*Subaru*
Boże! Jak ja się czuję! Jak jakieś gówno. Wszystko mnie boli. Niech to się już skończy. Cały się trzęsę i nie mogę wstać z tej walonej kanapy. Podniosłem się lekko w górę tylko po to, żeby zaraz znów upaść na kanapę.
Wygoniłem Ayane, a przecież jej potrzebuję. Jaki ze mnie idiota. Do tego nie mam pojęcia gdzie są lekarstwa. Chociaż o to mogłem ją zapytać. Nie! Odwołałaby wyjście z przyjaciółką a tego bym nie chciał.
Może zadzwonię do ojca? Z trudem podniosłem się w górę, żeby sięgnąć po telefon. Wybrałem jego numer i przyłożyłem telefon do ucha. Cholera! Nie odbiera. Próbowałem jeszcze parę, ale nie odbierał.
Leżałem dłuższy czas wpatrując się w sufit. Już dawno się tak źle nie czułem. Mogłem zrobić tylko jedno.
Podniosłem się w górę i wybrałem numer Ayane. Przyłożyłem telefon do ucha i kiedy tylko usłyszałem pierwszy sygnał zakręciło mi się w głowie i upadłem na podłogę.
*Ayane*
-Halo? Słyszysz mnie?! Subaru!- powiedziałam do telefonu, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
Zerwałam się z miejsca. Zostawiłam pieniądze na stole i wybiegłam pośpiesznie z kawiarni nic nie mówiąc Kimiko.
Co się stało? Cały czas wołałam jego imię do telefonu, ale zorientowałam się, że mój telefon się rozładował.
-Szlak!- krzyknęłam.
Biegłam tak szybko jak tylko mogłam.
Wbiegłam do wieżowca i zaczęłam pośpiesznie wciskać przycisk windy. Wbiegłam do niej jako oparzona. Nacisnęłam najwyższe piętro i czekałam.
Wydawało mi się, że siedzę w tej windzie nieskończoność. Kiedy tylko drzwi się otworzyły wybiegłam z niej i otworzyłam szybko drzwi od domu.
-Subaru!- wydarłam się.
Subaru siedział na podłodze ciężko oddychając.
-Hej... co ci jest?- zapytałam zmartwiona kucając obok niego.
-Dlaczego zostawiłaś przyjaciółkę samą?!- wydarł się na mnie dysząc.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Jak to dlaczego?! Dzwoniłeś do mnie! Czy ty widzisz jak ty wyglądasz?!- pomogłam mu usiąść na kanapie.
-Nie widzę...
-No właśnie! Wyglądasz jakby ktoś cię skopał i na domiar przyłożył ci w twarz. Chodź.- pomogłam mu wstać.
Pod ramię zaprowadziłam go do pokoju. Wydawało mi się, że z każdym krokiem Subaru robił się cięższy.
"Położyłam" go na łóżku (to było bardziej na zasadzie wrzucenia) i położyłam mu dłoń na czole.
-Jesteś rozpalony...- powiedziałam przerażona.
-Co mi jest?
-Masz gorączkę...- oznajmiłam. -Poczekaj tu chwilę.- wybiegłam z pokoju i zmoczyłam swoją ulubioną bandamkę zimną wodą.
Z kuchni wzięłam termometr. Wróciłam do niego i usiadłam na skraju łóżka kładąc mu na głowie zimną chustę.
-Co to?- westchnął z ulgą.
-Zbije twoją gorączkę... a teraz zmierzę ci temperaturę. Możesz rozpiąć koszule?- zapytałam.
Przeniósł swoje dłonie na klatkę piersiową i złapał za guzik, jednak jego ręce tak się trzęsły, że nie był w stanie nic zrobić.
Zacisnęłam szczękę i rozpięłam trochę jego koszule od góry. Włożyłam mu termometr pod pachę. Kiedy zapikał wyciągnęłam go.
-39,6.- westchnęłam i na niego spojrzałam.
Widziałam jak się męczył. Jego koszula była cała spocona. Rozpięłam ją z trudem do końca i ściągnęłam z niego. Jego mięśnie brzucha były idealne. Przez chwilę się na nie zapatrzyłam, ale szybko wróciłam do rzeczywistości.
Założyłam mu świeżą koszulkę i poszłam do kuchni po tabletki i wodę.
-Weź... pomoże ci.- usiadłam na brzegu łóżka.
Musiałam mu pomóc je wziąć bo się strasznie trząsł. Cały czas ocierałam jego pot z twarzy bandamką zmoczoną świeżą lodowatą wodą. Podstawiłam sobie pod łóżko krzesło.
-Lepiej..?- zapytałam, ale nie odpowiedział. Zasnął.
Siedziałam przy nim przez pół nocy. Nawet nie pamiętam kiedy zasnęłam.
*Subaru*
Obudziłem się. Czułem się już lepiej... gdy podniosłem się i zobaczyłem Ayane śpiącą na krześle przypomniałem sobie co się stało. Zarumieniłem się co było do mnie nie podobne. Położyłem ją na łóżku i lekko pocałowałem w policzek.
-Dobranoc...
Ayane przekręciła się lekko odwracając do mnie plecami cicho mrucząc. Uśmiechnęłam się delikatnie na ten widok i poszedłem do kuchni zrobić jej śniadanie.
*Ayane*
Obudziłam się w nieznanym mi łóżku. Przekręciłam się lekko i wtuliłam w miękką poduszkę. Kiedy się zorientowałam, że śpię w łóżku Subaru podskoczyłam do pozycji siedzącej. Spojrzałam na miejsce obok, ale Subaru nie było. Wstałam szybko.
-Subaru gdzie...- nie dokończyłam.
Zobaczyłam jak na patelni podrzuca naleśniki i coś sobie podśpiewuje pod nosem. Pięknie pachniało w całym domu.
-No cześć. Wyspałaś się?
-Niezbyt...- mruknęłam przeciągając się.
-Głodna?
-Bardzo.- uśmiechnęłam się siadając na blacie.
-Lubisz naleśniki, no nie?
-Pewnie.
-To dla ciebie.- podał mi talerz.
-Naprawdę?- na mojej twarzy pojawił się promienisty uśmiech.
-Mhm.- podał mi dżem malinowy.
-Jak to jest, że tak dobrze mnie znasz nie znając mnie.- zaśmiałam się siadając przy stole.
-Instynkt kochana.- zaśmiał się.
-Tak...- wgryzłam się w naleśnika brudząc się dżemem.
-Smacznego.
-Dziękuję.- uśmiechnęłam się do niego ocierając palcem dżem i zlizując go z palca.
Subaru poszedł dalej smażyć naleśniki. Miło z jego strony, że to dla mnie robi. Uważam, że jest dobrym bratem. Ufam mu jak mało komu.
Po zjedzeniu wspólnego śniadania usiedliśmy razem na kanapie i oglądaliśmy serial.
-Dzięki za pomoc... gdyby nie ty to nie wiem co by się stało...
-Ah... nie przesadzaj...- mruknęłam opierając głowę o jego ramie i ziewnęłam.
-Nie przesadzam.
-Musisz bardziej na mnie polegać...- powiedziałam cicho.
-Dobrze...
Wtuliłam się w jego ramie i zasnęłam.
*Subaru*
Po chwili ktoś zadzwonił do drzwi. Zaniosłem Ayane do jej pokoju i pobiegłem otworzyć.
Przed drzwiami stała śliczna, drobna blondynka o oczach niebieskich jak ocean. Kiedy go zobaczyła otworzyła szeroko swoje duże oczy i zaniemówiła. Po chwili sprawdziła numer drzwi.
-C-co ty tutaj robisz? Gdzie jest Ayane?
-Śpi w pokoju... a co?- odpowiedziałam zdezorientowany.
-Ale co ty robisz w domu Ayane?
-Uh... nie mówiła ci?
-Eh... nie?
-Bo wiesz, ja...- myślałem czy jej powiedzieć. Jeśli Ayane tego nie zrobiła to chyba miała powód. -Pomagam jej w lekcjach.
-A-aha...- powiedziała zaskoczona. -Mogę wejść?
-Tak...
-Um... gdzie ona jest?- zapytała Kimiko.
Po chwili ciszy drzwi pokoju Ayane się otworzyły. Wyszła zaspana przeciągając się.
-Subaru gdzie ty...- nie dokończyła widząc jej przyjaciółkę w pokoju.
*Ayane*
-K-kimiko?!- powiedziałam zaskoczona patrząc na nią.
-Tak ja!- powiedziała wkurzona. -Jak mogłaś mnie wczoraj zostawić samą z Yoshidą co? Powiedział, że wybiegłaś jak oparzona z lokalu...
-J-ja... przypomniało mi się, że nie wyłączyłam żelazka!
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Dobra... ale ten co tutaj robi?
Spojrzałam na Subaru spanikowana.
-Wpadłem bo mieszkam niedaleko i akurat przechodziłem. Wytłumaczyłem Ayu trochę z chemii...
-T-tak... właśnie!- dziękowałam mu w myślach. Nie chciałam, żeby Kimi wiedziała, że mieszkam z chłopakiem, który jej się podoba.
-No... ja muszę już iść.- mruknął i wziął swoją kurtkę.
-Subaru!- krzyknęłam za nim.
Odwrócił się i spojrzał mi w oczy posyłając mi jeden ze swoich uśmiechów mówiący "o nic się nie martw" i wyszedł.
-Nie mówiłaś, że macie dobre relacje...- powiedziała Kimiko.
-Bo nie mamy...
-Jak to możliwe, że widzę cię w jednym pokoju z chłopakiem a ty nie chcesz go pobić albo zabić?- zapytała zaskoczona Kimi.
-To nie tak...- powiedziałam sama pogubiona w kłamstwach.
-Nie, rozumiem... powoli się do nich przekonujesz!- ucieszyła się.
-C-co? Wcale, że nie! Nadal ich wszystkich nienawidzę!
-Fiu, fiu.... jak sobie chcesz.- wystawiła mi język.
-Kimiko!
sobota, 27 lutego 2016
"I Hate Men!" - Rozdział 4
-Naprawdę?
-Uważam, że jesteś interesujący.- uśmiechnęłam się do niego.
-Uh... Okej...
-Kurcze... nie w tym sensie.- zarumieniłam się delikatnie zakrywając usta dłonią.
-Nie... po prostu to tak jakbym ja powiedział, że jestem gejem po tylu latach podrywania dziewczyn... to dla mnie szok...
Zaśmiałam się.
-Jesteś inny niż reszta.
-Serio? Jestem gorszy?- zaśmiał się.
-Nie... lubię innych.- spojrzałam na niego nieśmiało.
-Uh... ale w czym ja jestem inny?
-Nie wiem... tobie potrafię zaufać a im nie.- westchnęłam cicho.
-Aha... może dlatego że jestem szczery?
-Pewnie tak.- uśmiechnęłam się. -Wiem, że mnie nie okłamiesz.
-Nie mam po co...
Zaśmiałam się krótko.
-Taaak. Ale ty mi raczej nie ufasz...
-Ufam...
Szeroko otwartymi oczami na niego spojrzałam.
-Um... miło to słyszeć.
-Haha. Bo również nie masz po co mnie okłamywać.
-Skąd wiesz... nie znasz mnie.- mruknęłam.
-No... jesteś szczera bo mnie nienawidzisz.
Zaśmiałam się.
-Tu masz rację Subaru.- wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku swojego pokoju. -Nie zapomnij o swoim obiedzie.- uśmiechnęłam się a on jak oparzony ruszył do kuchni po swój talerz.
Mama z Katsumim wyjechała w delegację. Zostałam sama z Subaru. Czy się bałam? Szczerze mówiąc nawet przez chwilę nie myślałam o tym, że mógłby mi by coś zrobić. W piątek po południu Kimiko zaprosiła mnie do naszej ulubionej kawiarni. Założyłam czarne, podarte rurki i katanę.
-Hej Subaru idę spotkać się z przyjaciółką...- powiedziałam zakładając trampki.
Spojrzałam na niego. Źle wyglądał. Podeszłam do niego szybko.
-Dobrze się czujesz?- zapytałam próbując dotknąć dłonią jego czoło jednak odepchnął ją szybko.
-Idź... nie przejmuj się mną.
-A-ale...- nie dał mi skończyć.
-Idź. Poradzę sobie.- powiedział stanowczo.
-Dobra to idę...- powiedziałam niepewnie i wyszłam z domu.
Droga do naszej ulubionej kawiarni nie trwała długo. Lokal był mały i przytulny. Lubię takie. Dla mnie to był plus jednak dla naszej kochanej Kimi liczyło się to, że kelnerzy to byli bardzo przystojni chłopacy.
Spotkałyśmy się tuż pod nią.
-No hej.- uśmiechnęłam się do niej.
-Hejka!- przytuliła mnie od razu.
Weszłyśmy do środka i zajęłyśmy miejsca pod oknem. Rozsiadłam się na wygodnym siedzeniu.
-To co zawsze?- zapytała Kimiko z uśmiechem.
-Tak.- odwzajemniłam jej uśmiech.
Kimi machnęła ręką do jakiegoś kelnera. Nie zwróciłam uwagi na kogo. Dopiero kiedy podszedł do stolika zobaczyłam Yoshide. Nie miał na sobie okularów. Nie powiem... wygląda bosko.
-Witam panie...- uśmiechnął się zniewalająco szczególnie patrząc w moją stronę.
-Um... hej.- powiedziałam zaskoczona.
-Miło cię widzieć!- powiedziała podekscytowana Kimiko.
-Mi was również.- mruknął z uśmiechem.
-Nie wiedziałam, że tu pracujesz...- powiedziałam zaskoczona.
-A ja nie wiedziałem że tu przychodzisz...
Patrzyliśmy przez chwilę sobie w oczy. Jego zimne niebieskie oczy przez chwilę zrobiły się ciepłe.
-Um... nie chciałabym wam przeszkadzać, ale chce złożyć zamówienie.- powiedziała Kimiko z uśmiechem.
-Ach, tak... zamówienie.- mruknął po chwili jakby wyrwany z transu.
Zaśmiałam się cicho. A wydaje się taki idealny...
-Poprosimy dwie late machiato a do tego dla mnie ciasto z musem truskawkowym a dla niej z malinowym.
-Dobrze.- wyciągnął ołówek zza ucha i zapisał szybko. -Coś jeszcze?
-Ciebie.- odezwała się Kimi.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
-Uh...- chłopak zarumienił się lekko i spojrzał na nią zdziwiony.
-Tylko sobie żartuje!- powiedziała śmiejąc się.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na Yoshide. Jego rumieniec zniknął z twarzy. Kelner zaśmiał się i przez chwilę na mnie patrzył. Potem szybko poszedł do kuchni.
-Widziałaś jak on wygląda bez okularów?!- pociągnęła mnie mnie za rękaw Kimi.
-Tak... dobrze.- mruknęłam.
-Dobrze?!?! On wygląda jak młody bóg!
-Tylko się nie śliń na jego widok bo tego nie wytrzymam...- westchnęłam.
-J-ja się wcale nie ślinię!- powiedziała zawstydzona.
-Mhm...- mruknęłam złośliwie.
-Dobra... lepiej mów co u ciebie? Jak ojczym?
-On nie jest jeszcze moim ojczymem... planują ślub, ale nie ma jeszcze ustalonej konkretnej daty.
Wywróciła oczami.
-Ale jaki jest?
-Um... miły, kulturalny i jest dżentelmenem. Lubię go.- powiedziałam nieśmiało.
-Naprawdę?!- nie dowierzała. -Mówiłam ci!
-Uh... tak, tak mówiłaś.- przyznałam jej.
Uśmiechnęła się dumnie.
Ja nadal byłam myślami daleko. Odwróciłam głowę w stronę okna i udawałam, że słucham Kimi. Gadała o jakimś chłopaku. Znowu. Ja za to myślałam o Subaru. Powiedział, że wszystko będzie dobrze... ale czy na pewno? Nie wyglądał najlepiej... Ayane! Czy ty się właśnie o niego martwisz?! O tego idiotę? Idiotę, którego lubisz - nadmienił mój mózg.
Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić te myśli ze swojej głowy.
-Ayane! Czy ty mnie w ogóle słuchałaś?!- powiedziała wkurzona.
-Um... tak.- powiedziałam zdezorientowana.
-Taaa... jasne. Pewnie rozmarzyłaś się o Yoshidzie bez koszulki.- zaśmiała się złośliwie.
-C-co?!- zarumieniłam się mocno. -Nie!
Do stolika podszedł przewodniczący.
-Wasze zamówienie.- powiedział z uśmiechem i postawił na stole tacę z kawą i ciastem.
-Mmm... maliny.- uśmiechnęłam się na widok ciasta.
-Dzięki Yoshida.- powiedziała z uśmiechem Kimi.
-Proszę bardzo. Smacznego.
-Dzięki.- mruknęłam zaczynając jeść.
-Będzie nam miło jak przysiądziesz się do nas kiedy skończysz pracę...- powiedziała Kimi.
-Bardzo chętnie.- odpowiedział z uwodzicielskim uśmiechem i oddalił się.
Kiedy był już wystarczając daleko wydarłam się na Kimi.
-Powaliło cię już chyba do reszty! Nie będę z nim siedziała!- powiedziałam wkurzona.
-Oj... nie przejmuj się już tak. Trzeba w końcu to przełamać Ayu.
-Niczego nie muszę przełamywać.- warknęłam. -Ja ich po prostu nienawidzę!
Przez chwilę zapadła cisza i w skupieniu jadłyśmy swoje ciasta. Nie potrafiłam się na nią długo gniewać. Kimi się nagle odezwała.
-Co o nim sądzisz?- powiedziała zabawnie unosząc brwi.
-O Yoshidzie?- zdziwiłam się.
-Tak... jest mega przystojny i widać, że mu się podobasz.- uśmiechnęła się.
-Eh... wcale nie.- powiedziałam obojętnie.
-CZY TY DZIEWCZYNO JESTEŚ ŚLEPA?!- przeliterowała każde słowo. -Podobasz mu się i to już od dawna!
-Co ty gadasz?! Ja i Yoshida. To nie ma przyszłości. Jesteśmy zupełnie inni.- powiedziałam stanowczo.
-Przeciwieństwa się przyciągają!- powiedziała z uśmiechem.
Przewróciłam oczami.
-Tylko w różnych bajkach i wierszach. W prawdziwym życiu to tak nie działa.- mruknęłam.
-Ah... gadasz głupoty! On jest naprawdę świetnym facetem. Co ci się w nim nie podoba?
-Uh... nic.
-No właśnie! Ja nie widzę przeszkód żebyście byli razem!
-A ja tak.
-Jaką?
-Mnie samą. Czy ty sobie wyobrażasz mnie w związku z Yoshidą..? Ba... w jakimkolwiek związku?
-Nigdy nie mów nigdy.- uśmiechnęła się.
-Ah... Kimi skończ już. Nie swataj mnie na siłę. Wiesz, że tego nie lubię.- mruknęłam rozkładając się na krześle wykończona rozmową.
-Jak tam sobie chcesz. Ja już znalazłam swojego księcia.- puściła mi oczko.
-Ha? O kim ty mówisz?- zaskoczyła mnie.
-Widzisz! Nie słuchałaś mnie! Nigdy mnie nie słuchasz jak gadam o chłopakach!- wściekła się, ale po chwili uspokoiła. -Chodzi o Subaru Masuyo.
Otworzyłam szeroko oczy i buzię.
-Idę do łazienki.- oznajmiła.
Kiedy tylko weszła do toalety telefon w mojej kieszeni zawibrował. To Subaru.
-Halo?- zapytałam jakby z ulgą?
Usłyszałam uderzenie o podłogę i jęk.
-Uważam, że jesteś interesujący.- uśmiechnęłam się do niego.
-Uh... Okej...
-Kurcze... nie w tym sensie.- zarumieniłam się delikatnie zakrywając usta dłonią.
-Nie... po prostu to tak jakbym ja powiedział, że jestem gejem po tylu latach podrywania dziewczyn... to dla mnie szok...
Zaśmiałam się.
-Jesteś inny niż reszta.
-Serio? Jestem gorszy?- zaśmiał się.
-Nie... lubię innych.- spojrzałam na niego nieśmiało.
-Uh... ale w czym ja jestem inny?
-Nie wiem... tobie potrafię zaufać a im nie.- westchnęłam cicho.
-Aha... może dlatego że jestem szczery?
-Pewnie tak.- uśmiechnęłam się. -Wiem, że mnie nie okłamiesz.
-Nie mam po co...
Zaśmiałam się krótko.
-Taaak. Ale ty mi raczej nie ufasz...
-Ufam...
Szeroko otwartymi oczami na niego spojrzałam.
-Um... miło to słyszeć.
-Haha. Bo również nie masz po co mnie okłamywać.
-Skąd wiesz... nie znasz mnie.- mruknęłam.
-No... jesteś szczera bo mnie nienawidzisz.
Zaśmiałam się.
-Tu masz rację Subaru.- wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku swojego pokoju. -Nie zapomnij o swoim obiedzie.- uśmiechnęłam się a on jak oparzony ruszył do kuchni po swój talerz.
Mama z Katsumim wyjechała w delegację. Zostałam sama z Subaru. Czy się bałam? Szczerze mówiąc nawet przez chwilę nie myślałam o tym, że mógłby mi by coś zrobić. W piątek po południu Kimiko zaprosiła mnie do naszej ulubionej kawiarni. Założyłam czarne, podarte rurki i katanę.
-Hej Subaru idę spotkać się z przyjaciółką...- powiedziałam zakładając trampki.
Spojrzałam na niego. Źle wyglądał. Podeszłam do niego szybko.
-Dobrze się czujesz?- zapytałam próbując dotknąć dłonią jego czoło jednak odepchnął ją szybko.
-Idź... nie przejmuj się mną.
-A-ale...- nie dał mi skończyć.
-Idź. Poradzę sobie.- powiedział stanowczo.
-Dobra to idę...- powiedziałam niepewnie i wyszłam z domu.
Droga do naszej ulubionej kawiarni nie trwała długo. Lokal był mały i przytulny. Lubię takie. Dla mnie to był plus jednak dla naszej kochanej Kimi liczyło się to, że kelnerzy to byli bardzo przystojni chłopacy.
Spotkałyśmy się tuż pod nią.
-No hej.- uśmiechnęłam się do niej.
-Hejka!- przytuliła mnie od razu.
Weszłyśmy do środka i zajęłyśmy miejsca pod oknem. Rozsiadłam się na wygodnym siedzeniu.
-To co zawsze?- zapytała Kimiko z uśmiechem.
