niedziela, 21 lutego 2016

"Sweet Bloody Roses" - Rozdział 34

"-Dlaczego zamykamy oczy gdy się modlimy, śnimy, całujemy?
-Bo najpiękniejsze rzeczy w życiu nie mogą być widoczne oczami, a sercem. "

        Wnieśli mnie do jakiegoś pokoju, który wyglądał na pokój przesłuchań. Posadzili mnie na krześle. Czekałam tylko na odpowiedni moment kiedy będę miała rozwiązane nogi i ręce. Kiedy mężczyzna chciał już związywać mi ręce z tyłu krzesła szybko wstałam cofając krzesło nogami. Mężczyzna się wywrócił i wtedy sprzedałam mu kopa w brzuch. Rzuciło się na mnie jeszcze dwóch ochroniarzy. Pierwszego kopnęłam w ramie z półobrotu i się przewrócił. Natomiast drugiego uderzyłam krzesłem. Kolejni wbiegli do pokoju. Jeden złapał mnie w pasie, unieruchamiając ręce i podniósł w górę, a drugi przymierzył się do ciosu. Kopnęłam go obiema nogami. Wpadł na stół. Natomiast ten, który mnie trzymał miał szeroko rozstawione nogi. Kopnęłam go w przyrodzenie i momentalnie zostałam odrzucona, a on upadł na ziemie zwijając się z bólu. Zaczęłam się cofać plecami do wyjścia i kiedy już byłam w samym wejściu ktoś przyłożył mi pistolet do tyłu głowy.
-Teraz grzecznie wrócisz na krzesełko, a pan ponownie cię zwiąże. - powiedział trzymający pistolet Wataru.
         Nie mogłam nic zrobić. Powolnym krokiem podeszłam do stołu i usiadłam na krześle. Mężczyzna, którego wywróciłam krzesłem związał mi z tyłu ręce. Patrzyłam Wataru prosto w oczy.
Kiedy byłam już związana, schował broń i usiadł na przeciwko mnie. Jego ręka była zawinięta w bandaż.
-Przypominasz sobie coś ze swojej przeszłości? Pamiętasz swojego ojca? Matkę?
-Nie...- burknęłam. -Nic nie pamiętam.
-Hej... Edna chodź tu na chwilę.- zawołał kobietę.
           Do pokoju weszła kobieta, która wcześniej mi groziła. Jej widok zaparł mi dech w piersiach. Bałam się co może mi zrobić.
-Pogrzeb jej trochę w myślach.
-C-co?! Nie!- zaczęłam się rzucać i próbowałam uwolnić ręce z węzła.
-Spokojnie... to nie boli.- uśmiechnął się lekko. -A przynajmniej nie mnie.
           Poczułam jakby ktoś mi robił trepanacje czaszki. Zaczęłam krzyczeć i jęczeć z bólu.
-Przestań!- krzyczałam.
-Nie przerywaj dopóki czegoś nie znajdziesz.- powiedział spokojnie Wataru.
          Po chwili bólu przed moimi oczami zobaczyłam blondynkę o miłej twarzy i szczerym uśmiechu.
-Moja mała... - powiedziała i mnie podniosła. Kto to jest? Nie mam pojęcia.
-Patrz. Tam jest tatuś. Śpi zmęczony.- wskazała na mężczyznę na kanapie. -Chodźmy go obudzić.- zaczęła ze mną iść.
          Nagle wszystko zaczęło się zamazywać. Wszystko zaczęło się palić. Stałam w okół płomieni. Zaczęłam przeraźliwie piszczeć.
-Yuuki, uciekaj!!!- słyszałam męski głos.
         Wyskoczyłam z ognia prosto na niego. Przede mną stał jeszcze młody Wataru. Patrzyła na mnie z szerokim uśmiechem. Przyjęłam pozycję obronną i poszłam o krok do przodu, wystawiając przed siebie, z całej siły rozłożone dłonie. Wataru i reszta polecieli daleko do tyłu. Wybiegłam z domu w kierunku pobliskiej wioski.
