałam na niego wściekła. Zeus prychnął w moją szyję. Dzięki temu trochę się uspokoiłam.
-Zostajesz ukarany za brak szacunku do rodziny królewskiej i bezpodstawne atakowanie wilkołaka. Wstaw się w ciągu tygodnia do naszego królestwa.- powiedziałam spokojnym tonem.
Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
-Chyba "księżniczko tatusia" nie wiesz co się tutaj dzieje. Niedługo ród Ruby obejmie tron a Diamond będzie mu posłuszne.- zaśmiał się złowieszczo.
-O czym ty mówisz?- zapytałam niepewnie.
-O tym, że niedługo nasza księżniczka przestanie nią być.
-I to nam będziesz posłuszna.- usłyszałam znajomy głos.
Moim oczom ukazał się David. Ten sam chłopak, który się we mnie podkochiwał. Tak. Ten chłopak, który miał miękkie serce. To wszystko to było... kłamstwo.
-Niestety Mat jak zawsze musiał spieprzyć sprawę...- powiedział przeczesując czerwone włosy.
Cofnęłam się o krok wpadając na Zeusa. Spojrzałam na niego przerażona.
-Noah wsiadaj na Zeusa.- powiedziałam stanowczo.
-A-ale Rose...- powiedział błagalnie.
-Nic nie mów! Zrób to co każe.- warknęłam patrząc na niego wrogo.
Przestraszony spojrzał na mnie i wsiadł na Zeusa.
-Księżniczka się przestraszyła i ucieka.- powiedział brunet do reszty.
-Trzymaj się mocno.- podałam mu wodze. -"Jedź szybko i poczekaj na mnie przy rzece."- pomyślałam do Zeusa.
-"Co jak nie wrócisz?"- spojrzał na mnie smutno.
-"Uciekaj z nim. On jest najważniejszy."- klepnęłam Zeusa w tył. -Jedź!- krzyknęłam.
Zeus zaskoczony wystrzelił do przodu. Na skraju lasu zatrzymał się i głośno zarżał. Spojrzałam na niego ostatni raz.
Wtedy usłyszałam dźwięk ostrza. Spojrzałam na pięciu chłopaków, którzy w dłoniach dzierżyli broń.
-No maleńka... a mogłaś uciec na koniku i zostawić nam tego wilkołaka.- powiedział z perfidnym uśmiechem.
Stałam pewnie.
-Nie wierze w to, że zdradziłeś mnie David.- spojrzałam na niego wrogo.
-To nie tak... nadal cię kocham, ale uważam, że powinniśmy podporządkować sobie wilkołaki.- powiedział spokojnie.
-O czym ty mówisz?! Wilkołaki to wolne stworzenia. Tak samo jak my. Skończyliśmy boje setki lat temu.
-Widzę, że nie jesteś w temacie... mamy zamiar zagarnąć ziemie wilkołaków zanim one zagarną naszą.- powiedział czerwonowłosy.
-Mój ojciec wam na to nie pozwoli...
-Twój tatuś zostanie unicestwiony zaraz po jego córeczce.- powiedział wściekły blondyn i ruszył na mnie.
To już koniec. Przepraszam tato, mamo... ale już nie wrócę.
Nagle nie wiadomo skąd obok nas zmaterializował się Zeus. Zaskoczył chłopaka powalając go na ziemie i odgradzając mnie od nich. Szybko na niego wskoczyłam i ruszyliśmy do przodu. Przy skraju lasu poczułam ostry ból w plecach.
Jeden z łuczników mnie trafił w łopatkę. Strzała miała srebrny grot. Wampiry są wyjątkowo czułe na srebro. Cholernie bolało. Jednak nie miałam czasu na zajmowanie się strzałą. Teraz najważniejszy był Noah. Musiałam go wyciągnąć z tej chorej gry i zawieźć do domu.
Stanęliśmy na brzegu rzeki. Słyszałam za nami ich bieg.
-No dalej Zeus! Nie bój się. Dasz rade.- powiedziałam ukrywając rwący ból łopatki.
Koń wszedł niepewnie do rzeki. Powoli zaczęliśmy przemieszczać się pod silnym prądem rzeki. Kiedy wyszliśmy tylko na brzeg Herdu czułam, że Zeus jest uradowany, że udało mu się przejść. Przez tą chwilę nieuwagi dostałam kolejną strzałą. Tym razem w okolice serca. Nie byłam pewna czy prosto w nie. Chrapliwie wciągnęłam powietrze do płuc.
Zeus słysząc to ruszył szybko do przodu. Cwałował między wysokimi drzewami. Czułam jak odpływam. Miałam mroczki przed oczami. Wszystko widziałam jak przez niekończącą się mgłę. Ból odrętwiał moje ciało. Mimo to wciąż trzymałam lejce i swoim ciałem broniłam siedzącego przede mną Noah.
Przed oczami zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Wyostrzyłam na chwile wzrok i zobaczyłam tam chłopaka w około moim wieku. Miał blond włosy do ramion spięte w kucyka i patrzył na mnie nie dowierzając.
Wjechaliśmy do wioski. Stały w niej niewielkie drewniane domy. Zza chmur pokazał się niebieski księżyc. Czułam, że jego światło oświetla moją twarz. Przypomniały mi się jego niebieskie oczy.
Poczułam jak tracę równowagę i spadam z Zeusa. Uderzyłam o twardą ziemię i umarłam.
"Blue Moon" - Rozdział 4
~Matthew~
-I dobrze, że zerwała te zaręczyny. Wcale nie chciałem z nią być.- wyżaliłem się Davidowi.
David pochodzi z rodu Emerald - szmaragd. Ma średniej długości czerwone włosy i duże zielone oczy. On także startował do księżniczki. Jednak zawalił, ponieważ ma za miękkie serce.
-Co tu mówisz?!- walnął mnie w pierś. -Jak mogłeś jej to zrobić?!