-Tak.- odwzajemniłam jej uśmiech.
Kimi machnęła ręką do jakiegoś kelnera. Nie zwróciłam uwagi na kogo. Dopiero kiedy podszedł do stolika zobaczyłam Yoshide. Nie miał na sobie okularów. Nie powiem... wygląda bosko.
-Witam panie...- uśmiechnął się zniewalająco szczególnie patrząc w moją stronę.
-Um... hej.- powiedziałam zaskoczona.
-Miło cię widzieć!- powiedziała podekscytowana Kimiko.
-Mi was również.- mruknął z uśmiechem.
-Nie wiedziałam, że tu pracujesz...- powiedziałam zaskoczona.
-A ja nie wiedziałem że tu przychodzisz...
Patrzyliśmy przez chwilę sobie w oczy. Jego zimne niebieskie oczy przez chwilę zrobiły się ciepłe.
-Um... nie chciałabym wam przeszkadzać, ale chce złożyć zamówienie.- powiedziała Kimiko z uśmiechem.
-Ach, tak... zamówienie.- mruknął po chwili jakby wyrwany z transu.
Zaśmiałam się cicho. A wydaje się taki idealny...
-Poprosimy dwie late machiato a do tego dla mnie ciasto z musem truskawkowym a dla niej z malinowym.
-Dobrze.- wyciągnął ołówek zza ucha i zapisał szybko. -Coś jeszcze?
-Ciebie.- odezwała się Kimi.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
-Uh...- chłopak zarumienił się lekko i spojrzał na nią zdziwiony.
-Tylko sobie żartuje!- powiedziała śmiejąc się.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na Yoshide. Jego rumieniec zniknął z twarzy. Kelner zaśmiał się i przez chwilę na mnie patrzył. Potem szybko poszedł do kuchni.
-Widziałaś jak on wygląda bez okularów?!- pociągnęła mnie mnie za rękaw Kimi.
-Tak... dobrze.- mruknęłam.
-Dobrze?!?! On wygląda jak młody bóg!
-Tylko się nie śliń na jego widok bo tego nie wytrzymam...- westchnęłam.
-J-ja się wcale nie ślinię!- powiedziała zawstydzona.
-Mhm...- mruknęłam złośliwie.
-Dobra... lepiej mów co u ciebie? Jak ojczym?
-On nie jest jeszcze moim ojczymem... planują ślub, ale nie ma jeszcze ustalonej konkretnej daty.
Wywróciła oczami.
-Ale jaki jest?
-Um... miły, kulturalny i jest dżentelmenem. Lubię go.- powiedziałam nieśmiało.
-Naprawdę?!- nie dowierzała. -Mówiłam ci!
-Uh... tak, tak mówiłaś.- przyznałam jej.
Uśmiechnęła się dumnie.
Ja nadal byłam myślami daleko. Odwróciłam głowę w stronę okna i udawałam, że słucham Kimi. Gadała o jakimś chłopaku. Znowu. Ja za to myślałam o Subaru. Powiedział, że wszystko będzie dobrze... ale czy na pewno? Nie wyglądał najlepiej... Ayane! Czy ty się właśnie o niego martwisz?! O tego idiotę? Idiotę, którego lubisz - nadmienił mój mózg.
Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić te myśli ze swojej głowy.
-Ayane! Czy ty mnie w ogóle słuchałaś?!- powiedziała wkurzona.
-Um... tak.- powiedziałam zdezorientowana.
-Taaa... jasne. Pewnie rozmarzyłaś się o Yoshidzie bez koszulki.- zaśmiała się złośliwie.
-C-co?!- zarumieniłam się mocno. -Nie!
Do stolika podszedł przewodniczący.
-Wasze zamówienie.- powiedział z uśmiechem i postawił na stole tacę z kawą i ciastem.
-Mmm... maliny.- uśmiechnęłam się na widok ciasta.
-Dzięki Yoshida.- powiedziała z uśmiechem Kimi.
-Proszę bardzo. Smacznego.
-Dzięki.- mruknęłam zaczynając jeść.
-Będzie nam miło jak przysiądziesz się do nas kiedy skończysz pracę...- powiedziała Kimi.
-Bardzo chętnie.- odpowiedział z uwodzicielskim uśmiechem i oddalił się.
Kiedy był już wystarczając daleko wydarłam się na Kimi.
-Powaliło cię już chyba do reszty! Nie będę z nim siedziała!- powiedziałam wkurzona.
-Oj... nie przejmuj się już tak. Trzeba w końcu to przełamać Ayu.
-Niczego nie muszę przełamywać.- warknęłam. -Ja ich po prostu nienawidzę!
Przez chwilę zapadła cisza i w skupieniu jadłyśmy swoje ciasta. Nie potrafiłam się na nią długo gniewać. Kimi się nagle odezwała.
-Co o nim sądzisz?- powiedziała zabawnie unosząc brwi.
-O Yoshidzie?- zdziwiłam się.
-Tak... jest mega przystojny i widać, że mu się podobasz.- uśmiechnęła się.
-Eh... wcale nie.- powiedziałam obojętnie.
-CZY TY DZIEWCZYNO JESTEŚ ŚLEPA?!- przeliterowała każde słowo. -Podobasz mu się i to już od dawna!
-Co ty gadasz?! Ja i Yoshida. To nie ma przyszłości. Jesteśmy zupełnie inni.- powiedziałam stanowczo.
-Przeciwieństwa się przyciągają!- powiedziała z uśmiechem.
Przewróciłam oczami.
-Tylko w różnych bajkach i wierszach. W prawdziwym życiu to tak nie działa.- mruknęłam.
-Ah... gadasz głupoty! On jest naprawdę świetnym facetem. Co ci się w nim nie podoba?
-Uh... nic.
-No właśnie! Ja nie widzę przeszkód żebyście byli razem!
-A ja tak.
-Jaką?
-Mnie samą. Czy ty sobie wyobrażasz mnie w związku z Yoshidą..? Ba... w jakimkolwiek związku?
-Nigdy nie mów nigdy.- uśmiechnęła się.
-Ah... Kimi skończ już. Nie swataj mnie na siłę. Wiesz, że tego nie lubię.- mruknęłam rozkładając się na krześle wykończona rozmową.
-Jak tam sobie chcesz. Ja już znalazłam swojego księcia.- puściła mi oczko.
-Ha? O kim ty mówisz?- zaskoczyła mnie.
-Widzisz! Nie słuchałaś mnie! Nigdy mnie nie słuchasz jak gadam o chłopakach!- wściekła się, ale po chwili uspokoiła. -Chodzi o Subaru Masuyo.
Otworzyłam szeroko oczy i buzię.
-Idę do łazienki.- oznajmiła.
Kiedy tylko weszła do toalety telefon w mojej kieszeni zawibrował. To Subaru.
-Halo?- zapytałam jakby z ulgą?
Usłyszałam uderzenie o podłogę i jęk.
"I Hate Men!" - Rozdział 3
-O to samo mógłbym zapytać ciebie...
-Mamo?- spojrzałam na nią zaskoczona.
-Córciu poznaj Subaru... ale jak widać chyba już się znacie. To jest Katsumi.- wskazała na dobrze zbudowanego mężczyznę o brązowych oczach i włosach.
Na nosie miał czarne okulary. Ubrany był w białą koszulę delikatnie rozpiętą od góry. Jego włosy były dobrze ułożone. Nie przypominał ani trochę ojca. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Jego uśmiech mógł powalić każdą kobietę.
Zarumieniłam się delikatnie. Chwila... co?! Dlaczego się rumienię? Ayane miałaś go nienawidzić! Jednak nie potrafiłam... z oczu mu dobrze patrzyło. Od razu go polubiłam.
-Miło pana poznać.- ukłoniłam się delikatnie i usiadłam do stołu obok Subaru.
Czułam jak mnie lustrował. Udawałam, że tego nie widzę zaciskając pięści pod stołem. Subaru był ubrany w beżową koszulkę z dekoltem w serek i długimi rękawami, które podwinął do łokci.
Wcześnie w szkole przyjrzałam mu się trochę. Miał dłuższe włosy koloru karmelu. Jego oczy miały żółty kolor. Nigdy wcześniej takich nie widziałam. Jego twarz miała idealny kształt. Brwi... niby nic ale chowały się za grzywką, która opadała mu lekko na oczy. W płatku uszu miał dwa srebrne kolczyki "kółeczka". Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ok. 1,85 wzrostu. Miał szerokie ramiona a w biodrach był wąski.
Nagle obrócił wzrok z mojej mamy na mnie. Nasze oczy spotkały się na chwilę a na moich policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Szybko spuściłam wzrok zakrywając twarz grzywką. Boże, dlaczego?!
-Chcemy wam coś powiedzieć.- Katsumi złapał moją mamę za rękę z uśmiechem. -Chcemy razem zamieszkać i wziąć ślub.
Czułam jak robi mi się gorąco. Na chwilę przestałam oddychać. Ona chyba żartuje! Ten koleś ma zostać moim bratem?!
Subaru spojrzał wymownie na ojca, potem na mamę i w końcu na mnie.
-C-co?! Nie wierzę...- warknął, wstał i wybiegł z sali.
Patrzyłam na oddalającego się Subaru. Postanowiłam iść w jego ślady.
-Mamo, jak możesz mi to robić?!- krzyknęłam i wybiegłam do ogrodu.
Tam skulony siedział na ziemi Subaru. Szeptał coś sam do siebie. Chciałam iść dalej, ale się zatrzymałam, westchnęłam pod nosem i usiadłam obok niego. Odskoczył ode mnie.
-Co ty tu robisz?
-Siedzę... nie widać?- spojrzałam na niego unosząc jedną brew.
-Też uciekłaś?
-Jakoś nie marzy mi się mieszkać z tobą w jednym domu...- uśmiechnęłam się delikatnie bardziej do siebie niż do niego.
-Mi z tobą też nie bardzo...
Westchnęłam głośno i położyłam się na trawie.
-Ale tak szczerze... to polubiłam twojego ojca.
-To spoko gość...
-Jednak ciebie nadal nie lubię.- wystawiłam mu język.
-Z wzajemnością...
-Oh... nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć.- uśmiechnęłam się do niego i wstałam. -Chodź braciszku się przejść.- zaśmiałam się cicho.
Wstał powoli.
-Dobra.- uśmiechnął się lekko.
Szliśmy w ciszy ścieżkami ogrodu. Był piękny. Wszędzie rosły kwiaty. Widziałam tam chyba każdy kolor tęczy. Na ławkach siedziały pary, które się ciągle obściskiwały. Musiałam powstrzymywać się, żeby nie zwymiotować.
-Subaru powiedz mi... gdzie jest twoja matka?- zapytałam delikatnie.
-Zginęła.- spuścił głowę.
Złapałam się za usta i byłam zdezorientowana. Dlaczego jestem taka ciekawska?!
-J-ja przepraszam...- powiedziała cicho. -Nie chciałam ci przypominać przeszłości.
-Nie szkodzi...
-Nie sądziłam, że taki chłopak jak ty stracił matkę...
-Wielu rzeczy byś się po mnie nie spodziewała.
Spojrzałam na niego zaskoczona. On spojrzał swoimi żółtymi oczami w moje. Widziałam w nich ból. Szybko spuściłam wzrok. Dlaczego nie potrafię przy nim być pewna siebie tak jak przy innych chłopakach?
-Ayane... nie masz ojca, tak?
-Nie mam... ale niestety żyje.- powiedziałam cicho.
-Niestety?
-Gdybym wiedziała gdzie jest zabiłabym go gołymi rękami nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
-Rany... aż tak źle?
-Tak...- westchnęłam.
Spuścił głowę. Uderzyłam go przyjacielsko w ramię.
-Nie przejmuj się mną...
Uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie. Odwzajemniłam jego uśmiech.
-Może wcale nie będziesz takim złym bratem...
-Haha. Nie... będę okropnym bratem.
-Ale bracia tacy są... nie mogę się doczekać naszej pierwszej sprzeczki.- zaśmiałam się.
-Ja też.
W sobotę Subaru z Katsumim wprowadzili się do nas do domu. Mój nowy brat usadowił się w byłym gabinecie mojego ojca. Szczerze mówiąc to dobrze go sobie urządził. Od czasu odejścia mojego ojca nie była w nim ani razu. Nie miałam zamiaru tego zmieniać.
Nie mogliśmy się doczekać naszej pierwszej kłótni? Oto ona.
-Jak mogłeś?!- zaczęłam skakać do góry po jego telefon. Zrobił mi zdjęcie kiedy spałam.
-Wyglądałaś tak słodko.- zaśmiał się.
-Nie ma mowy!
-Mamoooo!- krzyknęłam idąc w stronę salonu. -Mamo Subaru...- nie dokończyłam.
W salonie mama siedziała przytulona do Katsumiego. Byli zajęci sobą.
-Tak kochanie?- spojrzała na mnie.
-N-nic...- wycofałam się.
Spojrzałam na Subaru, który patrzył na mnie łobuzerskim uśmiechem z założonymi rękami. Opierał się o drzwi mojego pokoju.
-Co się stało? Nie powiesz im?
-Nie!- warknęłam. -Są zajęci sobą.- dodałam po chwili łagodnym tonem.
-Jak to?- spojrzał na nich.
Podczas chwili jego nieuwagi wyrwałam mu telefon z dłoni i wbiegłam do swojego pokoju. On jednak szybko się zorientował i wbiegł za mną powalając mnie na łóżku. Moje ręce trzymał ponad moją głowę a kolana ścisnął swoimi.
-Chcesz wojny?
-No dalej! Co mi zrobisz?- warknęłam.
Uśmiechnął się.
-Zagnę cię... łaskotkami.
Otworzyłam szeroko oczy zaskoczona.
-Tylko nie to!
Subaru zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać. Zwijałam się, żeby miał mniejsze pole popisu śmiejąc się do łez.
-P-przestań! Subaru! Błagam!- śmiałam się cały czas. -B-bo powiem mamie!- powiedziałam przez łzy ze śmiechu. -Proszę! Zrobię wszystko!
-Wszystko?- uśmiechnął się szeroko.
-T-tak..- to był błąd.
-Okej... to będziesz za mnie wypełniać obowiązki domowe.
-Ha..? Nie ma mowy!- chciałam się wyrwać.
Łaskotał mnie bardziej.
-Dobra! Dobra! Zrobię to! Ale nie będę prała żadnych twoich bokserek!- odepchnęłam go.
-Okej...
Kiedy wieczorem przechodziłam koło łazienki kąpał się akurat Subaru.
Szłam szkolnym korytarzem ze znudzoną miną kiedy zobaczyłam Subaru stojącego koło jakiejś dziewczyny z innej klasy. Była wyraźnie zachwycona, że z nim rozmawia. Uśmiechał się do niej czarująco i obejmował ją ręką w talii. Przewróciłam oczami i poszłam dalej.
-Oooo... Ayane.
Spiorunowałam go wzrokiem. Subaru uśmiechnął się ciesząc, że mnie wkurzył. Moje pięści się zacisnęły. Miałam ochotę pozbyć się tego jego uśmiechu z twarzy.
-Czyżbym cię rozgniewał?
-Tak.- uśmiechnęłam się słodko i sztucznie. -Tym, że się urodziłeś Subaru.
-Jak miło.- zaśmiał się.
Postanowiłam się do niego nie odzywać ani w szkole ani w domu. Wróciłam do domu i zobaczyłam go leżącego na kanapie i oglądającego jakiś serial.
-Cześć. Chcesz dołączyć?
Popatrzyłam na niego chwile zimnym wzrokiem i nic nie mówiąc poszłam do swojego pokoju. Kiedy przebrałam się w dresy wróciłam do kuchni i zaczęłam odgrzewać obiad. Subaru usiadł przy blacie i kładąc na nim głowę przyglądał się uważnie każdemu mojemu ruchowi.
-Co robisz?
Nawet na niego nie spojrzałam i dalej odgrzewałam ziemniaki na patelni.
-Halo... żyjesz?
Nadal nie odpowiadałam udając, że jestem zajęta. W ogóle nie zwracałam na niego uwagi.
-Weź się odezwij!
Podałam mu talerz z jedzeniem i usiadłam przy stole.
-To dla mnie?
Nie odpowiedziałam. Czekałam aż się naprawdę wkurzy.
-Kurna odezwij się!- warknął.
Wzruszyłam ramionami. Oh... zaraz mi się oberwie. Subaru podniósł się z miejsca i uderzył ręką o stół. Udawałam nie wzruszoną i jadłam dalej obiad. Jego twarz przybrała dziwną minę. Był wściekły. Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam.
-Wyglądasz uroczo jak się złościsz.- zaśmiałam się cicho co go jeszcze bardziej wkurzyło.
-Nie wyglądam uroczo!
Zrobiłam mu zdjęcie.
-Oj... nie denerwuj się braciszku. Dziewczyny oddadzą wszystko za to zdjęcie.- zaśmiałam się uciekając z telefonem.
Jednak Subaru złapał mnie za rękę i przygwoździł swoim umięśnionym ciałem do kanapy.
-Nie zrobisz tego...
-A jak tak to co?- zaśmiałam się.
-Będziesz miała przekichane...- warknął.
-Grozisz mi starszy braciszku?- zrobiłam smutną minkę.
-Tak...
-O nie... jak się boje. Co zrobisz? Powiesz coś strasznego o mnie chłopakom? Nie ruszy mnie to. A może dziewczyną..? Wszystko mi jedno czy będą mnie lubić czy nie.- uśmiechnęłam się sztucznie
-Nie kochaniutka. Będę dla ciebie bardzo miły... tego nie przeżyjesz.
-Ty potrafisz być miły?- uniosłam jedną brew.
-No pewnie siostrzyczko.
-Haha. Chyba sobie żartujesz. Ty potrafisz ewentualnie oczarować dziewczyny swoim uśmiechem.- posłałam mu pocałunek w powietrze.
Uśmiechnął się.
-Nie tylko...
-Taaa... i co jeszcze?
-Mówią że jestem bardzo miły i kulturalny...
-Wierzysz im czy swojej siostrze?- spojrzałam na niego wymownie.
-Uh... im.
-Gdyby cię poznały bliżej tak jak ja to miały by takie same zdanie.
-Nie znasz mnie bliżej... - usiedliśmy normalnie.
-Ale z tobą mieszkam i widzę ja się zachowujesz kiedy wydaje ci się, że nikt nie widzi.
Zaśmiał się.
-Na przykład śpiewasz pod prysznicem.- zaśmiałam się
-Podsłuchujesz?
-Przechodziłam akurat. A tak na marginesie... strasznie fałszujesz.- wystawiłam mu język.
-Ojoj... kaleczę uszka księżniczki?
-Haha. Nie... znam osoby, które śpiewają gorzej.
-Czyli ci się podoba?
-Tego nie powiedziałam... ale nie jest źle.- uśmiechnęłam się do niego.
-Haha. Dobra
Włączyłam telewizor.
-Chciałabym cię bliżej poznać...- powiedziałam nieśmiało patrząc mu w oczy.
-Mamo?- spojrzałam na nią zaskoczona.
-Córciu poznaj Subaru... ale jak widać chyba już się znacie. To jest Katsumi.- wskazała na dobrze zbudowanego mężczyznę o brązowych oczach i włosach.
Na nosie miał czarne okulary. Ubrany był w białą koszulę delikatnie rozpiętą od góry. Jego włosy były dobrze ułożone. Nie przypominał ani trochę ojca. Uśmiechnął się do mnie szeroko. Jego uśmiech mógł powalić każdą kobietę.
Zarumieniłam się delikatnie. Chwila... co?! Dlaczego się rumienię? Ayane miałaś go nienawidzić! Jednak nie potrafiłam... z oczu mu dobrze patrzyło. Od razu go polubiłam.
-Miło pana poznać.- ukłoniłam się delikatnie i usiadłam do stołu obok Subaru.
Czułam jak mnie lustrował. Udawałam, że tego nie widzę zaciskając pięści pod stołem. Subaru był ubrany w beżową koszulkę z dekoltem w serek i długimi rękawami, które podwinął do łokci.
Wcześnie w szkole przyjrzałam mu się trochę. Miał dłuższe włosy koloru karmelu. Jego oczy miały żółty kolor. Nigdy wcześniej takich nie widziałam. Jego twarz miała idealny kształt. Brwi... niby nic ale chowały się za grzywką, która opadała mu lekko na oczy. W płatku uszu miał dwa srebrne kolczyki "kółeczka". Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ok. 1,85 wzrostu. Miał szerokie ramiona a w biodrach był wąski.
Nagle obrócił wzrok z mojej mamy na mnie. Nasze oczy spotkały się na chwilę a na moich policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Szybko spuściłam wzrok zakrywając twarz grzywką. Boże, dlaczego?!
-Chcemy wam coś powiedzieć.- Katsumi złapał moją mamę za rękę z uśmiechem. -Chcemy razem zamieszkać i wziąć ślub.
Czułam jak robi mi się gorąco. Na chwilę przestałam oddychać. Ona chyba żartuje! Ten koleś ma zostać moim bratem?!
Subaru spojrzał wymownie na ojca, potem na mamę i w końcu na mnie.
-C-co?! Nie wierzę...- warknął, wstał i wybiegł z sali.
Patrzyłam na oddalającego się Subaru. Postanowiłam iść w jego ślady.
-Mamo, jak możesz mi to robić?!- krzyknęłam i wybiegłam do ogrodu.
Tam skulony siedział na ziemi Subaru. Szeptał coś sam do siebie. Chciałam iść dalej, ale się zatrzymałam, westchnęłam pod nosem i usiadłam obok niego. Odskoczył ode mnie.
-Co ty tu robisz?
-Siedzę... nie widać?- spojrzałam na niego unosząc jedną brew.
-Też uciekłaś?
-Jakoś nie marzy mi się mieszkać z tobą w jednym domu...- uśmiechnęłam się delikatnie bardziej do siebie niż do niego.
-Mi z tobą też nie bardzo...
Westchnęłam głośno i położyłam się na trawie.
-Ale tak szczerze... to polubiłam twojego ojca.
-To spoko gość...
-Jednak ciebie nadal nie lubię.- wystawiłam mu język.
-Z wzajemnością...
-Oh... nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć.- uśmiechnęłam się do niego i wstałam. -Chodź braciszku się przejść.- zaśmiałam się cicho.
Wstał powoli.
-Dobra.- uśmiechnął się lekko.
Szliśmy w ciszy ścieżkami ogrodu. Był piękny. Wszędzie rosły kwiaty. Widziałam tam chyba każdy kolor tęczy. Na ławkach siedziały pary, które się ciągle obściskiwały. Musiałam powstrzymywać się, żeby nie zwymiotować.