-Yuuki!- słyszałam za sobą dziecięcy głos, ale nadal biegłam. -Yuuki stój!- dalej mnie nawoływano.
          Z głębokim oddechem obudziłam się z wizji.
-Wynoś się z mojej głowy! - krzyknęłam do niej.
-Kogo zobaczyłaś?- zapytał brunet.

-Kobietę... blondynkę o niebieskich oczach i miłym uśmiechu... kto to jest?
-To twoja matka.- prychnął beznamiętnie. -Nie żyje już.
-M-moja matka?- popatrzyłam na niego smutnymi oczami. -A co z tym mężczyzną?
-Ojciec... to z jego powodu cię tu trzymamy.
-Niby po co?- skrzywiłam się.
-Jak się dowie że przetrzymujemy tu jego córeczkę to od razu się tu zjawi.
-Czego od niego chcecie?!- warknęłam. 
-Cóż... dla nas jest zdrajcą. Wiesz jak kara się za zdradę, prawda?
-Ale on tu nie przyjdzie... bo niby po co? Ja nawet nie wiem jak się nazywa.
-Haha. Co za zbieg okoliczności. On dobrze wie kim jesteś i cię szuka, wie że jesteś zagrożona.
-Nie możliwe...- powiedziałam zmartwiona. -Co chcecie mu zrobić?!
         Zaśmiał się.
-To już nie twoja sprawa, maleńka.
         Przełknęłam głośno ślinę. 
-A co z Kaiem? Dlaczego go ścigacie?
-Pochodzi z podobnego związku jak ty moja droga... niestety on został zaakceptowany przez radę dzięki jego rodzicom zastępczym i nie możemy go ścigać.
         Z ulgą opadłam się o oparcie krzesła. 
-Chociaż tyle...
-Ale kiedyś go dorwiemy... już ty się o to nie martw mała.
        Wstałam wściekła razem z krzesłem. 
-Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj! Albo poślę kolejną strzałę prosto w twoje serce, którego nie masz.- warknęłam wściekła.
-To po co posyłać strzałę?- zaśmiał się i odszedł w stronę drzwi. -Porozmawiamy później... mała.
-Nara staruszku... - burknęłam, siadając.
-Taaa nara.-zaśmiał się.
          Dwóch mężczyzn odprowadziło mnie do pokoju. Bynajmniej oni go tak nazwali. W środku wyglądał jak cela tylko z osobną łazienką. Na stoliku zobaczyłam moje nowe ubrania. Wzięłam prysznic i założyłam na siebie ciuchy. Była to zwykła biała koszulka i czarne przylegające spodnie. Położyłam się na łóżko i zaczęłam myśleć o Kaiu. Boże... jak ja za nim tęsknie. Chciałabym, żeby tutaj teraz był i mnie przytulił. Zaczęłam płakać w poduszkę. Do rana nie spałam. O świcie przyszedł po mnie dobrze zbudowany mężczyzna i powiedział, że musimy iść razem na śniadanie. 
         Stołówka była wielka i chyba wszyscy jedli o tej samej porze. Kiedy tylko do niej weszłam wszystkie oczy zwróciły się ku mnie. Mężczyzna zasłonił mnie swoim sporym ciałem i zostałam odgrodzona od innych. Wzięłam tace i szłam po kolei do każdego ze stoisk. Dostałam talerz jajecznicy, kubek ciepłej herbaty i jabłko. Usiadłam z tacą do samotnego, dużego okrągłego stołu i odgarnęłam włosy za ucho. Ochroniarz stanął za mną i przyglądał się mi uważnie. Pomieszałam widelcem w talerzu. Nagle ktoś się do mnie przysiadł. To Mikel.
-Hej piękna.- uśmiechnął się szeroko.
        Wszyscy zaczęli patrzeć, ze zdziwieniem na Mikela. Uśmiechnęłam się do niego. 
-Hej Mikel. 
-Dlaczego nie było cię wczoraj w szpitalu? Wieczorem przyszedłem żeby się z tobą zobaczyć... przenieśli cię?