-Ała! Ty dupku to bolało!- oddałem mu. -Nie moja wina, że się nawinęła ta jej przyjaciółka.
-Podobno już nimi nie są.- powiedział zły David.
-I że to niby moja wina?- spojrzałem na niego oburzony.
-Tak idioto!- warknął.
-Nie moja wina, że nie dałeś rady i wybrała mnie...- chciałem go wkurzyć. Doskonale wiedziałem, że od dawna mu się podoba Rosalie.
Spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem.
-Czy ty chcesz zginąć?- zapytał szorstkim tonem.
-No spróbuj.- zaśmiałem się na co westchnął ciężko.
-Wiesz, że ją kocham odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem. Jest taka idealna, delikatna i piękna.- rozmarzył się.
-Teraz jest wolna. Możesz robić co chcesz... mi nie zależy.- powiedziałem zakładając ręce za głowę.
-A powiedziałeś ojcu, że zerwałeś zaręczyny?
-Zerwałeś zaręczyny?!- krzyknął ojciec materializując się obok mnie.
-Tato! Co ty tu robisz?!- podniosłem się przerażony.
-David wyjdź!- powiedział wskazując na drzwi mój ojciec.
-David zostań!- powiedziałem patrząc na przyjaciela.
-I tak się już zbierałem...- spojrzał na mnie przepraszająco i wyszedł.
-Coś ty sobie myślał?!- krzyknął do mnie ojciec na co wywróciłem oczami.
-Tato... na co te nerwy. Znajdziemy następną.- powiedziałem pewny siebie.
-Czyś ty już kompletnie zwariował?!- powiedział machając rękami.
Zaczął chodzić w jedną i w drugą. Po chwili stanął przede mną i spojrzał mi z grozą w oczy.
-Masz tam wrócić i błagać ją o przebaczenie!
-A jeśli tego nie zrobię?- prychnąłem.
-Jeśli tego nie zrobisz...- zbliżył się niebezpiecznie blisko. -To cię wydziedziczę.
Spojrzał na mnie ostatni raz i zniknął.
~Rosalie~
Odwróciłam się szybko. Na moim łóżku leżał książę Matthew. Miał na sobie białą koszulę rozpiętą do połowy. Szybko wstałam na równe nogi zakładając szlafrok.
-Co ty tutaj robisz?!- zapytałam zdenerwowana.
-Czekałem na ciebie.- podniósł się w górę i podszedł do mnie z uśmiechem.
-Powiedziałam ci już, że zrywam zaręczyny!- odsunęłam się o krok wpadając na ścianę. Ja to mam szczęście!
-Oj... Rose.- zaczął bawić się kosmykiem moich białych włosów. -Nie podejmuj pochopnie takich ważnych decyzji.
-To nie była pochopna decyzja!- powiedziałam stanowczo.
Mat położył rękę na wysokości mojej głowy i pogłaskał mnie po policzku. Spuściłam onieśmielona wzrok. On na to uśmiechnął się szeroko.
-Proszę... wybacz mi... błagam.- zaczął całować mnie od policzka po obojczyk. -Zrobię wszystko Rasalie...- nie przestawał mnie całować.
Oddychałam ciężko pod jego pieszczotami. Starałam mu się nie poddać. Trzymałam ręce na jego ramionach.
-Tylko ciebie widzę... ona nic dla mnie nie znaczyła.- powiedział całując mnie w dekolt.
-P-przestań... Ruby.- westchnęłam głośno.
Matthew wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Moje ręce dał mi nad głowę i trzymał je jedną ręką. Drugą rozwiązał mi szlafrok. Włożył rękę pod moją krótką sukienkę. Jęknęłam cicho. Mat podniósł się w górę i pocałował mnie w usta.
-Powiedz moje imię...- szepnął mi na ucho.
-M-matthew...- powiedziałam wykończona.
Książę puścił moje ręce i dotknął kciukiem moich ust.
-Uwielbiam jak to mówisz...- pocałował mnie namiętnie.
Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam go odtrącić mimo tego co mi zrobił. Jednak jest mężczyzną i potrzebuje czułości ze strony kobiety a ja mu tego nie dawałam.
Ułożyłam głowę wygodnie na jego nie unoszącej się klatce piersiowej. Mat objął mnie ramieniem i pogłaskał po plecach. Szybko zasnęłam w jego ramionach.
Kiedy rano się obudziłam Matthew spał koło mnie. Przypomniała mi się wczorajsza noc. Wstałam do pozycji siedzącej. Spojrzałam na śpiącego obok mnie chłopaka. Wyglądał uroczo kiedy spał.
Czy mogę mu po tym wszystkim zaufać?
Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki się odświeżyć. Przebrałam się w białą, skromną sukienkę do ziemi, która zdobiona była złotą nicią. Włosy spięłam w koka. Parę niesfornych pasem włosów okalało moją twarz. Na szyi zawiesiłam naszyjnik od Mika.
Gdy wyszłam z łazienki Mata już nie było. Mój najmłodszy brat złapał mnie za rękę kiedy schodziłam po schodach.
-Dzień dobry siostrzyczko!- uśmiechnął się szeroko.
-Dzień dobry Mason.- odwzajemniłam jego uśmiech.
Mały zaprowadził mnie na ogród, gdzie siedział już mój tata. Brat puścił moją dłoń biegnąc za motylkiem. Patrzyłam na to z uśmiechem.
Podeszłam do taty od tyłu i zakryłam mu oczy.
-Hmm...- pogłaskał mnie po dłoni. -Delikatne dłonie jak matki... Rosalie.- pocałował mnie w nią.
Uśmiechnęłam się do niego. Tato pociągnął mnie delikatnie za rękę tak, żebym usiadła mu na kolanach. Znów poczułam się jak 6-latka. Nie siedziałam tacie na kolanach od paru, dobrych lat. Zawsze jesteśmy bardzo oficjalni. Ta chwila jest tylko dla nas. Ojciec objął mnie ręką a ja się do niego przytuliłam i położyłam głowę na ramieniu.