-Subaru powiedz mi... gdzie jest twoja matka?- zapytałam delikatnie.
-Zginęła.- spuścił głowę.
Złapałam się za usta i byłam zdezorientowana. Dlaczego jestem taka ciekawska?!
-J-ja przepraszam...- powiedziała cicho. -Nie chciałam ci przypominać przeszłości.
-Nie szkodzi...
-Nie sądziłam, że taki chłopak jak ty stracił matkę...
-Wielu rzeczy byś się po mnie nie spodziewała.
Spojrzałam na niego zaskoczona. On spojrzał swoimi żółtymi oczami w moje. Widziałam w nich ból. Szybko spuściłam wzrok. Dlaczego nie potrafię przy nim być pewna siebie tak jak przy innych chłopakach?
-Ayane... nie masz ojca, tak?
-Nie mam... ale niestety żyje.- powiedziałam cicho.
-Niestety?
-Gdybym wiedziała gdzie jest zabiłabym go gołymi rękami nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
-Rany... aż tak źle?
-Tak...- westchnęłam.
Spuścił głowę. Uderzyłam go przyjacielsko w ramię.
-Nie przejmuj się mną...
Uśmiechnął się lekko i spojrzał na mnie. Odwzajemniłam jego uśmiech.
-Może wcale nie będziesz takim złym bratem...
-Haha. Nie... będę okropnym bratem.
-Ale bracia tacy są... nie mogę się doczekać naszej pierwszej sprzeczki.- zaśmiałam się.
-Ja też.
W sobotę Subaru z Katsumim wprowadzili się do nas do domu. Mój nowy brat usadowił się w byłym gabinecie mojego ojca. Szczerze mówiąc to dobrze go sobie urządził. Od czasu odejścia mojego ojca nie była w nim ani razu. Nie miałam zamiaru tego zmieniać.
Nie mogliśmy się doczekać naszej pierwszej kłótni? Oto ona.
-Jak mogłeś?!- zaczęłam skakać do góry po jego telefon. Zrobił mi zdjęcie kiedy spałam.
-Wyglądałaś tak słodko.- zaśmiał się.
-Nie ma mowy!
-Mamoooo!- krzyknęłam idąc w stronę salonu. -Mamo Subaru...- nie dokończyłam.
W salonie mama siedziała przytulona do Katsumiego. Byli zajęci sobą.
-Tak kochanie?- spojrzała na mnie.
-N-nic...- wycofałam się.
Spojrzałam na Subaru, który patrzył na mnie łobuzerskim uśmiechem z założonymi rękami. Opierał się o drzwi mojego pokoju.
-Co się stało? Nie powiesz im?
-Nie!- warknęłam. -Są zajęci sobą.- dodałam po chwili łagodnym tonem.
-Jak to?- spojrzał na nich.
Podczas chwili jego nieuwagi wyrwałam mu telefon z dłoni i wbiegłam do swojego pokoju. On jednak szybko się zorientował i wbiegł za mną powalając mnie na łóżku. Moje ręce trzymał ponad moją głowę a kolana ścisnął swoimi.
-Chcesz wojny?
-No dalej! Co mi zrobisz?- warknęłam.
Uśmiechnął się.
-Zagnę cię... łaskotkami.
Otworzyłam szeroko oczy zaskoczona.
-Tylko nie to!
Subaru zaśmiał się i zaczął mnie łaskotać. Zwijałam się, żeby miał mniejsze pole popisu śmiejąc się do łez.
-P-przestań! Subaru! Błagam!- śmiałam się cały czas. -B-bo powiem mamie!- powiedziałam przez łzy ze śmiechu. -Proszę! Zrobię wszystko!
-Wszystko?- uśmiechnął się szeroko.
-T-tak..- to był błąd.
-Okej... to będziesz za mnie wypełniać obowiązki domowe.
-Ha..? Nie ma mowy!- chciałam się wyrwać.
Łaskotał mnie bardziej.
-Dobra! Dobra! Zrobię to! Ale nie będę prała żadnych twoich bokserek!- odepchnęłam go.
-Okej...
Kiedy wieczorem przechodziłam koło łazienki kąpał się akurat Subaru.
Szłam szkolnym korytarzem ze znudzoną miną kiedy zobaczyłam Subaru stojącego koło jakiejś dziewczyny z innej klasy. Była wyraźnie zachwycona, że z nim rozmawia. Uśmiechał się do niej czarująco i obejmował ją ręką w talii. Przewróciłam oczami i poszłam dalej.
-Oooo... Ayane.
Spiorunowałam go wzrokiem. Subaru uśmiechnął się ciesząc, że mnie wkurzył. Moje pięści się zacisnęły. Miałam ochotę pozbyć się tego jego uśmiechu z twarzy.
-Czyżbym cię rozgniewał?
-Tak.- uśmiechnęłam się słodko i sztucznie. -Tym, że się urodziłeś Subaru.
-Jak miło.- zaśmiał się.
Postanowiłam się do niego nie odzywać ani w szkole ani w domu. Wróciłam do domu i zobaczyłam go leżącego na kanapie i oglądającego jakiś serial.
-Cześć. Chcesz dołączyć?
Popatrzyłam na niego chwile zimnym wzrokiem i nic nie mówiąc poszłam do swojego pokoju. Kiedy przebrałam się w dresy wróciłam do kuchni i zaczęłam odgrzewać obiad. Subaru usiadł przy blacie i kładąc na nim głowę przyglądał się uważnie każdemu mojemu ruchowi.
-Co robisz?
Nawet na niego nie spojrzałam i dalej odgrzewałam ziemniaki na patelni.
-Halo... żyjesz?
Nadal nie odpowiadałam udając, że jestem zajęta. W ogóle nie zwracałam na niego uwagi.
-Weź się odezwij!
Podałam mu talerz z jedzeniem i usiadłam przy stole.
-To dla mnie?
Nie odpowiedziałam. Czekałam aż się naprawdę wkurzy.
-Kurna odezwij się!- warknął.
Wzruszyłam ramionami. Oh... zaraz mi się oberwie. Subaru podniósł się z miejsca i uderzył ręką o stół. Udawałam nie wzruszoną i jadłam dalej obiad. Jego twarz przybrała dziwną minę. Był wściekły. Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam.
-Wyglądasz uroczo jak się złościsz.- zaśmiałam się cicho co go jeszcze bardziej wkurzyło.
-Nie wyglądam uroczo!
Zrobiłam mu zdjęcie.
-Oj... nie denerwuj się braciszku. Dziewczyny oddadzą wszystko za to zdjęcie.- zaśmiałam się uciekając z telefonem.
Jednak Subaru złapał mnie za rękę i przygwoździł swoim umięśnionym ciałem do kanapy.
-Nie zrobisz tego...
-A jak tak to co?- zaśmiałam się.
-Będziesz miała przekichane...- warknął.
-Grozisz mi starszy braciszku?- zrobiłam smutną minkę.
-Tak...
-O nie... jak się boje. Co zrobisz? Powiesz coś strasznego o mnie chłopakom? Nie ruszy mnie to. A może dziewczyną..? Wszystko mi jedno czy będą mnie lubić czy nie.- uśmiechnęłam się sztucznie
-Nie kochaniutka. Będę dla ciebie bardzo miły... tego nie przeżyjesz.
-Ty potrafisz być miły?- uniosłam jedną brew.
-No pewnie siostrzyczko.
-Haha. Chyba sobie żartujesz. Ty potrafisz ewentualnie oczarować dziewczyny swoim uśmiechem.- posłałam mu pocałunek w powietrze.
Uśmiechnął się.
-Nie tylko...
-Taaa... i co jeszcze?
-Mówią że jestem bardzo miły i kulturalny...
-Wierzysz im czy swojej siostrze?- spojrzałam na niego wymownie.
-Uh... im.
-Gdyby cię poznały bliżej tak jak ja to miały by takie same zdanie.
-Nie znasz mnie bliżej... - usiedliśmy normalnie.
-Ale z tobą mieszkam i widzę ja się zachowujesz kiedy wydaje ci się, że nikt nie widzi.
Zaśmiał się.
-Na przykład śpiewasz pod prysznicem.- zaśmiałam się
-Podsłuchujesz?
-Przechodziłam akurat. A tak na marginesie... strasznie fałszujesz.- wystawiłam mu język.
-Ojoj... kaleczę uszka księżniczki?
-Haha. Nie... znam osoby, które śpiewają gorzej.
-Czyli ci się podoba?
-Tego nie powiedziałam... ale nie jest źle.- uśmiechnęłam się do niego.
-Haha. Dobra
Włączyłam telewizor.
-Chciałabym cię bliżej poznać...- powiedziałam nieśmiało patrząc mu w oczy.
"I Hate Men!"- Rozdział 2
Rano nic mi nie szło. Jak myślałam tylko o tym kochanku matki to mi się od razu wszystkiego odechciewało.
Wyszłam z domu. Nie pójdę na tą kolację, na pewno! Nie zmusi mnie! Miałam dzisiaj wyjątkowo podły humor.
Kimiko wybiegła z domu i mnie przytuliła.
-Hej!- wydarła mi się wprost do ucha.
-Możesz się uciszyć?! Wszyscy w okół to słyszeli a ja stoję 10 centymetrów od ciebie!- wygarnęłam jej.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
-Co jest Ayane?- powiedziała przyglądając mi się uważnie.
-Nic...- warknęłam i zaczęłam iść w stronę szkoły.
-Ej! Poczekaj!- dogoniła mnie. -O co chodzi?
-O moją mamę! Przez 6 miesięcy mnie okłamywała!
-J-jak to? Przez 6 miesięcy?!
-Tak! Znalazła sobie faceta i mi o nim nie powiedziała.- powiedziałam wkurzona.
Kimi przez chwilę nic nie mówiła i wyglądała jakby nad czymś myślała.
-Na prawdę niczego nie zauważyłaś?- zapytała za zdziwieniem.
-A co miałam zauważyć?! Dobrze to ukrywała...- mruknęłam.
-Eh... nie martw się Aya. Wszystko będzie dobrze.- objęła mnie jednym ramieniem. -Może to będzie jakiś miły facet?
-A co jak nie będzie? Ba... gorzej! A co jak będzie taki jak mój ojciec?!- przewidywałam najgorsze scenariusze.
-Ayane... myślałam, że już o tym zapomniałaś.- powiedziała cicho i smutno.
-Nie zapomniałam i nie zapomnę! Nienawidzę ich wszystkich! Po co istnieją? Świat bez nich byłby o wiele lepszy! Niech się wszyscy ode mnie odpieprzą i zostawią w spokoju!
Przyjaciółka patrzyła na mnie współczująco.
-Nie wszyscy są tacy Aya...- powiedziała cicho.
-Na początku tacy nie są, ale potem pokazują swoją prawdziwą naturę. Argh... nie chcę o tym gadać!
Pobiegłam do przodu. Nie dam się im. Wszyscy są tacy sami jak mój ojciec!
Przed bramą zatrzymał mnie Yoshida. Spojrzałam na niego wściekła.
-Czego? Mam źle założoną koszulę czy może nie właściwe buty? Spadaj!- odepchnęłam go i poszłam do szkoły.
Wszyscy się na mnie patrzyli kiedy weszłam. Chyba uważali mnie za wariatkę... ale już dawno temu przestało mnie to obchodzić.
Rzuciłam swoją torbę na ławkę i usiadłam w niej. Oparłam głowę na ręce i patrzyłam za okno. Zamknęłam na chwilę oczy wracając myślami do sytuacji z ojcem. Jeżeli to by się ponownie wydarzyło to chyba bym się zabiła. Jeśli ktoś skrzywdzi mamę obiecuję mu, że nie ujdzie mu to tak gładko.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie jakiś męski głos.
-Hej mała.- uśmiechnął się do mnie.
Po plecach przeszły mnie ciarki. Nie znałam go. Kto to jest? Zmierzyłam go zimnym wzrokiem i prychnęłam.
-Widać, że jesteś tu nowy...
-Dlaczego?- zdziwił się.
-Bo próbujesz mnie poderwać tym swoim marnym tekstem... ile już dziewczyn na niego poleciało?- uśmiechnęłam się sztucznie i odwróciłam głowę z brakiem zainteresowania.
-Bardzo dużo.- mruknął. -A co to ma do rzeczy...
Ale on mnie wkurza! Po co się do mnie odezwał?!
-To, że możesz nim podrywać tamte puste laski.- wskazałam na dziewczyny w drugim kącie klasy. -Mnie się nie podrywa... a już super by było gdybyś się do mnie w ogóle nie odzywał.
-Przykro mi, ale nie ma takiej opcji...
To chyba jakiś żart? Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Co ty sobie myślisz?! Nienawidzę takich typów jak ty... powiedzą parę słodkich słówek potem zaciągną do łóżka i zostawią
-Haha. Nie ciągnę dziewczyn do łóżka...
Ta, ta... jasne.
-Oh... przepraszam...- udałam skruchę. -Czujesz się urażony?
-Nie, nie czuję... chciałabyś..
-Masz rację...- uśmiechnęłam się. -A teraz nie odzywaj się do mnie. Już niedługo dowiesz się o mnie kilku rzeczy i się odwalisz.
-Raczej wątpię.- usiadł w ławce obok.
Aghr... człowieku weź się odwal!
-Czy nie możesz mnie po prostu zostawić?- powiedziałam wkurzona.
-Nie...- uśmiechnął się złośliwie.
-Eh...! Wkurzasz mnie! Nienawidzę was wszystkich.- spiorunowała go wzrokiem.
-Was?- na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
-Tak nienawidzę mężczyzn!- gościu wyprowadził mnie z równowagi.
-Aha... fajnie.- mruknął opierając się o ławkę.
Przyglądałam mu się przez chwilę z zainteresowaniem po czym odwróciłam wzrok na okno a on położył się na ławce. To ich nazywam tymi głupimi chłopakami. Nie potrafią zrozumieć, że ich nie lubię i myślą, że robię to po to, żeby jeszcze bardziej się starali. To głupie.
Na przerwie złapała mnie Kimiko.
-Musimy pogadać...- powiedziała stanowczo. Jej się nie odmawia.
-Taa... o czym chcesz pogadać?- powiedziałam obojętnie.
-Już nie udawaj! Ayu... daj temu facetowi szansę...- powiedziała,
-NIE MA TAKIEJ OPCJI!- powiedziałam stanowczo.
Westchnęła głośno.
-Pomyśl o swojej mamie...- powiedziała.
-Przecież cały czas to robię! On ją może skrzywdzić a tego nie chcę!
-Ayane... czy ona będzie szczęśliwa?- spojrzała na mnie smutno. -Pomyśl czy będzie bez niego szczęśliwa..?
Nie mówiłam nic szukając sensownej odpowiedzi jednak żadnej nie było. Ona ma rację... mama nie będzie szczęśliwa. Może faktycznie warto się z nim najpierw spotkać...
-Dobra.. dam mu szansę.- spojrzałam na nią.
Od razu na jej twarzy zagościł uśmiech.
-A tak wracając do chłopaków... niezły jest ten nowy. Podobno nazywa się Subaru.
-Eh... weź przestań.- wywróciłam oczami. -Zabraniam ci z nim być.
-Co?! Dlaczego?- powiedziała zaskoczona.
Uśmiechnęłam się do niej złośliwie.
-Bo tak.
Zaskoczenie z jej twarzy znikło i pojawił się na niej uśmiech.
-No weź! Wiesz, że uwielbiam blondynów...- walnęła mnie delikatnie w ramię.
-Jego włosy są karmelowe...- poprawiłam ją.
-A więc jednak też się nim interesujesz!- puściła mi oczko.
-C-co?! Nic z tych rzeczy!
-Taaak, jaaasne. Udam, że ci wierzę.- uśmiechnęła się złośliwie.
Wróciłam powoli do domu. Pod przymusem matki ubrałam się w białą sukienkę w kwiaty i czarne koturny. Włosy pozostawiłam same sobie. Pojechałyśmy samochodem do restauracji.
Zastanawiałam się jaki jest ten mężczyzna. Czy faktycznie daje jej tyle szczęścia jak mówiła? Kocha go? Nie wiem co to znaczy. Mam 16 lat i nigdy nie miałam chłopaka. Jakoś tego nie żałuję. Wielokrotnie musiałam pocieszać Kimi jak zerwał z nią chłopak... a uwierzcie było ich o wiele za dużo. Wszyscy okazali się dupkami albo ją zdradzali.
Wydawało mi się, że droga ciągnęła się w nieskończoność. Mijałyśmy światła Tokyo.
Kiedy w końcu dojechałyśmy na wyznaczone miejsce wysiadłam z samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Gdy zobaczyłam restaurację zaparło mi dech w piersiach.
Była duża i prestiżowa. Miała piękny ogród. Jak tylko weszłyśmy do środka mężczyzna ubrany w smoking zapytał ją o nazwisko. Stał za malutką ladą i szukał coś w zeszycie. Wskazał nam stolik jednak ja nie chciałam na niego patrzeć. Bałam się... ba ja byłam przerażona. Nie chciałam go poznać.
Od razy w moim umyśle pojawiał się ojciec. Wzdrygałam się lekko. Nie tym razem! Teraz jestem silna i nie pozwolę skrzywdzić mamy!
Powolnym krokiem szłam za matką. Kiedy w końcu stanęła podniosłam wzrok i zobaczyłam tam jego. Zamurowało mnie. Przełknęłam głośno ślinę. To ten chłopak, który się dzisiaj do mnie przymilał. Jak mu tam... Subaru!
-C-co ty tutaj robisz?- zapytałam zaskoczona.
Wyszłam z domu. Nie pójdę na tą kolację, na pewno! Nie zmusi mnie! Miałam dzisiaj wyjątkowo podły humor.
Kimiko wybiegła z domu i mnie przytuliła.
-Hej!- wydarła mi się wprost do ucha.
-Możesz się uciszyć?! Wszyscy w okół to słyszeli a ja stoję 10 centymetrów od ciebie!- wygarnęłam jej.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
-Co jest Ayane?- powiedziała przyglądając mi się uważnie.
-Nic...- warknęłam i zaczęłam iść w stronę szkoły.
-Ej! Poczekaj!- dogoniła mnie. -O co chodzi?
-O moją mamę! Przez 6 miesięcy mnie okłamywała!
-J-jak to? Przez 6 miesięcy?!
-Tak! Znalazła sobie faceta i mi o nim nie powiedziała.- powiedziałam wkurzona.
Kimi przez chwilę nic nie mówiła i wyglądała jakby nad czymś myślała.
-Na prawdę niczego nie zauważyłaś?- zapytała za zdziwieniem.
-A co miałam zauważyć?! Dobrze to ukrywała...- mruknęłam.
-Eh... nie martw się Aya. Wszystko będzie dobrze.- objęła mnie jednym ramieniem. -Może to będzie jakiś miły facet?
-A co jak nie będzie? Ba... gorzej! A co jak będzie taki jak mój ojciec?!- przewidywałam najgorsze scenariusze.
-Ayane... myślałam, że już o tym zapomniałaś.- powiedziała cicho i smutno.
-Nie zapomniałam i nie zapomnę! Nienawidzę ich wszystkich! Po co istnieją? Świat bez nich byłby o wiele lepszy! Niech się wszyscy ode mnie odpieprzą i zostawią w spokoju!
Przyjaciółka patrzyła na mnie współczująco.
-Nie wszyscy są tacy Aya...- powiedziała cicho.
-Na początku tacy nie są, ale potem pokazują swoją prawdziwą naturę. Argh... nie chcę o tym gadać!
Pobiegłam do przodu. Nie dam się im. Wszyscy są tacy sami jak mój ojciec!
Przed bramą zatrzymał mnie Yoshida. Spojrzałam na niego wściekła.
-Czego? Mam źle założoną koszulę czy może nie właściwe buty? Spadaj!- odepchnęłam go i poszłam do szkoły.
Wszyscy się na mnie patrzyli kiedy weszłam. Chyba uważali mnie za wariatkę... ale już dawno temu przestało mnie to obchodzić.
Rzuciłam swoją torbę na ławkę i usiadłam w niej. Oparłam głowę na ręce i patrzyłam za okno. Zamknęłam na chwilę oczy wracając myślami do sytuacji z ojcem. Jeżeli to by się ponownie wydarzyło to chyba bym się zabiła. Jeśli ktoś skrzywdzi mamę obiecuję mu, że nie ujdzie mu to tak gładko.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie jakiś męski głos.
-Hej mała.- uśmiechnął się do mnie.
Po plecach przeszły mnie ciarki. Nie znałam go. Kto to jest? Zmierzyłam go zimnym wzrokiem i prychnęłam.
-Widać, że jesteś tu nowy...
-Dlaczego?- zdziwił się.
-Bo próbujesz mnie poderwać tym swoim marnym tekstem... ile już dziewczyn na niego poleciało?- uśmiechnęłam się sztucznie i odwróciłam głowę z brakiem zainteresowania.
-Bardzo dużo.- mruknął. -A co to ma do rzeczy...
Ale on mnie wkurza! Po co się do mnie odezwał?!
-To, że możesz nim podrywać tamte puste laski.- wskazałam na dziewczyny w drugim kącie klasy. -Mnie się nie podrywa... a już super by było gdybyś się do mnie w ogóle nie odzywał.
-Przykro mi, ale nie ma takiej opcji...
To chyba jakiś żart? Spojrzałam na niego zaskoczona.
-Co ty sobie myślisz?! Nienawidzę takich typów jak ty... powiedzą parę słodkich słówek potem zaciągną do łóżka i zostawią
-Haha. Nie ciągnę dziewczyn do łóżka...
Ta, ta... jasne.
-Oh... przepraszam...- udałam skruchę. -Czujesz się urażony?
-Nie, nie czuję... chciałabyś..
-Masz rację...- uśmiechnęłam się. -A teraz nie odzywaj się do mnie. Już niedługo dowiesz się o mnie kilku rzeczy i się odwalisz.
-Raczej wątpię.- usiadł w ławce obok.
Aghr... człowieku weź się odwal!
-Czy nie możesz mnie po prostu zostawić?- powiedziałam wkurzona.
-Nie...- uśmiechnął się złośliwie.
-Eh...! Wkurzasz mnie! Nienawidzę was wszystkich.- spiorunowała go wzrokiem.
-Was?- na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
-Tak nienawidzę mężczyzn!- gościu wyprowadził mnie z równowagi.
-Aha... fajnie.- mruknął opierając się o ławkę.