-Tak... jestem teraz w celi... to znaczy w pokoju.- uśmiechnęłam się lekko.
-Hah... mają tu zaskakująco słabe warunki... jestem ciekaw jak wygląda cela, jeśli "to coś" to pokój.
         Zaśmiałam się. 
-Tak, ja też. Tak w ogóle to jestem Yuuki.
-Miło poznać. Ładne imię.
-Dzięki. Sama wybierałam.
-Naprawdę?
-Tak... jestem oblubienicą.
-A co to ma do imienia?
-Aaa... to długa historia. - westchnęłam. -Zmieniłam imię na Yuuki kiedy zostałam oblubienicą.
-Aha... może mi opowiesz?
-Mam dużo czasu więc...- opowiedziałam całą historię Mikelowi, który uważnie mi się przysłuchiwał.
-Łał... kim jest Kai?
-Moim chłopakiem.- uśmiechnęłam się a potem zrobiłam smutną minę. -Był nim zanim tu trafiłam.
-Hej... zerwaliście?
-Nie, ale podczas kiedy po mnie przyszli odgrodziłam Kaia od siebie polem siłowym, żeby mu się nic nie stało.- zaczęły mi się trząść ręce. Było mi tutaj zimno, ale to chyba nie z tego powodu się trzęsłam.
-Nadal jesteście razem... co prawda z dala od siebie.
-Naprawdę tak myślisz?- spojrzałam mu w oczy.
-Tak. Można kochać kogoś kto jest daleko.
-Ja tak bardzo za nim tęsknie... chce, żeby tutaj był. Teraz kiedy dowiedziałam się, że mój ojciec nadal żyje...- poczułam gulę w gardle, której nie mogłam przełknąć.
-Spokojnie... na razie masz mnie.
         Złapałam go za rękę. Była taka ciepła. 
-Dziękuje.
-Proszę bardzo. Przyjaciele mojego brata to moi przyjaciele.
         Po południu kiedy Mikel wrócił z zajęć przyszedł prosto do mnie. Usiedliśmy wspólnie na łóżku i rozmawialiśmy. 
-Powiedz mi Mikel. Jak ty w ogóle się tutaj znalazłeś?
-Znaleźli mnie na wpół żywego w wodzie.
-Luca do tej pory żałuje, że najpierw uratował ojca a dopiero później ciebie...- powiedziałam smutno.
-Mój pas się zaciął... tylko zmarnowałby czas i wszyscy by zginęli.
-Luca uciekł od ojca od razu po twojej śmierci. Powiedział, że nie miał już po co wracać do domu skoro ciebie w nim nie było...- mruknęłam przytulając się do poduszki.
-Naprawdę? Rany... mój braciszek jest taki kochany. Znalazł sobie kogoś?
-Tak i jest z nim bardzo szczęśliwy. To naprawdę miły wampir.
-Nim? Dobrze usłyszałem?
-Eee... tak. Nazywa się Tsuki.
-Ych... no ładnie. Mój brat jest gejem.
         Zaśmiałam się krótko. 
-Na pewno go polubisz.
-A chociaż dba o mojego braciszka?
-To mało powiedziane!- poklepałam go po ramieniu. -Tsuki traktuje go jak swój największy skarb.
-Ulżyło mi. Dobrze że ma kogoś, kto traktuje go jak ja.
        Uśmiechnęłam się i położyłam mu głowie na ramieniu. 
-Ciesze się, że nie jestem tutaj sama...
-Ja też. Dogryzanie strażnikom już mnie nudzi.- zaśmiał się.
-Właściwie to nie czuje się tutaj jak więzień... tylko jak gość.- mruknęłam.
-Taaa... wyjątkowo o ciebie dbają.
-To jest naprawdę dziwne Mikel...- westchnęłam. -Złapali mnie tylko po to, żeby sprowadzić tutaj mojego ojca, którego nigdy nie znałam.
-To musi być coś ważnego.
-Mhm...- mruknęłam i zaczęłam zasypiać na jego ramieniu.