-Jesteś szczęśliwa z tym księciem?- zapytał tato z lekkim poirytowaniem.
-Tak tato.- uśmiechnęłam się lekko.
-Zawsze możemy zerwać zaręczyny, a zostaniesz córeczką tatusia.- pocałował mnie w policzek.
Zaśmiałam się na te słowa.
-No co? Wszyscy tak szybko dorastacie... pamiętam jeszcze jak byłaś malutka i interesowało cię wszystko co się ruszało.- zaśmiał się na te wspomnienia. Ja zrobiłam to samo.
-Tak tatku...- westchnęłam.
Kiedy piłam powoli herbatę przypomniało mi się, że umówiłam się z Noah. Nagle zegar wybił 12. Szybko wypiłam herbatę i zerwałam się na równe nogi. Zaczęłam iść w stronę pałacu.
-A ty gdzie idziesz?- zapytał Lucas.
-Jadę w teren.- rzuciłam wchodząc do domu.
Wzięłam swój sprzęt do jazdy i się przebrałam. Zanim poszłam do Zeusa to skierowałam się do kuchni. Schowałam do wiklinowego koszyka piknikowego koc, truskawki, winogron, kawałek ciasta, sok jabłkowy.
Osiodłałam Zeusa i ruszyłam prędko do lasu. W jakieś 20 minut znalazłam się na polanie, na której umówiłam się z Noah. Mały wilkołak leżał na miękkiej trawie. Zeszłam z Zeusa i podeszłam do niego od tyłu. Przestraszyłam go dmuchając mu do ucha.
Szybko ode mnie odskoczył i popatrzył na mnie wściekły. Po chwili zmienił się w człowieka i przytulił się do mnie. Uśmiechnęłam się lekko i również go objęłam.
-Cześć Rosalie.- uśmiechnął się do mnie z dołu.
-Cześć mały.- uklękłam i złapałam go za nos.
Podeszłam do konia i ściągnęłam z niego koszyk.
-Głodny?- rozścieliłam na trawie koc.
-Mhm!- pokiwał głową i rzucił się na koc.
Wyciągnęłam z koszyka owoce, ciasto i sok. Noah na widok truskawek rozpromienił się. Wziął szybko jedną i wyglądał jakby znalazł się w siódmym niebie. Zauważyłam na jego szyi podobny naszyjnik jak mój.
-Skąd go masz..?- wskazałam na wisiorek.
-Ah.. to?- złapał za niego. -Dostałem go od Alfy.
-Mam podobny...- wyciągnęłam go spod bluzki.
Mały wytrzeszczył na niego gały i zaniemówił.
-S-skąd ty go masz?!- złapał za niego zaskoczony.
Zrobiłam wielkie oczy.
-To prezent.- odpowiedziałam szybko.
-A-ale to nie możliwe...- zaczął się zastanawiać.
-Co nie możliwe?- zapytałam zaskoczona.
-Zanim wstąpisz do watahy zostajesz obdarowany takim wisiorkiem... tylko wilkołaki je posiadają. Dzięki nim możesz bez problemu poruszać się po naszej ziemi. To znak mojej watahy.- powiedział patrząc na mnie z lekkim przerażeniem.
-Jak to?- myślałam, że mi się przesłyszało.
-Jeżeli posiadasz naszyjnik Herdu, możesz bezpiecznie się po nim poruszać.- powiedział sam w to nie wierząc. -Skąd to masz? Ktoś ci to dał... a może to ukradłaś?
-Co?! Nie! Noah jak możesz tak w ogóle myśleć?!- oburzyłam się.
-Przepraszam... po prostu jestem ciekawy.- ukorzył się.
Westchnęłam głośno.
-Dostałam go od wilkołaka.- powiedziałam pewnie.
-Jak się nazywał?- zapytał nie ukrywając zaciekawienia.
-Mike...- powiedziała niepewnie.
-Mike..? Nie znam takiego chłopaka.- powiedział zdziwiony.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Czy to znaczy, że on nie żyje? To wystarczyło, żeby popsuł mi się cały humor.
Rozmawialiśmy do późnego wieczora. Wtedy zabrałam swoje rzeczy i wsiadłam na Zeusa kierując się do domu. Droga minęła mi szybko a przyjemne zimne powietrze owiewało moją twarz.
Zmęczona weszłam do domu. Cały czas myślałam o Miku... czy coś mu się stało? Chciałam z kimś o tym porozmawiać. Pomyślałam o Lucasie. Podeszłam do jego drzwi i pukając otworzyłam je, ale nikogo nie było w środku. Wtedy pozostała mi tylko jedna osoba - Matthew. Ruszyłam do jego pokoju.
Miałam zapukać, kiedy z pokoju zaczęły dobiegać kobiece jęki. Zamarłam. Otworzyłam szybko drzwi. W środku zobaczyłam jedną z moich pokojówek podskakującą nagą na księciu. Trzymał ją za biodra i miał zamknięte oczy myśląc wiadomo o czym...
-Co tu się kurwa dzieje?!- wrzasnęłam.
-I dobrze, że zerwała te zaręczyny. Wcale nie chciałem z nią być.- wyżaliłem się Davidowi.
David pochodzi z rodu Emerald - szmaragd. Ma średniej długości czerwone włosy i duże zielone oczy. On także startował do księżniczki. Jednak zawalił, ponieważ ma za miękkie serce.
-Co tu mówisz?!- walnął mnie w pierś. -Jak mogłeś jej to zrobić?!
-Ała! Ty dupku to bolało!- oddałem mu. -Nie moja wina, że się nawinęła ta jej przyjaciółka.
-Podobno już nimi nie są.- powiedział zły David.
-I że to niby moja wina?- spojrzałem na niego oburzony.
-Tak idioto!- warknął.
-Nie moja wina, że nie dałeś rady i wybrała mnie...- chciałem go wkurzyć. Doskonale wiedziałem, że od dawna mu się podoba Rosalie.
Spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem.
-Czy ty chcesz zginąć?- zapytał szorstkim tonem.
-No spróbuj.- zaśmiałem się na co westchnął ciężko.
-Wiesz, że ją kocham odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem. Jest taka idealna, delikatna i piękna.- rozmarzył się.
-Teraz jest wolna. Możesz robić co chcesz... mi nie zależy.- powiedziałem zakładając ręce za głowę.
-A powiedziałeś ojcu, że zerwałeś zaręczyny?
-Zerwałeś zaręczyny?!- krzyknął ojciec materializując się obok mnie.
-Tato! Co ty tu robisz?!- podniosłem się przerażony.
-David wyjdź!- powiedział wskazując na drzwi mój ojciec.
-David zostań!- powiedziałem patrząc na przyjaciela.
-I tak się już zbierałem...- spojrzał na mnie przepraszająco i wyszedł.
-Coś ty sobie myślał?!- krzyknął do mnie ojciec na co wywróciłem oczami.
-Tato... na co te nerwy. Znajdziemy następną.- powiedziałem pewny siebie.
-Czyś ty już kompletnie zwariował?!- powiedział machając rękami.
Zaczął chodzić w jedną i w drugą. Po chwili stanął przede mną i spojrzał mi z grozą w oczy.
-Masz tam wrócić i błagać ją o przebaczenie!
-A jeśli tego nie zrobię?- prychnąłem.
-Jeśli tego nie zrobisz...- zbliżył się niebezpiecznie blisko. -To cię wydziedziczę.
Spojrzał na mnie ostatni raz i zniknął.
~Rosalie~
Odwróciłam się szybko. Na moim łóżku leżał książę Matthew. Miał na sobie białą koszulę rozpiętą do połowy. Szybko wstałam na równe nogi zakładając szlafrok.
-Co ty tutaj robisz?!- zapytałam zdenerwowana.
-Czekałem na ciebie.- podniósł się w górę i podszedł do mnie z uśmiechem.
-Powiedziałam ci już, że zrywam zaręczyny!- odsunęłam się o krok wpadając na ścianę. Ja to mam szczęście!
-Oj... Rose.- zaczął bawić się kosmykiem moich białych włosów. -Nie podejmuj pochopnie takich ważnych decyzji.
-To nie była pochopna decyzja!- powiedziałam stanowczo.
Mat położył rękę na wysokości mojej głowy i pogłaskał mnie po policzku. Spuściłam onieśmielona wzrok. On na to uśmiechnął się szeroko.
-Proszę... wybacz mi... błagam.- zaczął całować mnie od policzka po obojczyk. -Zrobię wszystko Rasalie...- nie przestawał mnie całować.
Oddychałam ciężko pod jego pieszczotami. Starałam mu się nie poddać. Trzymałam ręce na jego ramionach.
-Tylko ciebie widzę... ona nic dla mnie nie znaczyła.- powiedział całując mnie w dekolt.
-P-przestań... Ruby.- westchnęłam głośno.
Matthew wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Moje ręce dał mi nad głowę i trzymał je jedną ręką. Drugą rozwiązał mi szlafrok. Włożył rękę pod moją krótką sukienkę. Jęknęłam cicho. Mat podniósł się w górę i pocałował mnie w usta.
-Powiedz moje imię...- szepnął mi na ucho.
-M-matthew...- powiedziałam wykończona.
Książę puścił moje ręce i dotknął kciukiem moich ust.
-Uwielbiam jak to mówisz...- pocałował mnie namiętnie.
Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam go odtrącić mimo tego co mi zrobił. Jednak jest mężczyzną i potrzebuje czułości ze strony kobiety a ja mu tego nie dawałam.
Ułożyłam głowę wygodnie na jego nie unoszącej się klatce piersiowej. Mat objął mnie ramieniem i pogłaskał po plecach. Szybko zasnęłam w jego ramionach.
Kiedy rano się obudziłam Matthew spał koło mnie. Przypomniała mi się wczorajsza noc. Wstałam do pozycji siedzącej. Spojrzałam na śpiącego obok mnie chłopaka. Wyglądał uroczo kiedy spał.
Czy mogę mu po tym wszystkim zaufać?
Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki się odświeżyć. Przebrałam się w białą, skromną sukienkę do ziemi, która zdobiona była złotą nicią. Włosy spięłam w koka. Parę niesfornych pasem włosów okalało moją twarz. Na szyi zawiesiłam naszyjnik od Mika.
Gdy wyszłam z łazienki Mata już nie było. Mój najmłodszy brat złapał mnie za rękę kiedy schodziłam po schodach.
-Dzień dobry siostrzyczko!- uśmiechnął się szeroko.
-Dzień dobry Mason.- odwzajemniłam jego uśmiech.
Mały zaprowadził mnie na ogród, gdzie siedział już mój tata. Brat puścił moją dłoń biegnąc za motylkiem. Patrzyłam na to z uśmiechem.
Podeszłam do taty od tyłu i zakryłam mu oczy.
-Hmm...- pogłaskał mnie po dłoni. -Delikatne dłonie jak matki... Rosalie.- pocałował mnie w nią.
Uśmiechnęłam się do niego. Tato pociągnął mnie delikatnie za rękę tak, żebym usiadła mu na kolanach. Znów poczułam się jak 6-latka. Nie siedziałam tacie na kolanach od paru, dobrych lat. Zawsze jesteśmy bardzo oficjalni. Ta chwila jest tylko dla nas. Ojciec objął mnie ręką a ja się do niego przytuliłam i położyłam głowę na ramieniu.
-Jesteś szczęśliwa z tym księciem?- zapytał tato z lekkim poirytowaniem.
-Tak tato.- uśmiechnęłam się lekko.
-Zawsze możemy zerwać zaręczyny, a zostaniesz córeczką tatusia.- pocałował mnie w policzek.
Zaśmiałam się na te słowa.
-No co? Wszyscy tak szybko dorastacie... pamiętam jeszcze jak byłaś malutka i interesowało cię wszystko co się ruszało.- zaśmiał się na te wspomnienia. Ja zrobiłam to samo.
-Tak tatku...- westchnęłam.
Kiedy piłam powoli herbatę przypomniało mi się, że umówiłam się z Noah. Nagle zegar wybił 12. Szybko wypiłam herbatę i zerwałam się na równe nogi. Zaczęłam iść w stronę pałacu.
-A ty gdzie idziesz?- zapytał Lucas.
-Jadę w teren.- rzuciłam wchodząc do domu.
Wzięłam swój sprzęt do jazdy i się przebrałam. Zanim poszłam do Zeusa to skierowałam się do kuchni. Schowałam do wiklinowego koszyka piknikowego koc, truskawki, winogron, kawałek ciasta, sok jabłkowy.
Osiodłałam Zeusa i ruszyłam prędko do lasu. W jakieś 20 minut znalazłam się na polanie, na której umówiłam się z Noah. Mały wilkołak leżał na miękkiej trawie. Zeszłam z Zeusa i podeszłam do niego od tyłu. Przestraszyłam go dmuchając mu do ucha.
Szybko ode mnie odskoczył i popatrzył na mnie wściekły. Po chwili zmienił się w człowieka i przytulił się do mnie. Uśmiechnęłam się lekko i również go objęłam.
-Cześć Rosalie.- uśmiechnął się do mnie z dołu.
-Cześć mały.- uklękłam i złapałam go za nos.
Podeszłam do konia i ściągnęłam z niego koszyk.
-Głodny?- rozścieliłam na trawie koc.
-Mhm!- pokiwał głową i rzucił się na koc.
Wyciągnęłam z koszyka owoce, ciasto i sok. Noah na widok truskawek rozpromienił się. Wziął szybko jedną i wyglądał jakby znalazł się w siódmym niebie. Zauważyłam na jego szyi podobny naszyjnik jak mój.
-Skąd go masz..?- wskazałam na wisiorek.
-Ah.. to?- złapał za niego. -Dostałem go od Alfy.
-Mam podobny...- wyciągnęłam go spod bluzki.
Mały wytrzeszczył na niego gały i zaniemówił.
-S-skąd ty go masz?!- złapał za niego zaskoczony.
Zrobiłam wielkie oczy.
-To prezent.- odpowiedziałam szybko.
-A-ale to nie możliwe...- zaczął się zastanawiać.
-Co nie możliwe?- zapytałam zaskoczona.
-Zanim wstąpisz do watahy zostajesz obdarowany takim wisiorkiem... tylko wilkołaki je posiadają. Dzięki nim możesz bez problemu poruszać się po naszej ziemi. To znak mojej watahy.- powiedział patrząc na mnie z lekkim przerażeniem.
-Jak to?- myślałam, że mi się przesłyszało.
-Jeżeli posiadasz naszyjnik Herdu, możesz bezpiecznie się po nim poruszać.- powiedział sam w to nie wierząc. -Skąd to masz? Ktoś ci to dał... a może to ukradłaś?
-Co?! Nie! Noah jak możesz tak w ogóle myśleć?!- oburzyłam się.
-Przepraszam... po prostu jestem ciekawy.- ukorzył się.
Westchnęłam głośno.
-Dostałam go od wilkołaka.- powiedziałam pewnie.
-Jak się nazywał?- zapytał nie ukrywając zaciekawienia.
-Mike...- powiedziała niepewnie.
-Mike..? Nie znam takiego chłopaka.- powiedział zdziwiony.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Czy to znaczy, że on nie żyje? To wystarczyło, żeby popsuł mi się cały humor.
Rozmawialiśmy do późnego wieczora. Wtedy zabrałam swoje rzeczy i wsiadłam na Zeusa kierując się do domu. Droga minęła mi szybko a przyjemne zimne powietrze owiewało moją twarz.
Zmęczona weszłam do domu. Cały czas myślałam o Miku... czy coś mu się stało? Chciałam z kimś o tym porozmawiać. Pomyślałam o Lucasie. Podeszłam do jego drzwi i pukając otworzyłam je, ale nikogo nie było w środku. Wtedy pozostała mi tylko jedna osoba - Matthew. Ruszyłam do jego pokoju.
Miałam zapukać, kiedy z pokoju zaczęły dobiegać kobiece jęki. Zamarłam. Otworzyłam szybko drzwi. W środku zobaczyłam jedną z moich pokojówek podskakującą nagą na księciu. Trzymał ją za biodra i miał zamknięte oczy myśląc wiadomo o czym...
-Co tu się kurwa dzieje?!- wrzasnęłam.
"Blue Moon" - Rozdział 3
W sieci przywiązanej do gałęzi znajdował się mały wilkołak. Wył przerażony i skomlał głośno.
Patrzyłam zaskoczona na niego. Co on tu robi? Ostatnim wilkołakiem, który znalazł się na naszej ziemi był Mike. W sumie... to ten mały jest do niego bardzo podobny.
-Cicho! Cicho! Bo ktoś cię usłyszy!- wskoczyłam z gracją na gałąź, do której przywiązany był wilk.
Zaczęłam powoli przecinać linę. Kiedy to zrobiłam wilkołak spadł z łomotem na ziemię i zaczął machać łapami we wszystkie strony jeszcze bardziej się zaplątując.
Stanęłam koło niego patrząc posępnie i zagwizdałam na palcach. Zeus w mniej niż minutę znalazł się obok mnie. Wyciągnęłam spod siodła nóż, którym powoli rozcinałam sidła.
-"Wpakujesz nas w kłopoty Rosalie."- pomyślał Zeus.
-Nie martw się o mnie... przestań się w końcu ruszać bo ci zrobię krzywdę!- warknęłam do wilka.
Mały wilkołak momentalnie przestał się kręcić i zaskomlał cicho.
-"P-przepraszam."- pomyślał dziecięcym głosikiem.