Przyglądałam mu się przez chwilę z zainteresowaniem po czym odwróciłam wzrok na okno a on położył się na ławce. To ich nazywam tymi głupimi chłopakami. Nie potrafią zrozumieć, że ich nie lubię i myślą, że robię to po to, żeby jeszcze bardziej się starali. To głupie.
Na przerwie złapała mnie Kimiko.
-Musimy pogadać...- powiedziała stanowczo. Jej się nie odmawia.
-Taa... o czym chcesz pogadać?- powiedziałam obojętnie.
-Już nie udawaj! Ayu... daj temu facetowi szansę...- powiedziała,
-NIE MA TAKIEJ OPCJI!- powiedziałam stanowczo.
Westchnęła głośno.
-Pomyśl o swojej mamie...- powiedziała.
-Przecież cały czas to robię! On ją może skrzywdzić a tego nie chcę!
-Ayane... czy ona będzie szczęśliwa?- spojrzała na mnie smutno. -Pomyśl czy będzie bez niego szczęśliwa..?
Nie mówiłam nic szukając sensownej odpowiedzi jednak żadnej nie było. Ona ma rację... mama nie będzie szczęśliwa. Może faktycznie warto się z nim najpierw spotkać...
-Dobra.. dam mu szansę.- spojrzałam na nią.
Od razu na jej twarzy zagościł uśmiech.
-A tak wracając do chłopaków... niezły jest ten nowy. Podobno nazywa się Subaru.
-Eh... weź przestań.- wywróciłam oczami. -Zabraniam ci z nim być.
-Co?! Dlaczego?- powiedziała zaskoczona.
Uśmiechnęłam się do niej złośliwie.
-Bo tak.
Zaskoczenie z jej twarzy znikło i pojawił się na niej uśmiech.
-No weź! Wiesz, że uwielbiam blondynów...- walnęła mnie delikatnie w ramię.
-Jego włosy są karmelowe...- poprawiłam ją.
-A więc jednak też się nim interesujesz!- puściła mi oczko.
-C-co?! Nic z tych rzeczy!
-Taaak, jaaasne. Udam, że ci wierzę.- uśmiechnęła się złośliwie.
Wróciłam powoli do domu. Pod przymusem matki ubrałam się w białą sukienkę w kwiaty i czarne koturny. Włosy pozostawiłam same sobie. Pojechałyśmy samochodem do restauracji.
Zastanawiałam się jaki jest ten mężczyzna. Czy faktycznie daje jej tyle szczęścia jak mówiła? Kocha go? Nie wiem co to znaczy. Mam 16 lat i nigdy nie miałam chłopaka. Jakoś tego nie żałuję. Wielokrotnie musiałam pocieszać Kimi jak zerwał z nią chłopak... a uwierzcie było ich o wiele za dużo. Wszyscy okazali się dupkami albo ją zdradzali.
Wydawało mi się, że droga ciągnęła się w nieskończoność. Mijałyśmy światła Tokyo.
Kiedy w końcu dojechałyśmy na wyznaczone miejsce wysiadłam z samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Gdy zobaczyłam restaurację zaparło mi dech w piersiach.
Była duża i prestiżowa. Miała piękny ogród. Jak tylko weszłyśmy do środka mężczyzna ubrany w smoking zapytał ją o nazwisko. Stał za malutką ladą i szukał coś w zeszycie. Wskazał nam stolik jednak ja nie chciałam na niego patrzeć. Bałam się... ba ja byłam przerażona. Nie chciałam go poznać.
Od razy w moim umyśle pojawiał się ojciec. Wzdrygałam się lekko. Nie tym razem! Teraz jestem silna i nie pozwolę skrzywdzić mamy!
Powolnym krokiem szłam za matką. Kiedy w końcu stanęła podniosłam wzrok i zobaczyłam tam jego. Zamurowało mnie. Przełknęłam głośno ślinę. To ten chłopak, który się dzisiaj do mnie przymilał. Jak mu tam... Subaru!
-C-co ty tutaj robisz?- zapytałam zaskoczona.
"Blue Moon" - Rozdział 5
Pierwszy raz w życiu bluźniłam. Nigdy tego nie pochwalałam.
Matthew spojrzał na mnie przerażony.
-Wynoś się ty dziwko! Jesteś oficjalnie zwolniona!- krzyczałam do niej.
Blondynka szybko z niego zeszła i ubrana w prześcieradło wybiegła z pokoju.
-Rose... posłuchaj mnie.- powiedział z udawanym spokojem.
-Nie będę cię nigdy więcej słuchać! Znów mnie oszukałeś! Nienawidzę cię! Wynoś się z mojego życia i nie wracaj!- rozpłakałam się z bezsilności.
-Rosalie... nie mów tak.- podszedł do mnie z prześcieradłem owiniętym na biodrach i chciał mnie pogłaskać po policzku.
-Nie!- krzyknęłam do niego stanowczo odrzucając jego rękę. -Nie tym razem!
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Kazałam ci się wynosić!- spojrzałam mu w oczy zapłakana. -I nigdy więcej nie wracaj. Nie wybaczę ci tego. - odwróciłam się, żeby wyjść i nie musieć więcej oglądać jego obrzydliwej twarzy.
-Rose, Rose!- złapał mnie za rękę i okręcił w swoją stronę. -Rose kocham cię... błagam nie zostawiaj mnie.- spojrzał na mnie błagająco po czym złożył na moich ustach namiętny pocałunek.
Objął mnie rękami mocno, żebym nie mogła się wyrwać. Odrzuciłam jego pocałunek i starałam się go odepchnąć, ale on był nieustępliwy i nadal mnie całował. W końcu znalazłam w sobie nieznajomą siłę i odepchnęłam go. Uderzyłam go w twarz z otwartej ręki.
-Ty dupku. Jak śmiesz mówić te słowa nie wiedząc co one znaczą.- warknęłam i chciałam odejść.
-Rosalie... ja się zmienię. Błagam cię.- klęczał i składał ręce jak do modlitwy.
Uśmiechnęłam się na ten widok.
-Jesteś nic nie wartym śmieciem. Ostatecznie zrywam zaręczyny i zdania nie zmienię. Idź do swojej Emmy i do tej sprzątaczki też możesz iść. Nie zależy mi...
Oczywiście patrząc na moją twarz wiadomo było, że jestem zawiedziona. Bo zaufałam mu... dałam mu drugą szansę a on mnie po prostu wykorzystał.
Wybiegłam z pokoju. Za sobą słyszałam cały czas krzyczane swoje imię. Nie miałam zamiaru się zatrzymać. Po moich policzka zaczęły spływać łzy. Czułam się strasznie. Myślałam, że będę z nim szczęśliwa.
Wbiegłam do stajni i otworzyłam boks Zeusa cały czas płacząc.
-"Co się stało?!"- spojrzał na mnie zaskoczony.
Przytuliłam się do niego i płakałam przez chwilę. Właśnie tego potrzebowałam.
Osiodłałam go szybko i wskoczyłam na niego. Jak strzała wyjechaliśmy z królestwa i popędziliśmy w stronę lasu. Chciałam uciec od problemów. Zostawić je za sobą. Nienawidzę go całą sobą. Zniszczył mnie.
W środku lasu usłyszałam wycie wilka... to Noah! Popędziłam w tamtą stronę.
-Szybciej Zeus! Szybciej!- zaczęłam się poważnie martwić.
Te wycie brzmiało jak tamte kiedy był złapany w sidła. Zeus cwałował tak szybko jak mógł. Wybiegliśmy na tą polanę, na której poznałam się z Mikiem. Stała na niej grupa wampirów grożąca Noah mieczem. Mały wilkołak leżał przyciśnięty do ziemi tak bardzo jak potrafił.
-Stać!- krzyknęłam do wampirów.
Zeus stanął dęba i odgrodził ich od Noah.
-Co wy wyprawiacie?!- warknęłam schodząc z Zeusa i stając przed nimi.
Pierwszy odezwał się brunet o jasno niebieskich oczach.
-No proszę... kogo mu tu mamy. Nasza księżniczka!- uśmiechnął się przebiegle do swoich kolegów.
-Czy wiesz, że to co robisz jest karalne?- nie zwracałam uwagi na jego ton. Postanowiłam udać niewzruszoną.
-I co mi zrobisz?- wykpił mnie.
Spojrzałam na niego wściekła. Zeus prychnął w moją szyję. Dzięki temu trochę się uspokoiłam.
-Zostajesz ukarany za brak szacunku do rodziny królewskiej i bezpodstawne atakowanie wilkołaka. Wstaw się w ciągu tygodnia do naszego królestwa.- powiedziałam spokojnym tonem.
Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
-Chyba "księżniczko tatusia" nie wiesz co się tutaj dzieje. Niedługo ród Ruby obejmie tron a Diamond będzie mu posłuszne.- zaśmiał się złowieszczo.
-O czym ty mówisz?- zapytałam niepewnie.
-O tym, że niedługo nasza księżniczka przestanie nią być.
-I to nam będziesz posłuszna.- usłyszałam znajomy głos.
Moim oczom ukazał się David. Ten sam chłopak, który się we mnie podkochiwał. Tak. Ten chłopak, który miał miękkie serce. To wszystko to było... kłamstwo.
-Niestety Mat jak zawsze musiał spieprzyć sprawę...- powiedział przeczesując czerwone włosy.
Cofnęłam się o krok wpadając na Zeusa. Spojrzałam na niego przerażona.
-Noah wsiadaj na Zeusa.- powiedziałam stanowczo.
-A-ale Rose...- powiedział błagalnie.
-Nic nie mów! Zrób to co każe.- warknęłam patrząc na niego wrogo.
Przestraszony spojrzał na mnie i wsiadł na Zeusa.
-Księżniczka się przestraszyła i ucieka.- powiedział brunet do reszty.
-Trzymaj się mocno.- podałam mu wodze. -"Jedź szybko i poczekaj na mnie przy rzece."- pomyślałam do Zeusa.
-"Co jak nie wrócisz?"- spojrzał na mnie smutno.
-"Uciekaj z nim. On jest najważniejszy."- klepnęłam Zeusa w tył. -Jedź!- krzyknęłam.
Zeus zaskoczony wystrzelił do przodu. Na skraju lasu zatrzymał się i głośno zarżał. Spojrzałam na niego ostatni raz.
Wtedy usłyszałam dźwięk ostrza. Spojrzałam na pięciu chłopaków, którzy w dłoniach dzierżyli broń.
-No maleńka... a mogłaś uciec na koniku i zostawić nam tego wilkołaka.- powiedział z perfidnym uśmiechem.
Stałam pewnie.
-Nie wierze w to, że zdradziłeś mnie David.- spojrzałam na niego wrogo.
-To nie tak... nadal cię kocham, ale uważam, że powinniśmy podporządkować sobie wilkołaki.- powiedział spokojnie.
-O czym ty mówisz?! Wilkołaki to wolne stworzenia. Tak samo jak my. Skończyliśmy boje setki lat temu.
-Widzę, że nie jesteś w temacie... mamy zamiar zagarnąć ziemie wilkołaków zanim one zagarną naszą.- powiedział czerwonowłosy.
-Mój ojciec wam na to nie pozwoli...
-Twój tatuś zostanie unicestwiony zaraz po jego córeczce.- powiedział wściekły blondyn i ruszył na mnie.
To już koniec. Przepraszam tato, mamo... ale już nie wrócę.
Nagle nie wiadomo skąd obok nas zmaterializował się Zeus. Zaskoczył chłopaka powalając go na ziemie i odgradzając mnie od nich. Szybko na niego wskoczyłam i ruszyliśmy do przodu. Przy skraju lasu poczułam ostry ból w plecach.
Jeden z łuczników mnie trafił w łopatkę. Strzała miała srebrny grot. Wampiry są wyjątkowo czułe na srebro. Cholernie bolało. Jednak nie miałam czasu na zajmowanie się strzałą. Teraz najważniejszy był Noah. Musiałam go wyciągnąć z tej chorej gry i zawieźć do domu.
Stanęliśmy na brzegu rzeki. Słyszałam za nami ich bieg.
-No dalej Zeus! Nie bój się. Dasz rade.- powiedziałam ukrywając rwący ból łopatki.
Koń wszedł niepewnie do rzeki. Powoli zaczęliśmy przemieszczać się pod silnym prądem rzeki. Kiedy wyszliśmy tylko na brzeg Herdu czułam, że Zeus jest uradowany, że udało mu się przejść. Przez tą chwilę nieuwagi dostałam kolejną strzałą. Tym razem w okolice serca. Nie byłam pewna czy prosto w nie. Chrapliwie wciągnęłam powietrze do płuc.
Zeus słysząc to ruszył szybko do przodu. Cwałował między wysokimi drzewami. Czułam jak odpływam. Miałam mroczki przed oczami. Wszystko widziałam jak przez niekończącą się mgłę. Ból odrętwiał moje ciało. Mimo to wciąż trzymałam lejce i swoim ciałem broniłam siedzącego przede mną Noah.
Przed oczami zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Wyostrzyłam na chwile wzrok i zobaczyłam tam chłopaka w około moim wieku. Miał blond włosy do ramion spięte w kucyka i patrzył na mnie nie dowierzając.
Wjechaliśmy do wioski. Stały w niej niewielkie drewniane domy. Zza chmur pokazał się niebieski księżyc. Czułam, że jego światło oświetla moją twarz. Przypomniały mi się jego niebieskie oczy.
Poczułam jak tracę równowagę i spadam z Zeusa. Uderzyłam o twardą ziemię i umarłam.
Matthew spojrzał na mnie przerażony.
-Wynoś się ty dziwko! Jesteś oficjalnie zwolniona!- krzyczałam do niej.
Blondynka szybko z niego zeszła i ubrana w prześcieradło wybiegła z pokoju.
-Rose... posłuchaj mnie.- powiedział z udawanym spokojem.
-Nie będę cię nigdy więcej słuchać! Znów mnie oszukałeś! Nienawidzę cię! Wynoś się z mojego życia i nie wracaj!- rozpłakałam się z bezsilności.
-Rosalie... nie mów tak.- podszedł do mnie z prześcieradłem owiniętym na biodrach i chciał mnie pogłaskać po policzku.
-Nie!- krzyknęłam do niego stanowczo odrzucając jego rękę. -Nie tym razem!
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Kazałam ci się wynosić!- spojrzałam mu w oczy zapłakana. -I nigdy więcej nie wracaj. Nie wybaczę ci tego. - odwróciłam się, żeby wyjść i nie musieć więcej oglądać jego obrzydliwej twarzy.
-Rose, Rose!- złapał mnie za rękę i okręcił w swoją stronę. -Rose kocham cię... błagam nie zostawiaj mnie.- spojrzał na mnie błagająco po czym złożył na moich ustach namiętny pocałunek.
Objął mnie rękami mocno, żebym nie mogła się wyrwać. Odrzuciłam jego pocałunek i starałam się go odepchnąć, ale on był nieustępliwy i nadal mnie całował. W końcu znalazłam w sobie nieznajomą siłę i odepchnęłam go. Uderzyłam go w twarz z otwartej ręki.
-Ty dupku. Jak śmiesz mówić te słowa nie wiedząc co one znaczą.- warknęłam i chciałam odejść.
-Rosalie... ja się zmienię. Błagam cię.- klęczał i składał ręce jak do modlitwy.
Uśmiechnęłam się na ten widok.
-Jesteś nic nie wartym śmieciem. Ostatecznie zrywam zaręczyny i zdania nie zmienię. Idź do swojej Emmy i do tej sprzątaczki też możesz iść. Nie zależy mi...
Oczywiście patrząc na moją twarz wiadomo było, że jestem zawiedziona. Bo zaufałam mu... dałam mu drugą szansę a on mnie po prostu wykorzystał.
Wybiegłam z pokoju. Za sobą słyszałam cały czas krzyczane swoje imię. Nie miałam zamiaru się zatrzymać. Po moich policzka zaczęły spływać łzy. Czułam się strasznie. Myślałam, że będę z nim szczęśliwa.
Wbiegłam do stajni i otworzyłam boks Zeusa cały czas płacząc.
-"Co się stało?!"- spojrzał na mnie zaskoczony.
Przytuliłam się do niego i płakałam przez chwilę. Właśnie tego potrzebowałam.
Osiodłałam go szybko i wskoczyłam na niego. Jak strzała wyjechaliśmy z królestwa i popędziliśmy w stronę lasu. Chciałam uciec od problemów. Zostawić je za sobą. Nienawidzę go całą sobą. Zniszczył mnie.
W środku lasu usłyszałam wycie wilka... to Noah! Popędziłam w tamtą stronę.
-Szybciej Zeus! Szybciej!- zaczęłam się poważnie martwić.
Te wycie brzmiało jak tamte kiedy był złapany w sidła. Zeus cwałował tak szybko jak mógł. Wybiegliśmy na tą polanę, na której poznałam się z Mikiem. Stała na niej grupa wampirów grożąca Noah mieczem. Mały wilkołak leżał przyciśnięty do ziemi tak bardzo jak potrafił.
-Stać!- krzyknęłam do wampirów.
Zeus stanął dęba i odgrodził ich od Noah.
-Co wy wyprawiacie?!- warknęłam schodząc z Zeusa i stając przed nimi.
Pierwszy odezwał się brunet o jasno niebieskich oczach.
-No proszę... kogo mu tu mamy. Nasza księżniczka!- uśmiechnął się przebiegle do swoich kolegów.
-Czy wiesz, że to co robisz jest karalne?- nie zwracałam uwagi na jego ton. Postanowiłam udać niewzruszoną.
-I co mi zrobisz?- wykpił mnie.
Spojrzałam na niego wściekła. Zeus prychnął w moją szyję. Dzięki temu trochę się uspokoiłam.
-Zostajesz ukarany za brak szacunku do rodziny królewskiej i bezpodstawne atakowanie wilkołaka. Wstaw się w ciągu tygodnia do naszego królestwa.- powiedziałam spokojnym tonem.
Wszyscy zaczęli się głośno śmiać.
-Chyba "księżniczko tatusia" nie wiesz co się tutaj dzieje. Niedługo ród Ruby obejmie tron a Diamond będzie mu posłuszne.- zaśmiał się złowieszczo.
-O czym ty mówisz?- zapytałam niepewnie.
-O tym, że niedługo nasza księżniczka przestanie nią być.
-I to nam będziesz posłuszna.- usłyszałam znajomy głos.
Moim oczom ukazał się David. Ten sam chłopak, który się we mnie podkochiwał. Tak. Ten chłopak, który miał miękkie serce. To wszystko to było... kłamstwo.
-Niestety Mat jak zawsze musiał spieprzyć sprawę...- powiedział przeczesując czerwone włosy.
Cofnęłam się o krok wpadając na Zeusa. Spojrzałam na niego przerażona.
-Noah wsiadaj na Zeusa.- powiedziałam stanowczo.
-A-ale Rose...- powiedział błagalnie.
-Nic nie mów! Zrób to co każe.- warknęłam patrząc na niego wrogo.
Przestraszony spojrzał na mnie i wsiadł na Zeusa.
-Księżniczka się przestraszyła i ucieka.- powiedział brunet do reszty.
-Trzymaj się mocno.- podałam mu wodze. -"Jedź szybko i poczekaj na mnie przy rzece."- pomyślałam do Zeusa.
-"Co jak nie wrócisz?"- spojrzał na mnie smutno.
-"Uciekaj z nim. On jest najważniejszy."- klepnęłam Zeusa w tył. -Jedź!- krzyknęłam.
Zeus zaskoczony wystrzelił do przodu. Na skraju lasu zatrzymał się i głośno zarżał. Spojrzałam na niego ostatni raz.
Wtedy usłyszałam dźwięk ostrza. Spojrzałam na pięciu chłopaków, którzy w dłoniach dzierżyli broń.
-No maleńka... a mogłaś uciec na koniku i zostawić nam tego wilkołaka.- powiedział z perfidnym uśmiechem.
Stałam pewnie.
-Nie wierze w to, że zdradziłeś mnie David.- spojrzałam na niego wrogo.
-To nie tak... nadal cię kocham, ale uważam, że powinniśmy podporządkować sobie wilkołaki.- powiedział spokojnie.
-O czym ty mówisz?! Wilkołaki to wolne stworzenia. Tak samo jak my. Skończyliśmy boje setki lat temu.
-Widzę, że nie jesteś w temacie... mamy zamiar zagarnąć ziemie wilkołaków zanim one zagarną naszą.- powiedział czerwonowłosy.
-Mój ojciec wam na to nie pozwoli...
-Twój tatuś zostanie unicestwiony zaraz po jego córeczce.- powiedział wściekły blondyn i ruszył na mnie.
To już koniec. Przepraszam tato, mamo... ale już nie wrócę.
Nagle nie wiadomo skąd obok nas zmaterializował się Zeus. Zaskoczył chłopaka powalając go na ziemie i odgradzając mnie od nich. Szybko na niego wskoczyłam i ruszyliśmy do przodu. Przy skraju lasu poczułam ostry ból w plecach.
Jeden z łuczników mnie trafił w łopatkę. Strzała miała srebrny grot. Wampiry są wyjątkowo czułe na srebro. Cholernie bolało. Jednak nie miałam czasu na zajmowanie się strzałą. Teraz najważniejszy był Noah. Musiałam go wyciągnąć z tej chorej gry i zawieźć do domu.
Stanęliśmy na brzegu rzeki. Słyszałam za nami ich bieg.
-No dalej Zeus! Nie bój się. Dasz rade.- powiedziałam ukrywając rwący ból łopatki.
Koń wszedł niepewnie do rzeki. Powoli zaczęliśmy przemieszczać się pod silnym prądem rzeki. Kiedy wyszliśmy tylko na brzeg Herdu czułam, że Zeus jest uradowany, że udało mu się przejść. Przez tą chwilę nieuwagi dostałam kolejną strzałą. Tym razem w okolice serca. Nie byłam pewna czy prosto w nie. Chrapliwie wciągnęłam powietrze do płuc.
Zeus słysząc to ruszył szybko do przodu. Cwałował między wysokimi drzewami. Czułam jak odpływam. Miałam mroczki przed oczami. Wszystko widziałam jak przez niekończącą się mgłę. Ból odrętwiał moje ciało. Mimo to wciąż trzymałam lejce i swoim ciałem broniłam siedzącego przede mną Noah.
Przed oczami zobaczyłam zarys jakiejś postaci. Wyostrzyłam na chwile wzrok i zobaczyłam tam chłopaka w około moim wieku. Miał blond włosy do ramion spięte w kucyka i patrzył na mnie nie dowierzając.