        Objął mnie i przykrył swoją bluzą żebym nie zmarzła.
-Dziękuje, że tu jesteś...- wymamrotałam.
-To ja tobie dziękuję...
-Nie masz za co... - podciągnęłam nogi do klatki piersiowej i zasnęłam. 
        Kiedy się obudziłam, leżałam sama w łóżku. Znów przyszedł po mnie ten sam facet. Tym razem po śniadaniu zostałam zabrana na ich treningi. Mikel specjalizuje się w rzucaniu nożami. Mogłam go oglądać z góry. Jest dobry, nawet bardzo dobry. Czasami na mnie spoglądał a ja odpowiadałam uśmiechem. Po treningu przyszedł do mnie na górę. 
-Jesteś naprawdę niezły. - uśmiechnęłam się.
-Taaak... robię to już parę lat. Nie mogę być zły.- zaśmiał się
-Nauczył byś mnie?- zapytałam poważnie.
-Pewnie. Znam pewien patent.- puścił mi oczko z uśmiechem.
         Zaśmiałam się i razem z nim przeszłam do sali treningowej. Była ogromna. Znajdowało się w niej wiele tarcz i innych rzeczy poprawiających sprawności fizyczne. Stanęliśmy przed tarczą w kształcie człowieka.
        Ustawił ją przodem do tarczy i ułożył nóż w ręce.
-Grałaś kiedyś w darta?
-Eh... może raz się zdążyło.- powiedziałam.
-Trzymaj pewną ręką i rzucaj jak rzutki do darta, tylko mocniej.- powiedział instruując mnie. -Celuj w jajka.- zaśmiał się.
        Wybuchłam śmiechem.
-Przez ciebie nie mogę się teraz skoncentrować.
-Ojoj... wybacz. Ja tak celuję gdy się nudzę. Wyobrażam sobie że to jeden ze strażników.
-Przestań!- wybuchłam śmiechem.
-Haha. Dobrze. Teraz na serio. Mocno i w serce.
        Opanowałam się i skupiłam. Celowałam w serce. Użyłam siły i nóż przeciął szybko powietrze. Trafiłam w brzuch. Skrzywiłam się lekko.
-Nie najgorzej...- mruknął i podszedł do mnie. Ustawił mi ponownie rękę i poprawił błędy.
        Użyłam większej siły i trafiłam prawie w jego serce. Zeszło mi lekko w lewo.
-Już prawie. Skup się.
       Tym razem rzuciłam pewniejszą ręką i trafiłam w sam środek. Stanęłam oszołomiona. 
-Nie wierze... trafiłam!
-Nie za każdym razem ci się uda... ale widzę że już umiesz.
-Jej!- ucieszyłam się i rzuciłam się mu na szyję.
        Mikel objął mnie i cieszył się razem ze mną.
-Kiedy poszedłeś wczoraj z mojego pokoju?- zapytałam nagle.
-Gdy zgarnęli mnie wieczorem.
-Zgarnęli?!- odskoczyłam od niego.
-No wiesz... odprowadzają wszystkich do pokoi na noc. Spokojnie, nic mi nie zrobili.
       Westchnęłam z ulgą. -To dobrze. Tego wieczoru siedziałam z Mikelem do końca opowiadajac mu o Luce. Kiedy zabrali go ode mnie z pokoju położyłam się i zaczęłam myśleć o Kaiu. Co robi? Jak się czuje? Czy za mną tęskni? A może mnie nienawidzi..? Takie pytania mnie męczyły.
       Następnego dnia po śniadaniu zostałam zaprowadzona do sali treningowej. Wszyscy patrzyli na mnie z niesmakiem.
-Dlaczego muszę tu być?- zapytałam mężczyzny.
-Wypełniam tylko rozkazy szefa.- mruknął obojętnie.
-Kim on jest?- zapytałam.
-To już cię nie powinno interesować.
-Dobra, dobra.- westchnęłam i stanęłam w miejscu treningu łuczników. 