-Nic się nie stało.- skończyłam rozcinać sidła a on wygramolił się z nich i otrzepał.
-"Dziękuję."
-Lepiej na siebie uważaj!- pogroziłam mu palcem. -Co by było jakby znalazł cię inny wampir?! Mógłby cię zabić!
Spojrzał na mnie zaskoczony po czym się skulił.
-Oh... już przestań.- powiedziałam zrezygnowana i usiadłam obok niego.
Odsunął się zaskoczony. Zapewne nigdy nie miał do czynienia z wampirem. Spojrzałam na jego łapę, na którą kulał. Krwawiła. Musiał się gdzieś przeciąć.
-Daj. Zobaczę twoją łapę.- podałam mu dłoń.
Popatrzył na mnie swoimi szeroko rozwartymi wilczymi oczami.
-No dalej... uratowałam cię więc nie musisz się mnie bać.- powiedziałam biorąc do ręki jego łapę.
Była na niej spora rana. Wypływało z niej krwi. Zapach jego krwi roznosił się dookoła. Odczuwałam głód bo od dawna nie jadłam. Jednak oparłam się temu.
-Mia niverso...- szepnęłam pod nosem i delikatnie palcem wskazującym przejechałam po jego ranie.
Patrzył z niedowierzaniem jak rana znika. To jedna z moich umiejętności. Jednak jest przekazywana ona tylko w naszej rodzinie. Potrafię leczyć nawet najgorsze rany.
Wilkołak wyrwał zaskoczony przednią łapę i stanął na wszystkich nogach. Kiedy zorientował się, że wszystko w porządku spojrzał na mnie i rzucił się w ucieczkę. Nie zaskoczyło mnie to. Patrzyłam tylko jak się oddalał.
-"Co za niewdzięczny bachor!"- warknął Zeus.
-To nic... miał prawo. Jest młody i chyba się zgubił. Nie powinno go tu być.- mruknęłam i wstałam.
Poszłam szukać dalej. Moją zdobyczą okazał się biały królik. Wbiłam w niego swoje kły a moje oczy zrobiły się całe czarne. Cudowna ciecz dostała się do mojego żołądka.
Kiedy byłam już nakarmiona miałam zamiar pojeździć jeszcze po lesie.
Kiedy włożyłam nogę w strzemię i już miałam wsiąść na Zeusa usłyszałam za sobą poruszenie krzaków. Szybko zeszłam z Zeusa i wzięłam do ręki łuk namierzając w dane miejsce.
Nagle z krzaków wyszedł ten sam wilkołak, którego wcześniej uratowałam. Ściągnęłam go z muszki.
-Boże. Wystraszyłeś mnie!- powiedziałam z wyrzutem odkładając łuk.
Wilk rzucił mi przed nogi czarnego, dużego zająca. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale tam już stał chłopczyk o oliwkowej skórze i czarnych jak węgiel włosach.
-Dziękuję...- powiedział niewinnie a ja nadal patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie ma za co... jesteś głodny?- podniosłam królika w górę za tylnie łapy a chłopczyk spojrzał na mnie zaskoczony po czym energicznie zaczął kiwać głową.
Na mniejszej polanie w lasie przygotowałam miejsce na ognisko po czym je rozpaliłam. Obdarłam zająca ze skóry i zaczęłam piec jego mięso nad ogniskiem. Chłopiec przyglądał się mi uważnie.
-Proszę.- podałam mu opieczone mięso.
Zaczął je łapczywie jeść a ja patrzyłam na niego szeroko uśmiechnięta. Jest uroczym dzieckiem. Zeus obok nas jadł trawę zajęty sobą.
-Jak się nazywasz?- zapytałam nagle.
-Jestem Noah.- uśmiechnął się szeroko z mięsem między zębami.
Zaśmiałam się głośno widząc to. Noah spojrzał na mnie zdziwiony nie wiedząc o co chodzi.
-Ja jestem Rose...- uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-I jesteś wampirem?- zapytał nieśmiało.
-Tak...
Nie mówił nic przez chwilę zastanawiając się nad czymś.
-Nie zachowujesz się jak one... są złe i zabijają ludzi.- powiedział smutno.
-Nie wszystkie Noah...- spojrzałam na niego zmartwiona.
-Tak! Ty jesteś miła!- przytulił się do mnie.
Patrzyłam na niego zaskoczona po czym objęłam ramieniem.
-Nie powinieneś wracać do rodziców?- zapytałam.
-Moi rodzice nie żyją...- powiedział smutno patrząc się w ognisko.
Zrobiło mi się głupio.
-J-ja przepraszam... nie wiedziałam.- powiedziałam skruszona jego historią.
-To nic... mam braciszka, który się mną opiekuje.- uśmiechnął się szeroko.
Wtulił się we mnie a ja go przytuliłam. Był taki ciepły a jego serce biło... zupełnie jak Mike.
-Może kiedyś was poznam...- uśmiechnął się z dołu.
Spojrzałam na niego czule i się uśmiechnęłam.
-To raczej nie możliwe Noah...- pogłaskałam go po czuprynie.
-Masz rację...- westchnął.
Spojrzałam na niego z góry czule. Wyglądał na bardzo zawiedzionego. Chciałam mu poprawić humor.
-Chciałbyś coś zobaczyć?- zapytałam z pokrzepiającym uśmiechem.
Popatrzył na mnie zaskoczony po czym szybko pokiwał głową. Wstałam i zgasiłam ognisko nogą po czym wsiadłam na Zeusa.
-Chodź.- podałam mu rękę z góry.
Spojrzał na mnie niepewnie po czym podał swoją rękę. Wciągnęłam go na górę i posadziłam przed sobą w siodle.
-Jeździłeś kiedyś?- zapytałam.
-Nigdy... widziałem jedynie wolne konie, które biegały po polanach.- powiedział.
-Trzymaj się.- powiedziałam szybko ruszając.
-Łaaa!- krzyknął przerażony na co się zaśmiałam.
Przebijaliśmy się między drzewami, aż dotarliśmy na tą samą piękną polanę, na której poznałam się z Mikiem. Nadal było widać stąd góry.
-Łał...- powiedział cicho.
-Podoba ci się?- zapytałam z dumnym uśmiechem.
-Bardzo!- wyszczerzył się.
Zeszłam z Zeusa i ściągnęłam na ziemie Noah. Zaczął biegać w kółko. Ja za to stanęłam wpatrując się w coś co już od dawna nie istniało.
Przed moimi oczami stanęły te wszystkie piękne chwile, które tutaj spędziłam z moją pierwszą i jedyną miłością. Chodziliśmy za ręce, biegaliśmy bez celu, rozmawialiśmy o wielu głupotach. Raz nawet zrobiłam mu wianek, który nosił na głowie przez cały dzień. Uśmiechnęłam się mimowolnie na te piękne wspomnienia. Zeus trącił mnie swoim nosem na co wróciłam do rzeczywistości.
-"Znów o nim myślisz..."- nadmienił.
-Tak... myślę o nim i tęsknie..- powiedziałam kładąc sobie jego pysk na ramieniu i głaszcząc go w jego ulubionym miejscu - nosie.
-"Taka piękna... nie wiedział co tracił"- powiedział Zeus.
Zaśmiałam się i pocałowałam go w nos.
-Dziękuję za otuchę...- uśmiechnęłam się.
-"Bo się zarumienię..."- prychnął.
Nagle oboje usłyszeliśmy donośne wycie po drugiej stronie rzeki. Zeus wyprostował się i nastawił uszy. Spojrzałam na Noah, który uśmiechnął się szeroko.
-Muszę już wracać.- uśmiechnął się do mnie życzliwie po czym podbiegł i przytulił. -Dziękuję Rose. Spotkajmy się tu jutro po południu.
Odbiegł ode mnie przemieniając się po drodze w wilkołaka. Kiedy wsiadłam na Zeusa usłyszałam jedynie jego wycie. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę domu. Na niebie świeciły już gwiazdy. Było je stąd idealnie widać.
Wróciłam do domu i pierwsze co to wzięłam długą gorącą kąpiel. Wyszłam z łazienki w prześwitującej pidżamie i podeszłam do toaletki, żeby rozczesać moje długie włosy.
-Witaj księżniczko.- usłyszałam za sobą.
Patrzyłam zaskoczona na niego. Co on tu robi? Ostatnim wilkołakiem, który znalazł się na naszej ziemi był Mike. W sumie... to ten mały jest do niego bardzo podobny.
-Cicho! Cicho! Bo ktoś cię usłyszy!- wskoczyłam z gracją na gałąź, do której przywiązany był wilk.
Zaczęłam powoli przecinać linę. Kiedy to zrobiłam wilkołak spadł z łomotem na ziemię i zaczął machać łapami we wszystkie strony jeszcze bardziej się zaplątując.
Stanęłam koło niego patrząc posępnie i zagwizdałam na palcach. Zeus w mniej niż minutę znalazł się obok mnie. Wyciągnęłam spod siodła nóż, którym powoli rozcinałam sidła.
-"Wpakujesz nas w kłopoty Rosalie."- pomyślał Zeus.
-Nie martw się o mnie... przestań się w końcu ruszać bo ci zrobię krzywdę!- warknęłam do wilka.
Mały wilkołak momentalnie przestał się kręcić i zaskomlał cicho.
-"P-przepraszam."- pomyślał dziecięcym głosikiem.
-Nic się nie stało.- skończyłam rozcinać sidła a on wygramolił się z nich i otrzepał.
-"Dziękuję."
-Lepiej na siebie uważaj!- pogroziłam mu palcem. -Co by było jakby znalazł cię inny wampir?! Mógłby cię zabić!
Spojrzał na mnie zaskoczony po czym się skulił.
-Oh... już przestań.- powiedziałam zrezygnowana i usiadłam obok niego.
Odsunął się zaskoczony. Zapewne nigdy nie miał do czynienia z wampirem. Spojrzałam na jego łapę, na którą kulał. Krwawiła. Musiał się gdzieś przeciąć.
-Daj. Zobaczę twoją łapę.- podałam mu dłoń.
Popatrzył na mnie swoimi szeroko rozwartymi wilczymi oczami.
-No dalej... uratowałam cię więc nie musisz się mnie bać.- powiedziałam biorąc do ręki jego łapę.
Była na niej spora rana. Wypływało z niej krwi. Zapach jego krwi roznosił się dookoła. Odczuwałam głód bo od dawna nie jadłam. Jednak oparłam się temu.
-Mia niverso...- szepnęłam pod nosem i delikatnie palcem wskazującym przejechałam po jego ranie.
Patrzył z niedowierzaniem jak rana znika. To jedna z moich umiejętności. Jednak jest przekazywana ona tylko w naszej rodzinie. Potrafię leczyć nawet najgorsze rany.
Wilkołak wyrwał zaskoczony przednią łapę i stanął na wszystkich nogach. Kiedy zorientował się, że wszystko w porządku spojrzał na mnie i rzucił się w ucieczkę. Nie zaskoczyło mnie to. Patrzyłam tylko jak się oddalał.
-"Co za niewdzięczny bachor!"- warknął Zeus.
-To nic... miał prawo. Jest młody i chyba się zgubił. Nie powinno go tu być.- mruknęłam i wstałam.
Poszłam szukać dalej. Moją zdobyczą okazał się biały królik. Wbiłam w niego swoje kły a moje oczy zrobiły się całe czarne. Cudowna ciecz dostała się do mojego żołądka.
Kiedy byłam już nakarmiona miałam zamiar pojeździć jeszcze po lesie.
Kiedy włożyłam nogę w strzemię i już miałam wsiąść na Zeusa usłyszałam za sobą poruszenie krzaków. Szybko zeszłam z Zeusa i wzięłam do ręki łuk namierzając w dane miejsce.
Nagle z krzaków wyszedł ten sam wilkołak, którego wcześniej uratowałam. Ściągnęłam go z muszki.
-Boże. Wystraszyłeś mnie!- powiedziałam z wyrzutem odkładając łuk.
Wilk rzucił mi przed nogi czarnego, dużego zająca. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale tam już stał chłopczyk o oliwkowej skórze i czarnych jak węgiel włosach.
-Dziękuję...- powiedział niewinnie a ja nadal patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie ma za co... jesteś głodny?- podniosłam królika w górę za tylnie łapy a chłopczyk spojrzał na mnie zaskoczony po czym energicznie zaczął kiwać głową.
Na mniejszej polanie w lasie przygotowałam miejsce na ognisko po czym je rozpaliłam. Obdarłam zająca ze skóry i zaczęłam piec jego mięso nad ogniskiem. Chłopiec przyglądał się mi uważnie.
-Proszę.- podałam mu opieczone mięso.
Zaczął je łapczywie jeść a ja patrzyłam na niego szeroko uśmiechnięta. Jest uroczym dzieckiem. Zeus obok nas jadł trawę zajęty sobą.
-Jak się nazywasz?- zapytałam nagle.
-Jestem Noah.- uśmiechnął się szeroko z mięsem między zębami.
Zaśmiałam się głośno widząc to. Noah spojrzał na mnie zdziwiony nie wiedząc o co chodzi.
-Ja jestem Rose...- uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-I jesteś wampirem?- zapytał nieśmiało.
-Tak...
Nie mówił nic przez chwilę zastanawiając się nad czymś.
-Nie zachowujesz się jak one... są złe i zabijają ludzi.- powiedział smutno.
-Nie wszystkie Noah...- spojrzałam na niego zmartwiona.
-Tak! Ty jesteś miła!- przytulił się do mnie.
Patrzyłam na niego zaskoczona po czym objęłam ramieniem.
-Nie powinieneś wracać do rodziców?- zapytałam.
-Moi rodzice nie żyją...- powiedział smutno patrząc się w ognisko.
Zrobiło mi się głupio.
-J-ja przepraszam... nie wiedziałam.- powiedziałam skruszona jego historią.
-To nic... mam braciszka, który się mną opiekuje.- uśmiechnął się szeroko.
Wtulił się we mnie a ja go przytuliłam. Był taki ciepły a jego serce biło... zupełnie jak Mike.
-Może kiedyś was poznam...- uśmiechnął się z dołu.
Spojrzałam na niego czule i się uśmiechnęłam.
-To raczej nie możliwe Noah...- pogłaskałam go po czuprynie.
-Masz rację...- westchnął.
Spojrzałam na niego z góry czule. Wyglądał na bardzo zawiedzionego. Chciałam mu poprawić humor.
-Chciałbyś coś zobaczyć?- zapytałam z pokrzepiającym uśmiechem.
Popatrzył na mnie zaskoczony po czym szybko pokiwał głową. Wstałam i zgasiłam ognisko nogą po czym wsiadłam na Zeusa.
-Chodź.- podałam mu rękę z góry.
Spojrzał na mnie niepewnie po czym podał swoją rękę. Wciągnęłam go na górę i posadziłam przed sobą w siodle.
-Jeździłeś kiedyś?- zapytałam.
-Nigdy... widziałem jedynie wolne konie, które biegały po polanach.- powiedział.
-Trzymaj się.- powiedziałam szybko ruszając.
-Łaaa!- krzyknął przerażony na co się zaśmiałam.
Przebijaliśmy się między drzewami, aż dotarliśmy na tą samą piękną polanę, na której poznałam się z Mikiem. Nadal było widać stąd góry.
-Łał...- powiedział cicho.
-Podoba ci się?- zapytałam z dumnym uśmiechem.
-Bardzo!- wyszczerzył się.
Zeszłam z Zeusa i ściągnęłam na ziemie Noah. Zaczął biegać w kółko. Ja za to stanęłam wpatrując się w coś co już od dawna nie istniało.
Przed moimi oczami stanęły te wszystkie piękne chwile, które tutaj spędziłam z moją pierwszą i jedyną miłością. Chodziliśmy za ręce, biegaliśmy bez celu, rozmawialiśmy o wielu głupotach. Raz nawet zrobiłam mu wianek, który nosił na głowie przez cały dzień. Uśmiechnęłam się mimowolnie na te piękne wspomnienia. Zeus trącił mnie swoim nosem na co wróciłam do rzeczywistości.
-"Znów o nim myślisz..."- nadmienił.
-Tak... myślę o nim i tęsknie..- powiedziałam kładąc sobie jego pysk na ramieniu i głaszcząc go w jego ulubionym miejscu - nosie.
-"Taka piękna... nie wiedział co tracił"- powiedział Zeus.
Zaśmiałam się i pocałowałam go w nos.
-Dziękuję za otuchę...- uśmiechnęłam się.
-"Bo się zarumienię..."- prychnął.
Nagle oboje usłyszeliśmy donośne wycie po drugiej stronie rzeki. Zeus wyprostował się i nastawił uszy. Spojrzałam na Noah, który uśmiechnął się szeroko.
-Muszę już wracać.- uśmiechnął się do mnie życzliwie po czym podbiegł i przytulił. -Dziękuję Rose. Spotkajmy się tu jutro po południu.
Odbiegł ode mnie przemieniając się po drodze w wilkołaka. Kiedy wsiadłam na Zeusa usłyszałam jedynie jego wycie. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę domu. Na niebie świeciły już gwiazdy. Było je stąd idealnie widać.
Wróciłam do domu i pierwsze co to wzięłam długą gorącą kąpiel. Wyszłam z łazienki w prześwitującej pidżamie i podeszłam do toaletki, żeby rozczesać moje długie włosy.
-Witaj księżniczko.- usłyszałam za sobą.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)