Wjechaliśmy do wioski. Stały w niej niewielkie drewniane domy. Zza chmur pokazał się niebieski księżyc. Czułam, że jego światło oświetla moją twarz. Przypomniały mi się jego niebieskie oczy.
Poczułam jak tracę równowagę i spadam z Zeusa. Uderzyłam o twardą ziemię i umarłam.
"Blue Moon" - Rozdział 4
~Matthew~
-I dobrze, że zerwała te zaręczyny. Wcale nie chciałem z nią być.- wyżaliłem się Davidowi.
David pochodzi z rodu Emerald - szmaragd. Ma średniej długości czerwone włosy i duże zielone oczy. On także startował do księżniczki. Jednak zawalił, ponieważ ma za miękkie serce.
-Co tu mówisz?!- walnął mnie w pierś. -Jak mogłeś jej to zrobić?!
-Ała! Ty dupku to bolało!- oddałem mu. -Nie moja wina, że się nawinęła ta jej przyjaciółka.
-Podobno już nimi nie są.- powiedział zły David.
-I że to niby moja wina?- spojrzałem na niego oburzony.
-Tak idioto!- warknął.
-Nie moja wina, że nie dałeś rady i wybrała mnie...- chciałem go wkurzyć. Doskonale wiedziałem, że od dawna mu się podoba Rosalie.
Spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem.
-Czy ty chcesz zginąć?- zapytał szorstkim tonem.
-No spróbuj.- zaśmiałem się na co westchnął ciężko.
-Wiesz, że ją kocham odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem. Jest taka idealna, delikatna i piękna.- rozmarzył się.
-Teraz jest wolna. Możesz robić co chcesz... mi nie zależy.- powiedziałem zakładając ręce za głowę.
-A powiedziałeś ojcu, że zerwałeś zaręczyny?
-Zerwałeś zaręczyny?!- krzyknął ojciec materializując się obok mnie.
-Tato! Co ty tu robisz?!- podniosłem się przerażony.
-David wyjdź!- powiedział wskazując na drzwi mój ojciec.
-David zostań!- powiedziałem patrząc na przyjaciela.
-I tak się już zbierałem...- spojrzał na mnie przepraszająco i wyszedł.
-Coś ty sobie myślał?!- krzyknął do mnie ojciec na co wywróciłem oczami.
-Tato... na co te nerwy. Znajdziemy następną.- powiedziałem pewny siebie.
-Czyś ty już kompletnie zwariował?!- powiedział machając rękami.
Zaczął chodzić w jedną i w drugą. Po chwili stanął przede mną i spojrzał mi z grozą w oczy.
-Masz tam wrócić i błagać ją o przebaczenie!
-A jeśli tego nie zrobię?- prychnąłem.
-Jeśli tego nie zrobisz...- zbliżył się niebezpiecznie blisko. -To cię wydziedziczę.
Spojrzał na mnie ostatni raz i zniknął.
~Rosalie~
Odwróciłam się szybko. Na moim łóżku leżał książę Matthew. Miał na sobie białą koszulę rozpiętą do połowy. Szybko wstałam na równe nogi zakładając szlafrok.
-Co ty tutaj robisz?!- zapytałam zdenerwowana.
-Czekałem na ciebie.- podniósł się w górę i podszedł do mnie z uśmiechem.
-Powiedziałam ci już, że zrywam zaręczyny!- odsunęłam się o krok wpadając na ścianę. Ja to mam szczęście!
-Oj... Rose.- zaczął bawić się kosmykiem moich białych włosów. -Nie podejmuj pochopnie takich ważnych decyzji.
-To nie była pochopna decyzja!- powiedziałam stanowczo.
Mat położył rękę na wysokości mojej głowy i pogłaskał mnie po policzku. Spuściłam onieśmielona wzrok. On na to uśmiechnął się szeroko.
-Proszę... wybacz mi... błagam.- zaczął całować mnie od policzka po obojczyk. -Zrobię wszystko Rasalie...- nie przestawał mnie całować.
Oddychałam ciężko pod jego pieszczotami. Starałam mu się nie poddać. Trzymałam ręce na jego ramionach.
-Tylko ciebie widzę... ona nic dla mnie nie znaczyła.- powiedział całując mnie w dekolt.
-P-przestań... Ruby.- westchnęłam głośno.
Matthew wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Moje ręce dał mi nad głowę i trzymał je jedną ręką. Drugą rozwiązał mi szlafrok. Włożył rękę pod moją krótką sukienkę. Jęknęłam cicho. Mat podniósł się w górę i pocałował mnie w usta.
-Powiedz moje imię...- szepnął mi na ucho.
-M-matthew...- powiedziałam wykończona.
Książę puścił moje ręce i dotknął kciukiem moich ust.
-Uwielbiam jak to mówisz...- pocałował mnie namiętnie.
Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam go odtrącić mimo tego co mi zrobił. Jednak jest mężczyzną i potrzebuje czułości ze strony kobiety a ja mu tego nie dawałam.
Ułożyłam głowę wygodnie na jego nie unoszącej się klatce piersiowej. Mat objął mnie ramieniem i pogłaskał po plecach. Szybko zasnęłam w jego ramionach.
Kiedy rano się obudziłam Matthew spał koło mnie. Przypomniała mi się wczorajsza noc. Wstałam do pozycji siedzącej. Spojrzałam na śpiącego obok mnie chłopaka. Wyglądał uroczo kiedy spał.
Czy mogę mu po tym wszystkim zaufać?
Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki się odświeżyć. Przebrałam się w białą, skromną sukienkę do ziemi, która zdobiona była złotą nicią. Włosy spięłam w koka. Parę niesfornych pasem włosów okalało moją twarz. Na szyi zawiesiłam naszyjnik od Mika.
Gdy wyszłam z łazienki Mata już nie było. Mój najmłodszy brat złapał mnie za rękę kiedy schodziłam po schodach.
-Dzień dobry siostrzyczko!- uśmiechnął się szeroko.
-Dzień dobry Mason.- odwzajemniłam jego uśmiech.
Mały zaprowadził mnie na ogród, gdzie siedział już mój tata. Brat puścił moją dłoń biegnąc za motylkiem. Patrzyłam na to z uśmiechem.
Podeszłam do taty od tyłu i zakryłam mu oczy.
-Hmm...- pogłaskał mnie po dłoni. -Delikatne dłonie jak matki... Rosalie.- pocałował mnie w nią.
Uśmiechnęłam się do niego. Tato pociągnął mnie delikatnie za rękę tak, żebym usiadła mu na kolanach. Znów poczułam się jak 6-latka. Nie siedziałam tacie na kolanach od paru, dobrych lat. Zawsze jesteśmy bardzo oficjalni. Ta chwila jest tylko dla nas. Ojciec objął mnie ręką a ja się do niego przytuliłam i położyłam głowę na ramieniu.
-Jesteś szczęśliwa z tym księciem?- zapytał tato z lekkim poirytowaniem.
-Tak tato.- uśmiechnęłam się lekko.
-Zawsze możemy zerwać zaręczyny, a zostaniesz córeczką tatusia.- pocałował mnie w policzek.
Zaśmiałam się na te słowa.
-No co? Wszyscy tak szybko dorastacie... pamiętam jeszcze jak byłaś malutka i interesowało cię wszystko co się ruszało.- zaśmiał się na te wspomnienia. Ja zrobiłam to samo.
-Tak tatku...- westchnęłam.
Kiedy piłam powoli herbatę przypomniało mi się, że umówiłam się z Noah. Nagle zegar wybił 12. Szybko wypiłam herbatę i zerwałam się na równe nogi. Zaczęłam iść w stronę pałacu.
-A ty gdzie idziesz?- zapytał Lucas.
-Jadę w teren.- rzuciłam wchodząc do domu.
Wzięłam swój sprzęt do jazdy i się przebrałam. Zanim poszłam do Zeusa to skierowałam się do kuchni. Schowałam do wiklinowego koszyka piknikowego koc, truskawki, winogron, kawałek ciasta, sok jabłkowy.
Osiodłałam Zeusa i ruszyłam prędko do lasu. W jakieś 20 minut znalazłam się na polanie, na której umówiłam się z Noah. Mały wilkołak leżał na miękkiej trawie. Zeszłam z Zeusa i podeszłam do niego od tyłu. Przestraszyłam go dmuchając mu do ucha.
Szybko ode mnie odskoczył i popatrzył na mnie wściekły. Po chwili zmienił się w człowieka i przytulił się do mnie. Uśmiechnęłam się lekko i również go objęłam.
-Cześć Rosalie.- uśmiechnął się do mnie z dołu.
-Cześć mały.- uklękłam i złapałam go za nos.
Podeszłam do konia i ściągnęłam z niego koszyk.
-Głodny?- rozścieliłam na trawie koc.
-Mhm!- pokiwał głową i rzucił się na koc.
Wyciągnęłam z koszyka owoce, ciasto i sok. Noah na widok truskawek rozpromienił się. Wziął szybko jedną i wyglądał jakby znalazł się w siódmym niebie. Zauważyłam na jego szyi podobny naszyjnik jak mój.
-Skąd go masz..?- wskazałam na wisiorek.
-Ah.. to?- złapał za niego. -Dostałem go od Alfy.
-Mam podobny...- wyciągnęłam go spod bluzki.
Mały wytrzeszczył na niego gały i zaniemówił.
-S-skąd ty go masz?!- złapał za niego zaskoczony.
Zrobiłam wielkie oczy.
-To prezent.- odpowiedziałam szybko.
-A-ale to nie możliwe...- zaczął się zastanawiać.
-Co nie możliwe?- zapytałam zaskoczona.
-Zanim wstąpisz do watahy zostajesz obdarowany takim wisiorkiem... tylko wilkołaki je posiadają. Dzięki nim możesz bez problemu poruszać się po naszej ziemi. To znak mojej watahy.- powiedział patrząc na mnie z lekkim przerażeniem.
-Jak to?- myślałam, że mi się przesłyszało.
-Jeżeli posiadasz naszyjnik Herdu, możesz bezpiecznie się po nim poruszać.- powiedział sam w to nie wierząc. -Skąd to masz? Ktoś ci to dał... a może to ukradłaś?
-Co?! Nie! Noah jak możesz tak w ogóle myśleć?!- oburzyłam się.
-Przepraszam... po prostu jestem ciekawy.- ukorzył się.
Westchnęłam głośno.
-Dostałam go od wilkołaka.- powiedziałam pewnie.
-Jak się nazywał?- zapytał nie ukrywając zaciekawienia.
-Mike...- powiedziała niepewnie.
-Mike..? Nie znam takiego chłopaka.- powiedział zdziwiony.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Czy to znaczy, że on nie żyje? To wystarczyło, żeby popsuł mi się cały humor.
Rozmawialiśmy do późnego wieczora. Wtedy zabrałam swoje rzeczy i wsiadłam na Zeusa kierując się do domu. Droga minęła mi szybko a przyjemne zimne powietrze owiewało moją twarz.
Zmęczona weszłam do domu. Cały czas myślałam o Miku... czy coś mu się stało? Chciałam z kimś o tym porozmawiać. Pomyślałam o Lucasie. Podeszłam do jego drzwi i pukając otworzyłam je, ale nikogo nie było w środku. Wtedy pozostała mi tylko jedna osoba - Matthew. Ruszyłam do jego pokoju.
Miałam zapukać, kiedy z pokoju zaczęły dobiegać kobiece jęki. Zamarłam. Otworzyłam szybko drzwi. W środku zobaczyłam jedną z moich pokojówek podskakującą nagą na księciu. Trzymał ją za biodra i miał zamknięte oczy myśląc wiadomo o czym...
-Co tu się kurwa dzieje?!- wrzasnęłam.
-I dobrze, że zerwała te zaręczyny. Wcale nie chciałem z nią być.- wyżaliłem się Davidowi.
David pochodzi z rodu Emerald - szmaragd. Ma średniej długości czerwone włosy i duże zielone oczy. On także startował do księżniczki. Jednak zawalił, ponieważ ma za miękkie serce.
-Co tu mówisz?!- walnął mnie w pierś. -Jak mogłeś jej to zrobić?!
-Ała! Ty dupku to bolało!- oddałem mu. -Nie moja wina, że się nawinęła ta jej przyjaciółka.
-Podobno już nimi nie są.- powiedział zły David.
-I że to niby moja wina?- spojrzałem na niego oburzony.
-Tak idioto!- warknął.
-Nie moja wina, że nie dałeś rady i wybrała mnie...- chciałem go wkurzyć. Doskonale wiedziałem, że od dawna mu się podoba Rosalie.
Spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem.
-Czy ty chcesz zginąć?- zapytał szorstkim tonem.
-No spróbuj.- zaśmiałem się na co westchnął ciężko.
-Wiesz, że ją kocham odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem. Jest taka idealna, delikatna i piękna.- rozmarzył się.
-Teraz jest wolna. Możesz robić co chcesz... mi nie zależy.- powiedziałem zakładając ręce za głowę.
-A powiedziałeś ojcu, że zerwałeś zaręczyny?
-Zerwałeś zaręczyny?!- krzyknął ojciec materializując się obok mnie.
-Tato! Co ty tu robisz?!- podniosłem się przerażony.
-David wyjdź!- powiedział wskazując na drzwi mój ojciec.
-David zostań!- powiedziałem patrząc na przyjaciela.
-I tak się już zbierałem...- spojrzał na mnie przepraszająco i wyszedł.
-Coś ty sobie myślał?!- krzyknął do mnie ojciec na co wywróciłem oczami.
-Tato... na co te nerwy. Znajdziemy następną.- powiedziałem pewny siebie.
-Czyś ty już kompletnie zwariował?!- powiedział machając rękami.
Zaczął chodzić w jedną i w drugą. Po chwili stanął przede mną i spojrzał mi z grozą w oczy.
-Masz tam wrócić i błagać ją o przebaczenie!
-A jeśli tego nie zrobię?- prychnąłem.
-Jeśli tego nie zrobisz...- zbliżył się niebezpiecznie blisko. -To cię wydziedziczę.
Spojrzał na mnie ostatni raz i zniknął.
~Rosalie~
Odwróciłam się szybko. Na moim łóżku leżał książę Matthew. Miał na sobie białą koszulę rozpiętą do połowy. Szybko wstałam na równe nogi zakładając szlafrok.
-Co ty tutaj robisz?!- zapytałam zdenerwowana.
-Czekałem na ciebie.- podniósł się w górę i podszedł do mnie z uśmiechem.
-Powiedziałam ci już, że zrywam zaręczyny!- odsunęłam się o krok wpadając na ścianę. Ja to mam szczęście!
-Oj... Rose.- zaczął bawić się kosmykiem moich białych włosów. -Nie podejmuj pochopnie takich ważnych decyzji.
-To nie była pochopna decyzja!- powiedziałam stanowczo.
Mat położył rękę na wysokości mojej głowy i pogłaskał mnie po policzku. Spuściłam onieśmielona wzrok. On na to uśmiechnął się szeroko.
-Proszę... wybacz mi... błagam.- zaczął całować mnie od policzka po obojczyk. -Zrobię wszystko Rasalie...- nie przestawał mnie całować.
Oddychałam ciężko pod jego pieszczotami. Starałam mu się nie poddać. Trzymałam ręce na jego ramionach.
-Tylko ciebie widzę... ona nic dla mnie nie znaczyła.- powiedział całując mnie w dekolt.
-P-przestań... Ruby.- westchnęłam głośno.
Matthew wziął mnie na ręce i położył na łóżku. Moje ręce dał mi nad głowę i trzymał je jedną ręką. Drugą rozwiązał mi szlafrok. Włożył rękę pod moją krótką sukienkę. Jęknęłam cicho. Mat podniósł się w górę i pocałował mnie w usta.
-Powiedz moje imię...- szepnął mi na ucho.
-M-matthew...- powiedziałam wykończona.
Książę puścił moje ręce i dotknął kciukiem moich ust.
-Uwielbiam jak to mówisz...- pocałował mnie namiętnie.
Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam go odtrącić mimo tego co mi zrobił. Jednak jest mężczyzną i potrzebuje czułości ze strony kobiety a ja mu tego nie dawałam.
Ułożyłam głowę wygodnie na jego nie unoszącej się klatce piersiowej. Mat objął mnie ramieniem i pogłaskał po plecach. Szybko zasnęłam w jego ramionach.
Kiedy rano się obudziłam Matthew spał koło mnie. Przypomniała mi się wczorajsza noc. Wstałam do pozycji siedzącej. Spojrzałam na śpiącego obok mnie chłopaka. Wyglądał uroczo kiedy spał.
Czy mogę mu po tym wszystkim zaufać?
Wstałam z łóżka i poszłam do łazienki się odświeżyć. Przebrałam się w białą, skromną sukienkę do ziemi, która zdobiona była złotą nicią. Włosy spięłam w koka. Parę niesfornych pasem włosów okalało moją twarz. Na szyi zawiesiłam naszyjnik od Mika.
Gdy wyszłam z łazienki Mata już nie było. Mój najmłodszy brat złapał mnie za rękę kiedy schodziłam po schodach.
-Dzień dobry siostrzyczko!- uśmiechnął się szeroko.
-Dzień dobry Mason.- odwzajemniłam jego uśmiech.
Mały zaprowadził mnie na ogród, gdzie siedział już mój tata. Brat puścił moją dłoń biegnąc za motylkiem. Patrzyłam na to z uśmiechem.
Podeszłam do taty od tyłu i zakryłam mu oczy.
-Hmm...- pogłaskał mnie po dłoni. -Delikatne dłonie jak matki... Rosalie.- pocałował mnie w nią.
Uśmiechnęłam się do niego. Tato pociągnął mnie delikatnie za rękę tak, żebym usiadła mu na kolanach. Znów poczułam się jak 6-latka. Nie siedziałam tacie na kolanach od paru, dobrych lat. Zawsze jesteśmy bardzo oficjalni. Ta chwila jest tylko dla nas. Ojciec objął mnie ręką a ja się do niego przytuliłam i położyłam głowę na ramieniu.
-Jesteś szczęśliwa z tym księciem?- zapytał tato z lekkim poirytowaniem.
-Tak tato.- uśmiechnęłam się lekko.
-Zawsze możemy zerwać zaręczyny, a zostaniesz córeczką tatusia.- pocałował mnie w policzek.
Zaśmiałam się na te słowa.
-No co? Wszyscy tak szybko dorastacie... pamiętam jeszcze jak byłaś malutka i interesowało cię wszystko co się ruszało.- zaśmiał się na te wspomnienia. Ja zrobiłam to samo.
-Tak tatku...- westchnęłam.
Kiedy piłam powoli herbatę przypomniało mi się, że umówiłam się z Noah. Nagle zegar wybił 12. Szybko wypiłam herbatę i zerwałam się na równe nogi. Zaczęłam iść w stronę pałacu.
-A ty gdzie idziesz?- zapytał Lucas.
-Jadę w teren.- rzuciłam wchodząc do domu.
Wzięłam swój sprzęt do jazdy i się przebrałam. Zanim poszłam do Zeusa to skierowałam się do kuchni. Schowałam do wiklinowego koszyka piknikowego koc, truskawki, winogron, kawałek ciasta, sok jabłkowy.
Osiodłałam Zeusa i ruszyłam prędko do lasu. W jakieś 20 minut znalazłam się na polanie, na której umówiłam się z Noah. Mały wilkołak leżał na miękkiej trawie. Zeszłam z Zeusa i podeszłam do niego od tyłu. Przestraszyłam go dmuchając mu do ucha.
Szybko ode mnie odskoczył i popatrzył na mnie wściekły. Po chwili zmienił się w człowieka i przytulił się do mnie. Uśmiechnęłam się lekko i również go objęłam.
-Cześć Rosalie.- uśmiechnął się do mnie z dołu.
-Cześć mały.- uklękłam i złapałam go za nos.
Podeszłam do konia i ściągnęłam z niego koszyk.
-Głodny?- rozścieliłam na trawie koc.
-Mhm!- pokiwał głową i rzucił się na koc.
Wyciągnęłam z koszyka owoce, ciasto i sok. Noah na widok truskawek rozpromienił się. Wziął szybko jedną i wyglądał jakby znalazł się w siódmym niebie. Zauważyłam na jego szyi podobny naszyjnik jak mój.
-Skąd go masz..?- wskazałam na wisiorek.
-Ah.. to?- złapał za niego. -Dostałem go od Alfy.
-Mam podobny...- wyciągnęłam go spod bluzki.
Mały wytrzeszczył na niego gały i zaniemówił.
-S-skąd ty go masz?!- złapał za niego zaskoczony.
Zrobiłam wielkie oczy.
-To prezent.- odpowiedziałam szybko.
-A-ale to nie możliwe...- zaczął się zastanawiać.
-Co nie możliwe?- zapytałam zaskoczona.
-Zanim wstąpisz do watahy zostajesz obdarowany takim wisiorkiem... tylko wilkołaki je posiadają. Dzięki nim możesz bez problemu poruszać się po naszej ziemi. To znak mojej watahy.- powiedział patrząc na mnie z lekkim przerażeniem.
-Jak to?- myślałam, że mi się przesłyszało.
-Jeżeli posiadasz naszyjnik Herdu, możesz bezpiecznie się po nim poruszać.- powiedział sam w to nie wierząc. -Skąd to masz? Ktoś ci to dał... a może to ukradłaś?
-Co?! Nie! Noah jak możesz tak w ogóle myśleć?!- oburzyłam się.
-Przepraszam... po prostu jestem ciekawy.- ukorzył się.
Westchnęłam głośno.
-Dostałam go od wilkołaka.- powiedziałam pewnie.
-Jak się nazywał?- zapytał nie ukrywając zaciekawienia.
-Mike...- powiedziała niepewnie.
-Mike..? Nie znam takiego chłopaka.- powiedział zdziwiony.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Czy to znaczy, że on nie żyje? To wystarczyło, żeby popsuł mi się cały humor.
Rozmawialiśmy do późnego wieczora. Wtedy zabrałam swoje rzeczy i wsiadłam na Zeusa kierując się do domu. Droga minęła mi szybko a przyjemne zimne powietrze owiewało moją twarz.
Zmęczona weszłam do domu. Cały czas myślałam o Miku... czy coś mu się stało? Chciałam z kimś o tym porozmawiać. Pomyślałam o Lucasie. Podeszłam do jego drzwi i pukając otworzyłam je, ale nikogo nie było w środku. Wtedy pozostała mi tylko jedna osoba - Matthew. Ruszyłam do jego pokoju.
Miałam zapukać, kiedy z pokoju zaczęły dobiegać kobiece jęki. Zamarłam. Otworzyłam szybko drzwi. W środku zobaczyłam jedną z moich pokojówek podskakującą nagą na księciu. Trzymał ją za biodra i miał zamknięte oczy myśląc wiadomo o czym...
-Co tu się kurwa dzieje?!- wrzasnęłam.
"Blue Moon" - Rozdział 3
W sieci przywiązanej do gałęzi znajdował się mały wilkołak. Wył przerażony i skomlał głośno.
Patrzyłam zaskoczona na niego. Co on tu robi? Ostatnim wilkołakiem, który znalazł się na naszej ziemi był Mike. W sumie... to ten mały jest do niego bardzo podobny.
-Cicho! Cicho! Bo ktoś cię usłyszy!- wskoczyłam z gracją na gałąź, do której przywiązany był wilk.
Zaczęłam powoli przecinać linę. Kiedy to zrobiłam wilkołak spadł z łomotem na ziemię i zaczął machać łapami we wszystkie strony jeszcze bardziej się zaplątując.
Stanęłam koło niego patrząc posępnie i zagwizdałam na palcach. Zeus w mniej niż minutę znalazł się obok mnie. Wyciągnęłam spod siodła nóż, którym powoli rozcinałam sidła.
-"Wpakujesz nas w kłopoty Rosalie."- pomyślał Zeus.
-Nie martw się o mnie... przestań się w końcu ruszać bo ci zrobię krzywdę!- warknęłam do wilka.
Mały wilkołak momentalnie przestał się kręcić i zaskomlał cicho.
-"P-przepraszam."- pomyślał dziecięcym głosikiem.
-Nic się nie stało.- skończyłam rozcinać sidła a on wygramolił się z nich i otrzepał.
-"Dziękuję."
-Lepiej na siebie uważaj!- pogroziłam mu palcem. -Co by było jakby znalazł cię inny wampir?! Mógłby cię zabić!
Spojrzał na mnie zaskoczony po czym się skulił.
-Oh... już przestań.- powiedziałam zrezygnowana i usiadłam obok niego.
Odsunął się zaskoczony. Zapewne nigdy nie miał do czynienia z wampirem. Spojrzałam na jego łapę, na którą kulał. Krwawiła. Musiał się gdzieś przeciąć.
-Daj. Zobaczę twoją łapę.- podałam mu dłoń.
Popatrzył na mnie swoimi szeroko rozwartymi wilczymi oczami.
-No dalej... uratowałam cię więc nie musisz się mnie bać.- powiedziałam biorąc do ręki jego łapę.
Była na niej spora rana. Wypływało z niej krwi. Zapach jego krwi roznosił się dookoła. Odczuwałam głód bo od dawna nie jadłam. Jednak oparłam się temu.
-Mia niverso...- szepnęłam pod nosem i delikatnie palcem wskazującym przejechałam po jego ranie.
Patrzył z niedowierzaniem jak rana znika. To jedna z moich umiejętności. Jednak jest przekazywana ona tylko w naszej rodzinie. Potrafię leczyć nawet najgorsze rany.
Wilkołak wyrwał zaskoczony przednią łapę i stanął na wszystkich nogach. Kiedy zorientował się, że wszystko w porządku spojrzał na mnie i rzucił się w ucieczkę. Nie zaskoczyło mnie to. Patrzyłam tylko jak się oddalał.
-"Co za niewdzięczny bachor!"- warknął Zeus.
-To nic... miał prawo. Jest młody i chyba się zgubił. Nie powinno go tu być.- mruknęłam i wstałam.
Poszłam szukać dalej. Moją zdobyczą okazał się biały królik. Wbiłam w niego swoje kły a moje oczy zrobiły się całe czarne. Cudowna ciecz dostała się do mojego żołądka.
Kiedy byłam już nakarmiona miałam zamiar pojeździć jeszcze po lesie.
Kiedy włożyłam nogę w strzemię i już miałam wsiąść na Zeusa usłyszałam za sobą poruszenie krzaków. Szybko zeszłam z Zeusa i wzięłam do ręki łuk namierzając w dane miejsce.
Nagle z krzaków wyszedł ten sam wilkołak, którego wcześniej uratowałam. Ściągnęłam go z muszki.
-Boże. Wystraszyłeś mnie!- powiedziałam z wyrzutem odkładając łuk.
Wilk rzucił mi przed nogi czarnego, dużego zająca. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale tam już stał chłopczyk o oliwkowej skórze i czarnych jak węgiel włosach.
-Dziękuję...- powiedział niewinnie a ja nadal patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie ma za co... jesteś głodny?- podniosłam królika w górę za tylnie łapy a chłopczyk spojrzał na mnie zaskoczony po czym energicznie zaczął kiwać głową.
Na mniejszej polanie w lasie przygotowałam miejsce na ognisko po czym je rozpaliłam. Obdarłam zająca ze skóry i zaczęłam piec jego mięso nad ogniskiem. Chłopiec przyglądał się mi uważnie.
-Proszę.- podałam mu opieczone mięso.
Zaczął je łapczywie jeść a ja patrzyłam na niego szeroko uśmiechnięta. Jest uroczym dzieckiem. Zeus obok nas jadł trawę zajęty sobą.
-Jak się nazywasz?- zapytałam nagle.
-Jestem Noah.- uśmiechnął się szeroko z mięsem między zębami.
Zaśmiałam się głośno widząc to. Noah spojrzał na mnie zdziwiony nie wiedząc o co chodzi.
-Ja jestem Rose...- uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-I jesteś wampirem?- zapytał nieśmiało.
-Tak...
Nie mówił nic przez chwilę zastanawiając się nad czymś.
-Nie zachowujesz się jak one... są złe i zabijają ludzi.- powiedział smutno.
-Nie wszystkie Noah...- spojrzałam na niego zmartwiona.
-Tak! Ty jesteś miła!- przytulił się do mnie.
Patrzyłam na niego zaskoczona po czym objęłam ramieniem.
-Nie powinieneś wracać do rodziców?- zapytałam.
-Moi rodzice nie żyją...- powiedział smutno patrząc się w ognisko.
Zrobiło mi się głupio.
-J-ja przepraszam... nie wiedziałam.- powiedziałam skruszona jego historią.
-To nic... mam braciszka, który się mną opiekuje.- uśmiechnął się szeroko.
Wtulił się we mnie a ja go przytuliłam. Był taki ciepły a jego serce biło... zupełnie jak Mike.
-Może kiedyś was poznam...- uśmiechnął się z dołu.
Spojrzałam na niego czule i się uśmiechnęłam.
-To raczej nie możliwe Noah...- pogłaskałam go po czuprynie.
-Masz rację...- westchnął.
Spojrzałam na niego z góry czule. Wyglądał na bardzo zawiedzionego. Chciałam mu poprawić humor.
-Chciałbyś coś zobaczyć?- zapytałam z pokrzepiającym uśmiechem.
Popatrzył na mnie zaskoczony po czym szybko pokiwał głową. Wstałam i zgasiłam ognisko nogą po czym wsiadłam na Zeusa.
-Chodź.- podałam mu rękę z góry.
Spojrzał na mnie niepewnie po czym podał swoją rękę. Wciągnęłam go na górę i posadziłam przed sobą w siodle.
-Jeździłeś kiedyś?- zapytałam.
-Nigdy... widziałem jedynie wolne konie, które biegały po polanach.- powiedział.
-Trzymaj się.- powiedziałam szybko ruszając.
-Łaaa!- krzyknął przerażony na co się zaśmiałam.
Przebijaliśmy się między drzewami, aż dotarliśmy na tą samą piękną polanę, na której poznałam się z Mikiem. Nadal było widać stąd góry.
-Łał...- powiedział cicho.
-Podoba ci się?- zapytałam z dumnym uśmiechem.
-Bardzo!- wyszczerzył się.
Zeszłam z Zeusa i ściągnęłam na ziemie Noah. Zaczął biegać w kółko. Ja za to stanęłam wpatrując się w coś co już od dawna nie istniało.
Przed moimi oczami stanęły te wszystkie piękne chwile, które tutaj spędziłam z moją pierwszą i jedyną miłością. Chodziliśmy za ręce, biegaliśmy bez celu, rozmawialiśmy o wielu głupotach. Raz nawet zrobiłam mu wianek, który nosił na głowie przez cały dzień. Uśmiechnęłam się mimowolnie na te piękne wspomnienia. Zeus trącił mnie swoim nosem na co wróciłam do rzeczywistości.
-"Znów o nim myślisz..."- nadmienił.
-Tak... myślę o nim i tęsknie..- powiedziałam kładąc sobie jego pysk na ramieniu i głaszcząc go w jego ulubionym miejscu - nosie.
-"Taka piękna... nie wiedział co tracił"- powiedział Zeus.
Zaśmiałam się i pocałowałam go w nos.
-Dziękuję za otuchę...- uśmiechnęłam się.
-"Bo się zarumienię..."- prychnął.
Nagle oboje usłyszeliśmy donośne wycie po drugiej stronie rzeki. Zeus wyprostował się i nastawił uszy. Spojrzałam na Noah, który uśmiechnął się szeroko.
-Muszę już wracać.- uśmiechnął się do mnie życzliwie po czym podbiegł i przytulił. -Dziękuję Rose. Spotkajmy się tu jutro po południu.
Odbiegł ode mnie przemieniając się po drodze w wilkołaka. Kiedy wsiadłam na Zeusa usłyszałam jedynie jego wycie. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę domu. Na niebie świeciły już gwiazdy. Było je stąd idealnie widać.
Wróciłam do domu i pierwsze co to wzięłam długą gorącą kąpiel. Wyszłam z łazienki w prześwitującej pidżamie i podeszłam do toaletki, żeby rozczesać moje długie włosy.
-Witaj księżniczko.- usłyszałam za sobą.
Patrzyłam zaskoczona na niego. Co on tu robi? Ostatnim wilkołakiem, który znalazł się na naszej ziemi był Mike. W sumie... to ten mały jest do niego bardzo podobny.
-Cicho! Cicho! Bo ktoś cię usłyszy!- wskoczyłam z gracją na gałąź, do której przywiązany był wilk.
Zaczęłam powoli przecinać linę. Kiedy to zrobiłam wilkołak spadł z łomotem na ziemię i zaczął machać łapami we wszystkie strony jeszcze bardziej się zaplątując.
Stanęłam koło niego patrząc posępnie i zagwizdałam na palcach. Zeus w mniej niż minutę znalazł się obok mnie. Wyciągnęłam spod siodła nóż, którym powoli rozcinałam sidła.
-"Wpakujesz nas w kłopoty Rosalie."- pomyślał Zeus.
-Nie martw się o mnie... przestań się w końcu ruszać bo ci zrobię krzywdę!- warknęłam do wilka.
Mały wilkołak momentalnie przestał się kręcić i zaskomlał cicho.
-"P-przepraszam."- pomyślał dziecięcym głosikiem.
-Nic się nie stało.- skończyłam rozcinać sidła a on wygramolił się z nich i otrzepał.
-"Dziękuję."
-Lepiej na siebie uważaj!- pogroziłam mu palcem. -Co by było jakby znalazł cię inny wampir?! Mógłby cię zabić!
Spojrzał na mnie zaskoczony po czym się skulił.
-Oh... już przestań.- powiedziałam zrezygnowana i usiadłam obok niego.
Odsunął się zaskoczony. Zapewne nigdy nie miał do czynienia z wampirem. Spojrzałam na jego łapę, na którą kulał. Krwawiła. Musiał się gdzieś przeciąć.
-Daj. Zobaczę twoją łapę.- podałam mu dłoń.
Popatrzył na mnie swoimi szeroko rozwartymi wilczymi oczami.
-No dalej... uratowałam cię więc nie musisz się mnie bać.- powiedziałam biorąc do ręki jego łapę.
Była na niej spora rana. Wypływało z niej krwi. Zapach jego krwi roznosił się dookoła. Odczuwałam głód bo od dawna nie jadłam. Jednak oparłam się temu.
-Mia niverso...- szepnęłam pod nosem i delikatnie palcem wskazującym przejechałam po jego ranie.
Patrzył z niedowierzaniem jak rana znika. To jedna z moich umiejętności. Jednak jest przekazywana ona tylko w naszej rodzinie. Potrafię leczyć nawet najgorsze rany.
Wilkołak wyrwał zaskoczony przednią łapę i stanął na wszystkich nogach. Kiedy zorientował się, że wszystko w porządku spojrzał na mnie i rzucił się w ucieczkę. Nie zaskoczyło mnie to. Patrzyłam tylko jak się oddalał.
-"Co za niewdzięczny bachor!"- warknął Zeus.
-To nic... miał prawo. Jest młody i chyba się zgubił. Nie powinno go tu być.- mruknęłam i wstałam.
Poszłam szukać dalej. Moją zdobyczą okazał się biały królik. Wbiłam w niego swoje kły a moje oczy zrobiły się całe czarne. Cudowna ciecz dostała się do mojego żołądka.
Kiedy byłam już nakarmiona miałam zamiar pojeździć jeszcze po lesie.
Kiedy włożyłam nogę w strzemię i już miałam wsiąść na Zeusa usłyszałam za sobą poruszenie krzaków. Szybko zeszłam z Zeusa i wzięłam do ręki łuk namierzając w dane miejsce.
Nagle z krzaków wyszedł ten sam wilkołak, którego wcześniej uratowałam. Ściągnęłam go z muszki.
-Boże. Wystraszyłeś mnie!- powiedziałam z wyrzutem odkładając łuk.
Wilk rzucił mi przed nogi czarnego, dużego zająca. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale tam już stał chłopczyk o oliwkowej skórze i czarnych jak węgiel włosach.
-Dziękuję...- powiedział niewinnie a ja nadal patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie ma za co... jesteś głodny?- podniosłam królika w górę za tylnie łapy a chłopczyk spojrzał na mnie zaskoczony po czym energicznie zaczął kiwać głową.
Na mniejszej polanie w lasie przygotowałam miejsce na ognisko po czym je rozpaliłam. Obdarłam zająca ze skóry i zaczęłam piec jego mięso nad ogniskiem. Chłopiec przyglądał się mi uważnie.
-Proszę.- podałam mu opieczone mięso.
Zaczął je łapczywie jeść a ja patrzyłam na niego szeroko uśmiechnięta. Jest uroczym dzieckiem. Zeus obok nas jadł trawę zajęty sobą.
-Jak się nazywasz?- zapytałam nagle.
-Jestem Noah.- uśmiechnął się szeroko z mięsem między zębami.
Zaśmiałam się głośno widząc to. Noah spojrzał na mnie zdziwiony nie wiedząc o co chodzi.
-Ja jestem Rose...- uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-I jesteś wampirem?- zapytał nieśmiało.
-Tak...
Nie mówił nic przez chwilę zastanawiając się nad czymś.
-Nie zachowujesz się jak one... są złe i zabijają ludzi.- powiedział smutno.
-Nie wszystkie Noah...- spojrzałam na niego zmartwiona.
-Tak! Ty jesteś miła!- przytulił się do mnie.
Patrzyłam na niego zaskoczona po czym objęłam ramieniem.
-Nie powinieneś wracać do rodziców?- zapytałam.
-Moi rodzice nie żyją...- powiedział smutno patrząc się w ognisko.
Zrobiło mi się głupio.
-J-ja przepraszam... nie wiedziałam.- powiedziałam skruszona jego historią.
-To nic... mam braciszka, który się mną opiekuje.- uśmiechnął się szeroko.
Wtulił się we mnie a ja go przytuliłam. Był taki ciepły a jego serce biło... zupełnie jak Mike.
-Może kiedyś was poznam...- uśmiechnął się z dołu.
Spojrzałam na niego czule i się uśmiechnęłam.
-To raczej nie możliwe Noah...- pogłaskałam go po czuprynie.
-Masz rację...- westchnął.
Spojrzałam na niego z góry czule. Wyglądał na bardzo zawiedzionego. Chciałam mu poprawić humor.
-Chciałbyś coś zobaczyć?- zapytałam z pokrzepiającym uśmiechem.
Popatrzył na mnie zaskoczony po czym szybko pokiwał głową. Wstałam i zgasiłam ognisko nogą po czym wsiadłam na Zeusa.
-Chodź.- podałam mu rękę z góry.
Spojrzał na mnie niepewnie po czym podał swoją rękę. Wciągnęłam go na górę i posadziłam przed sobą w siodle.
-Jeździłeś kiedyś?- zapytałam.
-Nigdy... widziałem jedynie wolne konie, które biegały po polanach.- powiedział.
-Trzymaj się.- powiedziałam szybko ruszając.
-Łaaa!- krzyknął przerażony na co się zaśmiałam.
Przebijaliśmy się między drzewami, aż dotarliśmy na tą samą piękną polanę, na której poznałam się z Mikiem. Nadal było widać stąd góry.
-Łał...- powiedział cicho.
-Podoba ci się?- zapytałam z dumnym uśmiechem.
-Bardzo!- wyszczerzył się.
Zeszłam z Zeusa i ściągnęłam na ziemie Noah. Zaczął biegać w kółko. Ja za to stanęłam wpatrując się w coś co już od dawna nie istniało.
Przed moimi oczami stanęły te wszystkie piękne chwile, które tutaj spędziłam z moją pierwszą i jedyną miłością. Chodziliśmy za ręce, biegaliśmy bez celu, rozmawialiśmy o wielu głupotach. Raz nawet zrobiłam mu wianek, który nosił na głowie przez cały dzień. Uśmiechnęłam się mimowolnie na te piękne wspomnienia. Zeus trącił mnie swoim nosem na co wróciłam do rzeczywistości.
-"Znów o nim myślisz..."- nadmienił.
-Tak... myślę o nim i tęsknie..- powiedziałam kładąc sobie jego pysk na ramieniu i głaszcząc go w jego ulubionym miejscu - nosie.
-"Taka piękna... nie wiedział co tracił"- powiedział Zeus.
Zaśmiałam się i pocałowałam go w nos.
-Dziękuję za otuchę...- uśmiechnęłam się.
-"Bo się zarumienię..."- prychnął.
Nagle oboje usłyszeliśmy donośne wycie po drugiej stronie rzeki. Zeus wyprostował się i nastawił uszy. Spojrzałam na Noah, który uśmiechnął się szeroko.
-Muszę już wracać.- uśmiechnął się do mnie życzliwie po czym podbiegł i przytulił. -Dziękuję Rose. Spotkajmy się tu jutro po południu.
Odbiegł ode mnie przemieniając się po drodze w wilkołaka. Kiedy wsiadłam na Zeusa usłyszałam jedynie jego wycie. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę domu. Na niebie świeciły już gwiazdy. Było je stąd idealnie widać.
Wróciłam do domu i pierwsze co to wzięłam długą gorącą kąpiel. Wyszłam z łazienki w prześwitującej pidżamie i podeszłam do toaletki, żeby rozczesać moje długie włosy.
-Witaj księżniczko.- usłyszałam za sobą.
"Blue Moon" - Rozdział 2
~Matthew~
Rozmowa z Emmą tak mnie pochłonęła, że zapomniałem o Rosalie. Emma jest piękna, bystra i słodka. Nie tak jak Rose. Ona jest zbyt idealna co sprawia, że jest nudna. Poprosiłem ją o rękę tylko dlatego, że mój ojciec tego ode mnie wymagał. Gdybym miał wybór wyjechałbym z kraju i zaczął podróżować, ale to nie możliwe. Jestem księciem i jestem zobowiązany robić wszystko dla dobra mojego kraju.
-Może się przejdziemy?- zaproponowała Emma.
-Z wielką przyjemnością.- posłałem jej uśmiech.
Wiedziałem, że jej się podobam. Postanowiłem to wykorzystać. Jest taka naiwna. Uwierzy w każde moje słowo.
Razem wyszliśmy z przyjęcia. Chodziliśmy po korytarzach zamku mijając strażników. Kurde... tutaj tego nie zrobię. Postanowiłem znaleźć jakieś ustronne miejsce, w którym nikt nas nie zobaczy. I pomyśleć, że jest przyjaciółką naszej królewny. Jest głupsza niż myślałem. Zaciągnięcie ją do łóżka będzie prostsze niż mi się wydawało na początku.
Zabrałem ją na balkon za szklanymi drzwiami. Była trochę zdezorientowana, ale parę komplementów sprawiło, że oddała mi się bezmyślnie. Takie dziewczyny lubię. Na jedną noc.
Wiał zimny wiatr, którego i tak nie czułem. Przycisnąłem ją do ściany i złapałam za jej podbródek.
-C-co ty robisz?- zapytała zdezorientowana wlepiając we mnie swoje szafirowe oczy.
-Zobaczysz.- zbliżyłem się do niej i złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach.
-Nie powinniśmy...- nie dokończyła bo pogłębiłem pocałunek.
Emma się nie opierała. Wręcz przeciwnie. Odwzajemniała moje pocałunki. Jej usta smakują jak krew. Musiała niedawno jeść. Zacząłem ją obmacywać. Taka sama jak każda księżniczka przed nią... myślałem, że chodź trochę będzie się od nich różnić.
Otworzyłem oczy i spojrzałem za szklane drzwi, żeby sprawdzić czy ktoś nie patrzy. Moje najgorsze przeczucia się sprawdziły. Przy drzwiach pokoju z Masonem na rękach stała Rose. Patrzyła na mnie nie wściekła, nie smutna, nie zaskoczona, ale zawiedziona.
Oderwałam się od Emmy i chciałem iść wytłumaczyć wszystko Rosalie, ale ona znikła za drzwiami pokoju swojego brata.
~Rosalie~
Jak on mógł mi to zrobić? Mimo tego, że się nie kochamy mamy zostać małżeństwem. Czy mu nie zależy na dobru swojego państwa? Wybrałam jego bo myślałam, że jest inny od reszty. Spokojny, inteligentny, rozsądny, odpowiedzialny, sprawiedliwy i miłosierny. Idealny król. Ale jednak myliłam się co do niego.
Przebrałam brata w pidżamę i położyłam się na łóżku obok niego. Mason przytulił się do mnie a ja odpowiedziałam na to delikatnym uśmiechem. Przykryłam go i siebie kołdrą.
Przez całą noc myślałam co zrobić z Matthew'em. I znalazłam tylko jedno wyjście - zerwę zaręczyny. Nie mam innego wyjścia. Pokazał swoją prawdziwą twarz. Nie chce mieć nic do czynienia z takimi mężczyznami.
Na początku myślałam, że może coś z tego będzie, ale teraz widzę, że to nie ma najmniejszego sensu. Jest taki sam jak reszta. Babiarze, którzy chcą tylko sobie sprawić przyjemność. Nie zabraniam mu... niech idzie. Droga wolna. Smutno mi na pewno nie będzie.
Przytuliłam się do brata i zasnęłam po północy. Kiedy księżyc już górował na niebie... Mike czy o mnie jeszcze pamiętasz? Gdzie jesteś? Co robisz? Czy jesteś szczęśliwy? Czy się zakochałeś? Bo ja o tobie nie zapomnę nigdy... a uwierz, że u mnie to spory kawał czasu.
Rano obudził mnie skaczący po mnie Mason.
-Dzień dobry siostrzyczko!- uspokoił się na chwilę i usiadł obok mnie.
-Dzień dobry braciszku...- pomierzwiłam mu włosy.
-Spałaś ze mną?
-Tak... nie chciałam wieczorem wracać do swojego pokoju a ty zasnąłeś.- potargałam go za policzek.
-Ał, ał, ał!- zaczął jęczeć.
-Co słodziaku?- ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam w czoło.
-N-nic.- zarumienił się uroczo.
Podczas porannej herbaty wszyscy zbieramy się w ogrodzie na zewnątrz i pijemy herbatę. Przy stole siedziałam z Matthew'em i Emmą. Nie chce mieć z nimi nigdy więcej nic wspólnego. Widziałam jak Matthew się uważnie we mnie wpatruje. Wyglądał jakby chciał odgadnąć moje uczucia w stosunku do nim. Jednak ja przyjęłam pokerową twarz i uśmiechałam się lekko do braci i rodziców kiedy mówili o naszym związku z Matthew'em.
Po skończeniu herbaty wstałam od stołu dziękując i skierowałam się do swojego pokoju. W połowie drogi zatrzymała mnie Emma.
-Rose porozmawiajmy.- powiedziała błagalnym tonem.
-Odejdź. Nie chcę cię nigdy więcej widzieć.- powiedziałam stanowczym tonem.
-Nie... błagam Rosalie nie rób mi tego. Jestem twoją jedyną i najlepszą przyjaciółką.
-Nigdy nią nie byłaś. Utrzymywałam naszą przyjaźń tylko dla dobra kraju. Po nic innego. Już cię nie potrzebuję.- powiedziałam zimnym tonem i odeszłam.
Kiedy weszłam do pokoju zatrzasnęłam za sobą drzwi i zjechałam po nich w dół. Wcale tak nie myślę, ale nie mogę dłużej przyjaźnić się z kimś kto całował się z moim były przyszłym mężem. Muszę od tego wszystkiego odpocząć i pomyśleć jak z nim zerwać.
Przygotowałam sobie moje czarne bryczesy, krótkie oficerki, zwykłą białą koszulkę, czarną, skórzaną kurtkę i skórzane rękawiczki bez palców - mój ulubiony zestaw do jazdy. Ubrałam się, związałam włosy w kucyk i zeszłam do stajni. Poszłam na sam koniec do mojego czarnego ogiera - Zeusa.
Jest to koń fryzyjski masy czarnej z białą łatką na czole. To bardzo wyniosły koń. To, że jest czystej krwi sprawia, że jest jeszcze bardziej arogancki, ale kocham go. Znam go od mojej pierwszej lekcji kiedy jeszcze był źrebakiem. Nie jeździłam na nim, ale na jego matce. Spokojna klacz. Uwielbiałam ją. Teraz został mi tylko on.
-Cześć malutki.- weszłam do boksu.
-"Wcale nie taki malutki."- poruszył głową w górę z bulwersem.
Wspominałam o tym, że potrafię rozmawiać ze zwierzętami? Nie..? To taka moja wampirza umiejętność. Nie wiele wampirów ją posiada. Jest rzadka. Powstała ona poprzez dobry kontakt mój ze zwierzętami.
-Oj... już się tak nie denerwuj.- wyprowadziłam go przed boks i przywiązałam.
-"Gdzie się dzisiaj wybierzemy?"- zapytał podając mi kopyto do wyczyszczenia.
-Byle jak najdalej stąd.- powiedziałam do niego z dołu.
-"A co się stało naszej księżniczce?"- prychnął.
-Nie ważne... nie tutaj Zeus.
Nie odpowiedział mi.
Sklejone miejsca na jego sierści przeczesałam gumowym zgrzebłem po czym całą jego sierść miękką szczotką. Na koniec jego czarną jak smoła grzywę uczesałam metalową szczotką. Stanęłam na przeciwko niego zmęczona.
-To jak... czujesz się już piękny?- uśmiechnęłam się i pocałowałam go w nos.
-"Ja zawsze jestem piękny."- podniósł z dumą głowę do góry.
Zaśmiałam się i odeszłam po resztę rzeczy. Wszystko było koloru krwisto czerwonego oprócz skórzanego, czarnego siodła. Założyłam mu czaprak, siodło, dostosowałam do siebie strzemienia. Do tego założyłam mu ogłowie. Do ukrytej pod siodłem sakiewki włożyłam parę kostek cukru.
Zeus szturchnął mnie nosem.
-"Grzecznie stałem... chcę nagrodę."- pomyślał wyniośle.
-Masz ty dumny koniu.- powiedziałam dając mu kostkę cukru.
Pod siodłem schowałam, także łuk i ostry nóż. Mam zamiar zapolować.
Założyłam swoje skórzane rękawiczki bez palców, kurtkę i wsiadłam na Zeusa.
-No to jedziemy...- poklepałam go lekko.
Zeus powoli wyszedł ze stajni. Jaki pech sprawił, że właśnie przed nią szedł książę Matthew?
-Księżniczko!- krzyknął zanim zdążyłam wyruszyć.
Zeus odwrócił się do niego.
-"A ten tu czego?"- pomyślał zirytowany.
-Spokojnie...- zsiadłam z niego i stanęłam przed księciem.
-Rosalie to nie tak jak myślisz, ja...- nie dałam mu skończyć.
-Nie chcę słyszeć żadnych tłumaczeń. Widziałam co widziałam. Wszystko już wiem.- powiedziałam pewna siebie.
-C-co? Księżniczko... proszę.- zrobiło mi się go przez chwilę żal, ale nie na długo.
-Wiesz... szczerze myślałam, że jesteś inny. Widziałam w tobie dobrego króla i przyszłego męża, ale ty okazałeś się dupkiem tak jak wszyscy. Nie chcę cię znać. To koniec.- wsiadłam na Zeusa.
-J-jak to koniec?- spojrzał na mnie przestraszony.
Spojrzałam na niego z góry.
-Zrywam nasze zaręczyny.- rzuciłam i odjechałam.
-"Nieźle mu dogadałaś."- pomyślał.
-Nie dam się jakiemuś księciuniowi.- mruknęłam.
Zatrzymałam się przed bramą do dworu.
-Gdzie się wybierasz księżniczko?- zapytał wartownik z góry.
-Wybieram się na polowanie...- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Czy ojciec o tym wie?- zapytał niepewnie.
-Oczywiście.- powiedziałam pewnie.
-Bardzo proszę... Chłopaki dawać!- machnął do mężczyzn, którzy zaczęli kręcić kołami, które podniosły bramę.
-Dziękuję bardzo. Wrócę wieczorem.- rzuciłam na koniec i wyjechałam na Zeusie omijając ludzi.
Galopowałam na nim prosto do lasu. Do tego, w którym poznałam się z Mikiem. Stępem wymijaliśmy drzewa i większe krzaki. Zeus ze mną w siodle cwałował przez łąkę.
Zatrzymaliśmy się na skraju lasu. Zeskoczyłam z Zeusa i wyciągnęłam łuk z pod siodła.
-Zaraz wrócę. Zostań tu.- nakazałam i weszłam do lasu.
Naprężyłam łuk i kierowałam nim w krzaki w poszukiwaniu królików. Weszłam głębiej kiedy nagle za sobą usłyszałam dźwięk sideł i skomlenie. Podeszłam w tę stronę ze strzałą w gotowości, ale nie spodziewałam się tego co tam zobaczyłam.
Rozmowa z Emmą tak mnie pochłonęła, że zapomniałem o Rosalie. Emma jest piękna, bystra i słodka. Nie tak jak Rose. Ona jest zbyt idealna co sprawia, że jest nudna. Poprosiłem ją o rękę tylko dlatego, że mój ojciec tego ode mnie wymagał. Gdybym miał wybór wyjechałbym z kraju i zaczął podróżować, ale to nie możliwe. Jestem księciem i jestem zobowiązany robić wszystko dla dobra mojego kraju.
-Może się przejdziemy?- zaproponowała Emma.
-Z wielką przyjemnością.- posłałem jej uśmiech.
Wiedziałem, że jej się podobam. Postanowiłem to wykorzystać. Jest taka naiwna. Uwierzy w każde moje słowo.
Razem wyszliśmy z przyjęcia. Chodziliśmy po korytarzach zamku mijając strażników. Kurde... tutaj tego nie zrobię. Postanowiłem znaleźć jakieś ustronne miejsce, w którym nikt nas nie zobaczy. I pomyśleć, że jest przyjaciółką naszej królewny. Jest głupsza niż myślałem. Zaciągnięcie ją do łóżka będzie prostsze niż mi się wydawało na początku.
Zabrałem ją na balkon za szklanymi drzwiami. Była trochę zdezorientowana, ale parę komplementów sprawiło, że oddała mi się bezmyślnie. Takie dziewczyny lubię. Na jedną noc.
Wiał zimny wiatr, którego i tak nie czułem. Przycisnąłem ją do ściany i złapałam za jej podbródek.
-C-co ty robisz?- zapytała zdezorientowana wlepiając we mnie swoje szafirowe oczy.
-Zobaczysz.- zbliżyłem się do niej i złożyłem delikatny pocałunek na jej ustach.
-Nie powinniśmy...- nie dokończyła bo pogłębiłem pocałunek.
Emma się nie opierała. Wręcz przeciwnie. Odwzajemniała moje pocałunki. Jej usta smakują jak krew. Musiała niedawno jeść. Zacząłem ją obmacywać. Taka sama jak każda księżniczka przed nią... myślałem, że chodź trochę będzie się od nich różnić.
Otworzyłem oczy i spojrzałem za szklane drzwi, żeby sprawdzić czy ktoś nie patrzy. Moje najgorsze przeczucia się sprawdziły. Przy drzwiach pokoju z Masonem na rękach stała Rose. Patrzyła na mnie nie wściekła, nie smutna, nie zaskoczona, ale zawiedziona.
Oderwałam się od Emmy i chciałem iść wytłumaczyć wszystko Rosalie, ale ona znikła za drzwiami pokoju swojego brata.
~Rosalie~
Jak on mógł mi to zrobić? Mimo tego, że się nie kochamy mamy zostać małżeństwem. Czy mu nie zależy na dobru swojego państwa? Wybrałam jego bo myślałam, że jest inny od reszty. Spokojny, inteligentny, rozsądny, odpowiedzialny, sprawiedliwy i miłosierny. Idealny król. Ale jednak myliłam się co do niego.
Przebrałam brata w pidżamę i położyłam się na łóżku obok niego. Mason przytulił się do mnie a ja odpowiedziałam na to delikatnym uśmiechem. Przykryłam go i siebie kołdrą.
Przez całą noc myślałam co zrobić z Matthew'em. I znalazłam tylko jedno wyjście - zerwę zaręczyny. Nie mam innego wyjścia. Pokazał swoją prawdziwą twarz. Nie chce mieć nic do czynienia z takimi mężczyznami.
Na początku myślałam, że może coś z tego będzie, ale teraz widzę, że to nie ma najmniejszego sensu. Jest taki sam jak reszta. Babiarze, którzy chcą tylko sobie sprawić przyjemność. Nie zabraniam mu... niech idzie. Droga wolna. Smutno mi na pewno nie będzie.
Przytuliłam się do brata i zasnęłam po północy. Kiedy księżyc już górował na niebie... Mike czy o mnie jeszcze pamiętasz? Gdzie jesteś? Co robisz? Czy jesteś szczęśliwy? Czy się zakochałeś? Bo ja o tobie nie zapomnę nigdy... a uwierz, że u mnie to spory kawał czasu.
Rano obudził mnie skaczący po mnie Mason.
-Dzień dobry siostrzyczko!- uspokoił się na chwilę i usiadł obok mnie.
-Dzień dobry braciszku...- pomierzwiłam mu włosy.
-Spałaś ze mną?
-Tak... nie chciałam wieczorem wracać do swojego pokoju a ty zasnąłeś.- potargałam go za policzek.
-Ał, ał, ał!- zaczął jęczeć.
-Co słodziaku?- ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam w czoło.
-N-nic.- zarumienił się uroczo.
Podczas porannej herbaty wszyscy zbieramy się w ogrodzie na zewnątrz i pijemy herbatę. Przy stole siedziałam z Matthew'em i Emmą. Nie chce mieć z nimi nigdy więcej nic wspólnego. Widziałam jak Matthew się uważnie we mnie wpatruje. Wyglądał jakby chciał odgadnąć moje uczucia w stosunku do nim. Jednak ja przyjęłam pokerową twarz i uśmiechałam się lekko do braci i rodziców kiedy mówili o naszym związku z Matthew'em.
Po skończeniu herbaty wstałam od stołu dziękując i skierowałam się do swojego pokoju. W połowie drogi zatrzymała mnie Emma.
-Rose porozmawiajmy.- powiedziała błagalnym tonem.
-Odejdź. Nie chcę cię nigdy więcej widzieć.- powiedziałam stanowczym tonem.
-Nie... błagam Rosalie nie rób mi tego. Jestem twoją jedyną i najlepszą przyjaciółką.
-Nigdy nią nie byłaś. Utrzymywałam naszą przyjaźń tylko dla dobra kraju. Po nic innego. Już cię nie potrzebuję.- powiedziałam zimnym tonem i odeszłam.
Kiedy weszłam do pokoju zatrzasnęłam za sobą drzwi i zjechałam po nich w dół. Wcale tak nie myślę, ale nie mogę dłużej przyjaźnić się z kimś kto całował się z moim były przyszłym mężem. Muszę od tego wszystkiego odpocząć i pomyśleć jak z nim zerwać.
Przygotowałam sobie moje czarne bryczesy, krótkie oficerki, zwykłą białą koszulkę, czarną, skórzaną kurtkę i skórzane rękawiczki bez palców - mój ulubiony zestaw do jazdy. Ubrałam się, związałam włosy w kucyk i zeszłam do stajni. Poszłam na sam koniec do mojego czarnego ogiera - Zeusa.
Jest to koń fryzyjski masy czarnej z białą łatką na czole. To bardzo wyniosły koń. To, że jest czystej krwi sprawia, że jest jeszcze bardziej arogancki, ale kocham go. Znam go od mojej pierwszej lekcji kiedy jeszcze był źrebakiem. Nie jeździłam na nim, ale na jego matce. Spokojna klacz. Uwielbiałam ją. Teraz został mi tylko on.
-Cześć malutki.- weszłam do boksu.
-"Wcale nie taki malutki."- poruszył głową w górę z bulwersem.
Wspominałam o tym, że potrafię rozmawiać ze zwierzętami? Nie..? To taka moja wampirza umiejętność. Nie wiele wampirów ją posiada. Jest rzadka. Powstała ona poprzez dobry kontakt mój ze zwierzętami.
-Oj... już się tak nie denerwuj.- wyprowadziłam go przed boks i przywiązałam.
-"Gdzie się dzisiaj wybierzemy?"- zapytał podając mi kopyto do wyczyszczenia.
-Byle jak najdalej stąd.- powiedziałam do niego z dołu.
-"A co się stało naszej księżniczce?"- prychnął.
-Nie ważne... nie tutaj Zeus.
Nie odpowiedział mi.
Sklejone miejsca na jego sierści przeczesałam gumowym zgrzebłem po czym całą jego sierść miękką szczotką. Na koniec jego czarną jak smoła grzywę uczesałam metalową szczotką. Stanęłam na przeciwko niego zmęczona.
-To jak... czujesz się już piękny?- uśmiechnęłam się i pocałowałam go w nos.
-"Ja zawsze jestem piękny."- podniósł z dumą głowę do góry.
Zaśmiałam się i odeszłam po resztę rzeczy. Wszystko było koloru krwisto czerwonego oprócz skórzanego, czarnego siodła. Założyłam mu czaprak, siodło, dostosowałam do siebie strzemienia. Do tego założyłam mu ogłowie. Do ukrytej pod siodłem sakiewki włożyłam parę kostek cukru.
Zeus szturchnął mnie nosem.
-"Grzecznie stałem... chcę nagrodę."- pomyślał wyniośle.
-Masz ty dumny koniu.- powiedziałam dając mu kostkę cukru.
Pod siodłem schowałam, także łuk i ostry nóż. Mam zamiar zapolować.
Założyłam swoje skórzane rękawiczki bez palców, kurtkę i wsiadłam na Zeusa.
-No to jedziemy...- poklepałam go lekko.
Zeus powoli wyszedł ze stajni. Jaki pech sprawił, że właśnie przed nią szedł książę Matthew?
-Księżniczko!- krzyknął zanim zdążyłam wyruszyć.
Zeus odwrócił się do niego.
-"A ten tu czego?"- pomyślał zirytowany.
-Spokojnie...- zsiadłam z niego i stanęłam przed księciem.
-Rosalie to nie tak jak myślisz, ja...- nie dałam mu skończyć.
-Nie chcę słyszeć żadnych tłumaczeń. Widziałam co widziałam. Wszystko już wiem.- powiedziałam pewna siebie.
-C-co? Księżniczko... proszę.- zrobiło mi się go przez chwilę żal, ale nie na długo.
-Wiesz... szczerze myślałam, że jesteś inny. Widziałam w tobie dobrego króla i przyszłego męża, ale ty okazałeś się dupkiem tak jak wszyscy. Nie chcę cię znać. To koniec.- wsiadłam na Zeusa.
-J-jak to koniec?- spojrzał na mnie przestraszony.
Spojrzałam na niego z góry.
-Zrywam nasze zaręczyny.- rzuciłam i odjechałam.
-"Nieźle mu dogadałaś."- pomyślał.
-Nie dam się jakiemuś księciuniowi.- mruknęłam.
Zatrzymałam się przed bramą do dworu.
-Gdzie się wybierasz księżniczko?- zapytał wartownik z góry.
-Wybieram się na polowanie...- uśmiechnęłam się delikatnie.
-Czy ojciec o tym wie?- zapytał niepewnie.
-Oczywiście.- powiedziałam pewnie.
-Bardzo proszę... Chłopaki dawać!- machnął do mężczyzn, którzy zaczęli kręcić kołami, które podniosły bramę.
-Dziękuję bardzo. Wrócę wieczorem.- rzuciłam na koniec i wyjechałam na Zeusie omijając ludzi.
Galopowałam na nim prosto do lasu. Do tego, w którym poznałam się z Mikiem. Stępem wymijaliśmy drzewa i większe krzaki. Zeus ze mną w siodle cwałował przez łąkę.
Zatrzymaliśmy się na skraju lasu. Zeskoczyłam z Zeusa i wyciągnęłam łuk z pod siodła.
-Zaraz wrócę. Zostań tu.- nakazałam i weszłam do lasu.
Naprężyłam łuk i kierowałam nim w krzaki w poszukiwaniu królików. Weszłam głębiej kiedy nagle za sobą usłyszałam dźwięk sideł i skomlenie. Podeszłam w tę stronę ze strzałą w gotowości, ale nie spodziewałam się tego co tam zobaczyłam.
niedziela, 21 lutego 2016
"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 34
"-Dlaczego zamykamy oczy gdy się modlimy, śnimy, całujemy?
-Bo najpiękniejsze rzeczy w życiu nie mogą być widoczne oczami, a sercem. "
-Teraz grzecznie wrócisz na krzesełko, a pan ponownie cię zwiąże. - powiedział trzymający pistolet Wataru.
Nie mogłam nic zrobić. Powolnym krokiem podeszłam do stołu i usiadłam na krześle. Mężczyzna, którego wywróciłam krzesłem związał mi z tyłu ręce. Patrzyłam Wataru prosto w oczy.
Kiedy byłam już związana, schował broń i usiadł na przeciwko mnie. Jego ręka była zawinięta w bandaż.
-Przypominasz sobie coś ze swojej przeszłości? Pamiętasz swojego ojca? Matkę?
-Nie...- burknęłam. -Nic nie pamiętam.
-Hej... Edna chodź tu na chwilę.- zawołał kobietę.
Do pokoju weszła kobieta, która wcześniej mi groziła. Jej widok zaparł mi dech w piersiach. Bałam się co może mi zrobić.
-Pogrzeb jej trochę w myślach.
-C-co?! Nie!- zaczęłam się rzucać i próbowałam uwolnić ręce z węzła.
-Spokojnie... to nie boli.- uśmiechnął się lekko. -A przynajmniej nie mnie.
Poczułam jakby ktoś mi robił trepanacje czaszki. Zaczęłam krzyczeć i jęczeć z bólu.
-Przestań!- krzyczałam.
-Nie przerywaj dopóki czegoś nie znajdziesz.- powiedział spokojnie Wataru.
Po chwili bólu przed moimi oczami zobaczyłam blondynkę o miłej twarzy i szczerym uśmiechu.
-Moja mała... - powiedziała i mnie podniosła. Kto to jest? Nie mam pojęcia.
-Patrz. Tam jest tatuś. Śpi zmęczony.- wskazała na mężczyznę na kanapie. -Chodźmy go obudzić.- zaczęła ze mną iść.
Nagle wszystko zaczęło się zamazywać. Wszystko zaczęło się palić. Stałam w okół płomieni. Zaczęłam przeraźliwie piszczeć.
Nagle wszystko zaczęło się zamazywać. Wszystko zaczęło się palić. Stałam w okół płomieni. Zaczęłam przeraźliwie piszczeć.
-Yuuki, uciekaj!!!- słyszałam męski głos.
Wyskoczyłam z ognia prosto na niego. Przede mną stał jeszcze młody Wataru. Patrzyła na mnie z szerokim uśmiechem. Przyjęłam pozycję obronną i poszłam o krok do przodu, wystawiając przed siebie, z całej siły rozłożone dłonie. Wataru i reszta polecieli daleko do tyłu. Wybiegłam z domu w kierunku pobliskiej wioski.
-Yuuki!- słyszałam za sobą dziecięcy głos, ale nadal biegłam. -Yuuki stój!- dalej mnie nawoływano.
Z głębokim oddechem obudziłam się z wizji.
-Wynoś się z mojej głowy! - krzyknęłam do niej.
-Yuuki!- słyszałam za sobą dziecięcy głos, ale nadal biegłam. -Yuuki stój!- dalej mnie nawoływano.
Z głębokim oddechem obudziłam się z wizji.
-Wynoś się z mojej głowy! - krzyknęłam do niej.
-Kogo zobaczyłaś?- zapytał brunet.
-Kobietę... blondynkę o niebieskich oczach i miłym uśmiechu... kto to jest?
-Kobietę... blondynkę o niebieskich oczach i miłym uśmiechu... kto to jest?
-To twoja matka.- prychnął beznamiętnie. -Nie żyje już.
-M-moja matka?- popatrzyłam na niego smutnymi oczami. -A co z tym mężczyzną?
-Ojciec... to z jego powodu cię tu trzymamy.
-Niby po co?- skrzywiłam się.
-Jak się dowie że przetrzymujemy tu jego córeczkę to od razu się tu zjawi.
-Czego od niego chcecie?!- warknęłam.
-Cóż... dla nas jest zdrajcą. Wiesz jak kara się za zdradę, prawda?
-Ale on tu nie przyjdzie... bo niby po co? Ja nawet nie wiem jak się nazywa.
-Haha. Co za zbieg okoliczności. On dobrze wie kim jesteś i cię szuka, wie że jesteś zagrożona.
-Nie możliwe...- powiedziałam zmartwiona. -Co chcecie mu zrobić?!
Zaśmiał się.
-To już nie twoja sprawa, maleńka.
Przełknęłam głośno ślinę.
-A co z Kaiem? Dlaczego go ścigacie?
-Pochodzi z podobnego związku jak ty moja droga... niestety on został zaakceptowany przez radę dzięki jego rodzicom zastępczym i nie możemy go ścigać.
Z ulgą opadłam się o oparcie krzesła.
-Chociaż tyle...
-Ale kiedyś go dorwiemy... już ty się o to nie martw mała.
Wstałam wściekła razem z krzesłem.
-Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj! Albo poślę kolejną strzałę prosto w twoje serce, którego nie masz.- warknęłam wściekła.
-To po co posyłać strzałę?- zaśmiał się i odszedł w stronę drzwi. -Porozmawiamy później... mała.
-Nara staruszku... - burknęłam, siadając.
-Taaa nara.-zaśmiał się.
Dwóch mężczyzn odprowadziło mnie do pokoju. Bynajmniej oni go tak nazwali. W środku wyglądał jak cela tylko z osobną łazienką. Na stoliku zobaczyłam moje nowe ubrania. Wzięłam prysznic i założyłam na siebie ciuchy. Była to zwykła biała koszulka i czarne przylegające spodnie. Położyłam się na łóżko i zaczęłam myśleć o Kaiu. Boże... jak ja za nim tęsknie. Chciałabym, żeby tutaj teraz był i mnie przytulił. Zaczęłam płakać w poduszkę. Do rana nie spałam. O świcie przyszedł po mnie dobrze zbudowany mężczyzna i powiedział, że musimy iść razem na śniadanie.
Stołówka była wielka i chyba wszyscy jedli o tej samej porze. Kiedy tylko do niej weszłam wszystkie oczy zwróciły się ku mnie. Mężczyzna zasłonił mnie swoim sporym ciałem i zostałam odgrodzona od innych. Wzięłam tace i szłam po kolei do każdego ze stoisk. Dostałam talerz jajecznicy, kubek ciepłej herbaty i jabłko. Usiadłam z tacą do samotnego, dużego okrągłego stołu i odgarnęłam włosy za ucho. Ochroniarz stanął za mną i przyglądał się mi uważnie. Pomieszałam widelcem w talerzu. Nagle ktoś się do mnie przysiadł. To Mikel.
-Hej piękna.- uśmiechnął się szeroko.
Wszyscy zaczęli patrzeć, ze zdziwieniem na Mikela. Uśmiechnęłam się do niego.
-Hej Mikel.
-Dlaczego nie było cię wczoraj w szpitalu? Wieczorem przyszedłem żeby się z tobą zobaczyć... przenieśli cię?
-Tak... jestem teraz w celi... to znaczy w pokoju.- uśmiechnęłam się lekko.
-Hah... mają tu zaskakująco słabe warunki... jestem ciekaw jak wygląda cela, jeśli "to coś" to pokój.
Zaśmiałam się.
-Tak, ja też. Tak w ogóle to jestem Yuuki.
-Miło poznać. Ładne imię.
-Dzięki. Sama wybierałam.
-Naprawdę?
-Tak... jestem oblubienicą.
-A co to ma do imienia?
-Aaa... to długa historia. - westchnęłam. -Zmieniłam imię na Yuuki kiedy zostałam oblubienicą.
-Aha... może mi opowiesz?
-Mam dużo czasu więc...- opowiedziałam całą historię Mikelowi, który uważnie mi się przysłuchiwał.
-Łał... kim jest Kai?
-Moim chłopakiem.- uśmiechnęłam się a potem zrobiłam smutną minę. -Był nim zanim tu trafiłam.
-Hej... zerwaliście?
-Nie, ale podczas kiedy po mnie przyszli odgrodziłam Kaia od siebie polem siłowym, żeby mu się nic nie stało.- zaczęły mi się trząść ręce. Było mi tutaj zimno, ale to chyba nie z tego powodu się trzęsłam.
-Nadal jesteście razem... co prawda z dala od siebie.
-Naprawdę tak myślisz?- spojrzałam mu w oczy.
-Tak. Można kochać kogoś kto jest daleko.
-Ja tak bardzo za nim tęsknie... chce, żeby tutaj był. Teraz kiedy dowiedziałam się, że mój ojciec nadal żyje...- poczułam gulę w gardle, której nie mogłam przełknąć.
-Spokojnie... na razie masz mnie.
Złapałam go za rękę. Była taka ciepła.
-Dziękuje.
-Proszę bardzo. Przyjaciele mojego brata to moi przyjaciele.
Po południu kiedy Mikel wrócił z zajęć przyszedł prosto do mnie. Usiedliśmy wspólnie na łóżku i rozmawialiśmy.
-Powiedz mi Mikel. Jak ty w ogóle się tutaj znalazłeś?
-Znaleźli mnie na wpół żywego w wodzie.
-Luca do tej pory żałuje, że najpierw uratował ojca a dopiero później ciebie...- powiedziałam smutno.
-Mój pas się zaciął... tylko zmarnowałby czas i wszyscy by zginęli.
-Luca uciekł od ojca od razu po twojej śmierci. Powiedział, że nie miał już po co wracać do domu skoro ciebie w nim nie było...- mruknęłam przytulając się do poduszki.
-Naprawdę? Rany... mój braciszek jest taki kochany. Znalazł sobie kogoś?
-Tak i jest z nim bardzo szczęśliwy. To naprawdę miły wampir.
-Nim? Dobrze usłyszałem?
-Eee... tak. Nazywa się Tsuki.
-Ych... no ładnie. Mój brat jest gejem.
Zaśmiałam się krótko.
-Na pewno go polubisz.
-A chociaż dba o mojego braciszka?
-To mało powiedziane!- poklepałam go po ramieniu. -Tsuki traktuje go jak swój największy skarb.
-Ulżyło mi. Dobrze że ma kogoś, kto traktuje go jak ja.
Uśmiechnęłam się i położyłam mu głowie na ramieniu.
-Ciesze się, że nie jestem tutaj sama...
-Ja też. Dogryzanie strażnikom już mnie nudzi.- zaśmiał się.
-Właściwie to nie czuje się tutaj jak więzień... tylko jak gość.- mruknęłam.
-Taaa... wyjątkowo o ciebie dbają.
-To jest naprawdę dziwne Mikel...- westchnęłam. -Złapali mnie tylko po to, żeby sprowadzić tutaj mojego ojca, którego nigdy nie znałam.
-To musi być coś ważnego.
-Mhm...- mruknęłam i zaczęłam zasypiać na jego ramieniu.
Objął mnie i przykrył swoją bluzą żebym nie zmarzła.
-Dziękuje, że tu jesteś...- wymamrotałam.
-To ja tobie dziękuję...
-Nie masz za co... - podciągnęłam nogi do klatki piersiowej i zasnęłam.
Kiedy się obudziłam, leżałam sama w łóżku. Znów przyszedł po mnie ten sam facet. Tym razem po śniadaniu zostałam zabrana na ich treningi. Mikel specjalizuje się w rzucaniu nożami. Mogłam go oglądać z góry. Jest dobry, nawet bardzo dobry. Czasami na mnie spoglądał a ja odpowiadałam uśmiechem. Po treningu przyszedł do mnie na górę.
-Jesteś naprawdę niezły. - uśmiechnęłam się.
-Taaak... robię to już parę lat. Nie mogę być zły.- zaśmiał się
-Nauczył byś mnie?- zapytałam poważnie.
-Pewnie. Znam pewien patent.- puścił mi oczko z uśmiechem.
Zaśmiałam się i razem z nim przeszłam do sali treningowej. Była ogromna. Znajdowało się w niej wiele tarcz i innych rzeczy poprawiających sprawności fizyczne. Stanęliśmy przed tarczą w kształcie człowieka.
Ustawił ją przodem do tarczy i ułożył nóż w ręce.
-Grałaś kiedyś w darta?
-Eh... może raz się zdążyło.- powiedziałam.
-Trzymaj pewną ręką i rzucaj jak rzutki do darta, tylko mocniej.- powiedział instruując mnie. -Celuj w jajka.- zaśmiał się.
Wybuchłam śmiechem.
-Przez ciebie nie mogę się teraz skoncentrować.
-Ojoj... wybacz. Ja tak celuję gdy się nudzę. Wyobrażam sobie że to jeden ze strażników.
-Przestań!- wybuchłam śmiechem.
-Haha. Dobrze. Teraz na serio. Mocno i w serce.
Opanowałam się i skupiłam. Celowałam w serce. Użyłam siły i nóż przeciął szybko powietrze. Trafiłam w brzuch. Skrzywiłam się lekko.
-Nie najgorzej...- mruknął i podszedł do mnie. Ustawił mi ponownie rękę i poprawił błędy.
Użyłam większej siły i trafiłam prawie w jego serce. Zeszło mi lekko w lewo.
-Już prawie. Skup się.
Tym razem rzuciłam pewniejszą ręką i trafiłam w sam środek. Stanęłam oszołomiona.
-Nie wierze... trafiłam!
-Nie za każdym razem ci się uda... ale widzę że już umiesz.
-Jej!- ucieszyłam się i rzuciłam się mu na szyję.
Mikel objął mnie i cieszył się razem ze mną.
-Kiedy poszedłeś wczoraj z mojego pokoju?- zapytałam nagle.
-Gdy zgarnęli mnie wieczorem.
-Zgarnęli?!- odskoczyłam od niego.
-No wiesz... odprowadzają wszystkich do pokoi na noc. Spokojnie, nic mi nie zrobili.
Westchnęłam z ulgą. -To dobrze. Tego wieczoru siedziałam z Mikelem do końca opowiadajac mu o Luce. Kiedy zabrali go ode mnie z pokoju położyłam się i zaczęłam myśleć o Kaiu. Co robi? Jak się czuje? Czy za mną tęskni? A może mnie nienawidzi..? Takie pytania mnie męczyły.
Następnego dnia po śniadaniu zostałam zaprowadzona do sali treningowej. Wszyscy patrzyli na mnie z niesmakiem.
-Dlaczego muszę tu być?- zapytałam mężczyzny.
-Wypełniam tylko rozkazy szefa.- mruknął obojętnie.
-Kim on jest?- zapytałam.
-To już cię nie powinno interesować.
-Dobra, dobra.- westchnęłam i stanęłam w miejscu treningu łuczników.
Wzięłam do rąk łuk, który nagle zaczął się zmieniać w złoto. Szybko go odłożyłam na miejsce i podeszłam do rzutów nożami. Kawałek dalej ode mnie rzucał Mikel. Skupiłam się i zaczęłam rzucać. Pierwszy nie poszedł mi najlepiej. Celowałam w serce a trafiłam w głowę. Następne trzy rzuty były w okół serca.
-No dalej! Uda ci się!- zawołał wesoło Mikel.
Rzuciłam i tym razem trafiłam. Uśmiechnęłam się delikatnie do Mikela. To dzięki niemu.
-Hej, spoko rzut.- podszedł do mnie wysoki szatyn o złocistych oczach. Uśmiechnął się szeroko. Zaskoczył mnie trochę. Cofnęłam się o krok.
-Eee... dzięki. Dopiero się uczę.
-Wiesz, założyłem się z kolegami że zrobię to...- tu przerwał i przysunął się do mnie całując.
Otworzyłam szeroko oczy. Ludzie dookoła zaczęli gwizdać. Kiedy chłopak skończył mnie całować i odsunął się uśmiechając do mnie. Dostał z całej siły w twarz z otwartej dłoni. Chłopak złapał się za policzek, a po chwili wylądował na ziemi przyciśnięty do niej przez Mikela.
-Jak mogłeś?! Czy ty tu musisz wszystkich pocałować?!- trzymał go za kołnierz koszuli
Podeszłam do Mikela i starałam się go uspokoić.
-Mikel, spokojnie... nic mi nie jest. To tylko nic nie znaczący pocałunek.
-Ale on tak robi ze wszystkimi dziewczynami...
-Już mu za to oddałam... Mikel daj sobie z nim spokój. To bez sensu i tak nie zrozumie. Takie typy to może ujarzmić tylko "prawdziwa miłość".- zaśmiałam się.
Westchnął i z niego zszedł.
-Dobra...
Zarzuciłam mu rękę przez szyję i zniżyłam do swojej wysokości.
-Chodźmy stąd. Mam dosyć tych wszystkich osób, które patrzą na mnie z obrzydzeniem.- uśmiechnęłam się.
-Dobrze.- objął mnie w pasie jedną ręką.
Poszliśmy do pokoju Mikela. Jego pokój wyglądał identycznie jak mój. Usiadłam na łóżku.
-Dzięki, że się za mną wstawiłeś.
-Proszę bardzo... ten dupek już od dłuższego czasu wyrywa wszystkie dziewczyny.
Zaśmiałam się.
-A co z tobą Mikel? Nie ma tu osoby, która by ci się podobała?
-Nie myślałem nigdy nad miłością... ciągle tylko tęskniłem za bratem. No i użerałem się z tymi dupkami. Na początku gdy byłem młodszy wyglądałem jak dziewczyna, i jeszcze nie dali mi ściąć włosów.
-Ale musiałeś słodko wyglądać w długich włosach.- uśmięchnęłam się do niego.
-Taaa...- zarumienił się lekko. -No... jak dziewczyna.
-Nie wiem, jak tak długo wytrzymałeś bez brata... jeszcze do tego ze świadomością, że nie żyje...- mruknęłam przyciskając kolana do klatki piersiowej.
-Cały czas miałem nadzieję...
Przytuliłam go do siebie mocno i pogłaskałam po włosach.
-Wiesz... w najcięższych chwilach przywoływałem w pamięci obraz Luki wypływającego z samochodu za moją prośbą.
Uroniłam jedną łzę.
-Jesteś świetnym bratem. Luca też nie płakał mówiąc sobie, że byłbyś zły na niego.
-Bo bym był.- zaśmiał się. -Mój słodki braciszek ma być zawsze szczęśliwy, bo wtedy wygląda najsłodziej.
-Z tym się zgodzę.- uśmiechnęłam się do niego i przez chwilę nic nie mówiłam. -Tęsknie za nim.
-Musimy się stąd wyrwać.- powiedział Mikel.
piątek, 12 lutego 2016
"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 33.2
"Trzeba się nauczyć ponosić porażki. Nie można stworzyć nic nowego, jeżeli nie potrafi się akceptować pomyłek."Męczyły mnie koszmary. Widziałam jak zabijają po kolei wszystkich moich przyjaciół. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam rażące słońce. Zmrużyłam je i szybko się zorientowałam, że to nie światło tylko lampa. Chciałam się podnieść, ale poczułam tak ogromny ból w klatce piersiowej, że myślałam, że zaraz przejdę na drugą stronę. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam szereg innych łóżek. Spojrzałam na siebie. Byłam ubrana w szpitalną pidżamę i miałam zabandażowane całe piersi i połowę brzucha. Moja lewa ręka była podłączona do jakiś rurek, którymi wpływały nie znane mi substancje. Jednak prawa ręka była podłączona do rurki z krwią. Gdzie ja jestem? Obejrzałam się do dokoła. Nie widziałam, żadnych okien. Muszę się stąd wydostać. Usiadłam z wielkim trudem na skraju łóżka. Odłączyłam od siebie wszystkie rurki. Wstałam i zaczęłam iść do wyjścia. Żeby nie upaść podtrzymywałam się na innych łóżkach i ścianie.
Kiedy wyszłam za drzwi zobaczyłam długi, szary korytarz z wieloma lampami na suficie. Zaczęłam powoli iść w prawą stronę podpierając się ściany. Trzymałam się cały czas za klatkę piersiową, która bolała jakby ktoś mi wyrywał serce. Nagle ktoś wyszedł z sali. Szybko schowałam się za ścianką. Dwóch chłopaków w moim wieku przeszło koło mnie. Serce biło mi jak szalone. Każde bicie sprawiało mi ogromny ból. Jeden z chłopaków się zatrzymał.
-Czujesz to?- wciągnął powietrze nosem.
-Anioł... nie Demon.- powiedział drugi chłopak.
-Ostatnio jakaś nowa Anielica została złapana. Podobno jest piękna i załatwiła samego Wataru.
-Każdy Anioł jest piękny. Tylko, żeby cię nie zauroczyła.- zaśmiał się.
-Nie ma mowy!- powiedział z obrzydzeniem. -Podobno to mieszaniec Demona i Anioła.
-Naprawdę?- powiedział oddalający się głos.
Kiedy już nie słyszałam ich głosu poczułam ulgę. Wiedziałam, że muszę iść dalej. Wyszłam zza ścianki i zaczęłam dalej iść przed siebie. Krok po kroku. Byłam co raz bardziej wykończona a nawet nie doszłam do końca korytarza.
Kiedy byłam już na rogu wpadłam na kogoś. Nogi się pode mną ugięły. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna złapał mnie, żebym nie upadła.
-Hej, uważaj jak chodzisz...- uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. -Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
Gdy zobaczył, że nie odpowiadam otworzył szerzej swoje oczy.
-Hej... wszystko w porządku?
-Zostaw mnie... zostaw mnie...- mówiłam ledwo słyszalnym głosem i uderzałam go w ramie tak jakbym chciała go pogłaskać. Zaczęłam tracić przytomność.
-Hej, hej, hej... nie tutaj. Nie teraz...
Zemdlałam. Obudziłam się ponownie w szpitalu tylko tym razem ktoś koło mnie siedział. Chłopak o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach jak Luca.
-Luca...- powiedziałam łapiąc go za rękę.
-S-skąd znasz imię mojego brata?- podskoczył w miejscu.
-Brata?- zdziwiłam się. -Brat Luki nie żyje...
-Kto ci tak powiedział? Luca? Powiedz proszę. Czy jest zdrowy? Ma dom? Nic mu nie jest?
Głowa mnie rozbolała od tych pytań.
-Luca ma się dobrze... ale kim ty jesteś?
-Ach, nie przedstawiłem się. Mikel...- podał mi rękę i uśmiechnął się szeroko.
-Mikel?!- z wrażenia usiadłam nie zwracając uwagi na ból. -Ten Mikel?
-Tak... opowiadał ci o mnie?
-Oczywiście, że tak. Bardzo za tobą tęskni i obwinia się za twoją śmierć.- przytuliłam go mocno.
Uśmiechnął się i objął ją.
-Tak się cieszę, że Luca żyje... chciałbym go spotkać...
Puściłam go i spojrzałam na niego z współczuciem.
Nagle głównym wejściem na sale weszła dorosła kobieta o idealnej figurze i brązowych włosach. Ubrana była w czarny, idealnie przylegający strój skórzany.
-Mikel prosiłam cię, żebyś stąd poszedł i z nią nie rozmawiał!- powiedziała wściekła.
Jej szpilki z każdym krokiem wydawały dźwięk. Kiedy usłyszałam jej głos odskoczyłam od Mikela i dostałam gęsiej skórki. Ten sam głos mówił w mojej głowie. Spojrzałam na swoją klatkę piersiową to ona to zrobiła. Chciałam się schować, ale nie wiedziałam gdzie.
Chłopak zmarszczył brwi.
-Bo co mi zrobisz? Znowu mnie okłamiesz?
-C-co? Ja cię nigdy nie okłamałam.- powiedziała podchodząc bliżej.
-Bo co mi zrobisz? Znowu mnie okłamiesz?
-C-co? Ja cię nigdy nie okłamałam.- powiedziała podchodząc bliżej.
-Błagam cię... zrobiłaś to już wiele razy. Myślałaś, że tak mnie złamiesz?
-Mikel, ale ja chciałam cię tylko chronić.- powiedziała zrozpaczona kobieta.
-Ech, zamknij się. Już ci nie wierzę. Nienawidzę ciebie i tej twojej bandy idiotów, którzy uważają się za panów życia i śmierci.
Kobieta spojrzała na mnie wściekła.
-To wszystko to twoja wina!- zaczęła mnie szarpać.
-Mówiłam im, że z tobą będą same problemy!
-Puszczaj mnie!- odrzuciłam ją. -Mikel ma prawo wiedzieć, że jego brat nadal żyje.
Spojrzała na Mikela a potem na mnie.
-Zapłacisz mi za to!- krzyczała wybiegając.
-Musimy stąd uciekać. Nie wiem na co mogła wpaść...
-Nie jestem w stanie uciekać...- mruknęłam wskazując na klatkę piersiową.
-Zaniosę cię.
-Nie Mikel... muszę wyzdrowieć. Wtedy o tym porozmawiamy jeszcze raz. Nie narażę cię na śmierć.- powiedziałam stanowczo.
-Hej... nie umrę. Oni wiedzą, że jestem nieśmiertelny, jak oni.
-Powiedziałam nie! - prawie krzyczałam. -Nie narażę kolejnych osób... - zaczęłam płakać.
-Już dobrze... zostanę.-pogłaskał ją po policzku.-Nie płacz.
Mikel zostawił mnie bo musiał iść na zajęcia. Udało mi się zasnąć. Poczułam, że się kołysze. Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam nieznajomą zamaskowaną twarz. Przestraszyłam się i chciałam krzyczeć, ale miałam zaklejone usta. Związali mi też ręce i nogi.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)