       Wzięłam do rąk łuk, który nagle zaczął się zmieniać w złoto. Szybko go odłożyłam na miejsce i podeszłam do rzutów nożami. Kawałek dalej ode mnie rzucał Mikel. Skupiłam się i zaczęłam rzucać. Pierwszy nie poszedł mi najlepiej. Celowałam w serce a trafiłam w głowę. Następne trzy rzuty były w okół serca.
-No dalej! Uda ci się!- zawołał wesoło Mikel.
       Rzuciłam i tym razem trafiłam. Uśmiechnęłam się delikatnie do Mikela. To dzięki niemu. 
-Hej, spoko rzut.- podszedł do mnie wysoki szatyn o złocistych oczach. Uśmiechnął się szeroko. Zaskoczył mnie trochę. Cofnęłam się o krok.
-Eee... dzięki. Dopiero się uczę.
-Wiesz, założyłem się z kolegami że zrobię to...- tu przerwał i przysunął się do mnie całując.
       Otworzyłam szeroko oczy. Ludzie dookoła zaczęli gwizdać. Kiedy chłopak skończył mnie całować i odsunął się uśmiechając do mnie. Dostał z całej siły w twarz z otwartej dłoni. Chłopak złapał się za policzek, a po chwili wylądował na ziemi przyciśnięty do niej przez Mikela.
-Jak mogłeś?! Czy ty tu musisz wszystkich pocałować?!- trzymał go za kołnierz koszuli
       Podeszłam do Mikela i starałam się go uspokoić. 
-Mikel, spokojnie... nic mi nie jest. To tylko nic nie znaczący pocałunek.
-Ale on tak robi ze wszystkimi dziewczynami...
-Już mu za to oddałam... Mikel daj sobie z nim spokój. To bez sensu i tak nie zrozumie. Takie typy to może ujarzmić tylko "prawdziwa miłość".- zaśmiałam się.
       Westchnął i z niego zszedł.
-Dobra...
       Zarzuciłam mu rękę przez szyję i zniżyłam do swojej wysokości. 
-Chodźmy stąd. Mam dosyć tych wszystkich osób, które patrzą na mnie z obrzydzeniem.- uśmiechnęłam się.
-Dobrze.- objął mnie w pasie jedną ręką.
        Poszliśmy do pokoju Mikela. Jego pokój wyglądał identycznie jak mój. Usiadłam na łóżku. 
-Dzięki, że się za mną wstawiłeś.
-Proszę bardzo... ten dupek już od dłuższego czasu wyrywa wszystkie dziewczyny.
        Zaśmiałam się. 
-A co z tobą Mikel? Nie ma tu osoby, która by ci się podobała?
-Nie myślałem nigdy nad miłością... ciągle tylko tęskniłem za bratem. No i użerałem się z tymi dupkami. Na początku gdy byłem młodszy wyglądałem jak dziewczyna, i jeszcze nie dali mi ściąć włosów.
-Ale musiałeś słodko wyglądać w długich włosach.- uśmięchnęłam się do niego.
-Taaa...- zarumienił się lekko. -No... jak dziewczyna.
-Nie wiem, jak tak długo wytrzymałeś bez brata... jeszcze do tego ze świadomością,  że nie żyje...- mruknęłam przyciskając kolana do klatki piersiowej.
-Cały czas miałem nadzieję...
       Przytuliłam go do siebie mocno i pogłaskałam po włosach.
-Wiesz... w najcięższych chwilach przywoływałem w pamięci obraz Luki wypływającego z samochodu za moją prośbą.
       Uroniłam jedną łzę. 
-Jesteś świetnym bratem. Luca też nie płakał mówiąc sobie, że byłbyś zły na niego.
-Bo bym był.- zaśmiał się. -Mój słodki braciszek ma być zawsze szczęśliwy, bo wtedy wygląda najsłodziej. 
-Z tym się zgodzę.- uśmiechnęłam się do niego i przez chwilę nic nie mówiłam. -Tęsknie za nim.
-Musimy się stąd wyrwać.- powiedział Mikel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz